niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
1000
BLOG

trzynaście (pabitel)

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Rozmaitości Obserwuj notkę 57

 

Bohumil Hrabal, 28. 3. 1914 - 3.2. 1997 (zemřel v nemocnici při pádu z okna, příčina jeho smrti není jasná) In memoriam

 

Musiałeś tam pójść, kiedyś przecież musiałeś, Boganie, tam pójść. Czekała tam już Twoja mamusia z długim warkoczem, ojciec przy wiecznie psującym się motocyklu, wujek Pepin z niekończącymi się opowieściami, Vladimirek ozdabiający swą sztuką naturalne piękno obłażących z tynku ścian, cierpliwa Pipsi, co czasem opieprzała Cię, iż patrzysz głupkowato w bezkres. Czekały całe pokolenia Twoich kerskich kotów.

 

Musiałeś tam kiedyś pójść, to może dobrze, że z piątego piętra i przy gołębiach. Odchodziłeś już przecież długo, jak knajpy i bary ostatniej kategorii, zastępowane bezdusznym, szybkim niklem. Musiałeś polec od buldożera, jak ten stary dom na Libni, na Grobli Wieczności, gdzie znalazłeś pokój, do którego nie docierało słońce, gdzie żyłeś swoim życiem na przekór i pomimo. Gdzie tyle wesel w domu się odbyło, tyle zdań Lao-C’ wysmakowaliście starannie. Musiałeś odejść, bo coraz mniej było tych miejsc dla Ciebie, nawet Złoty Tygrys stał się skansenem.

 

Teraz nie wszyscy oprą się pokusie sądzenia, przywołają i podsumują Twój dorobek. A przecież zrobiłeś to sam już wcześniej: „mówił w tych tekstach rzeczy, których się głośno nie mówi.” (Proluky)

 

Spotkałem Cię pierwszy raz w starej kamienicy Złotej Pragi, na ostatnim piętrze, przy końcu korytarza, w klozecie, do którego zaciągnąłem z półki książkę i zacząłem czytać, w Twoim języku: „Třicet pĕt let pracuji ve starém papiře, a to je moje love story” („Trzydzieści pięć lat robię w starym papierze i to jest moja love story”) (Příliš hlučná samota). To przełożone nie brzmiało tak pięknie, więc uczyłem się tego języka dla Ciebie i na Twoich tekstach, w gwarze piwiarń i szumie miasta. Byłem na Spalonej ulicy, ale nie było już tam tej zbiornicy makulatury, byłem w Libni, ale nie ustawiałeś już wtedy dekoracji w teatrze, młode Cyganki zdążyły roztyć się i pogubić zęby. Pan Vaništa nie prowadzi już knajpy. Byłem w Nymburku, ten komin nad browarem jeszcze stoi; w Kostomlatech pociągi odprawia już inny dyżurny ruchu, i zawsze ma przy sobie gwizdek.

 

Odrabiałem domowe zadania z pilności, kiedy nikt nie widział. Zrobiłem wszystkie przepisane slalomy po knajpach Złotej Pragi. U Zlatého Tygra - w Twoim ostatnim azylu w drugiej izbie pod rogami - też do Ciebie nie podszedłem. Tylu teraz przyznaje się do znajomości z Tobą i Ciebie. A może to właśnie ja mam Cię pożegnać, przy kuflu, z miłością, jak tego nikt inny uczynić nie potrafi. Bo w Twoich tekstach, i w tych wszystkich miejscach, do których docierałem jakoby zbyt późno, mrowie po plecach przechodziło mi tego, co w nich tkwiło, od prawdy jaką wydobyłeś, wiodąc swój żywot bez smokingu. Prawdy opowiedzianej językiem z mieszkań składających się tylko z pokoju z kuchnią.

 

Widziano kilka lat temu, jak szedłeś pomału szurając nogami w kolorowych liściach słonecznego dnia w Kersku, szedłeś na spotkanie wieczności, Ty, którego życie i pisanie upłynęło in articulo mortis. Cynamonowy Bruno Schulz też przecież nie mógł na Ciebie czekać w nieskończoność. Nawet gromada kotów, co czeka na Ciebie Tam, jest już większa niż tu.

 

Taki los Twych peryferii, że muszą ustępować. Tyle Cię przecież zostało w piśmie. A jednak, „kurva fix, Doktorze, coście to najlepszego zrobili?” jak wykrzyknie pewnie Egon Bondy. Kto będzie teraz klekotał w słońcu na atomowej szrajbmaszynie, przesuwał stołeczek wraz z obrotem Ziemi, by nic nie uronić z pięknej żałoby zwanej życiem? 

 

04/02/’97

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (57)

Inne tematy w dziale Rozmaitości