Pierwsze. Zmienione światło, kąt padania staje się kątem podparcia. Poruszyć można, wszystko. Nie do wiary. Trochę niepewne. Cienki lód nieznanego. Nazwać się nie daje. Rośnie. Skromnie, w kolejce w mlecznym barze się zamiary liczy. Szyfrów się szuka, bo słowom się nie ufa, słowami się nie myśli. Tylko to ważne, co na piśmie potwierdzone. Nieśmiało jest i wstydno. Trochę razem jest, bardziej razem jest, radośnie zbiega się z postumentu, by u stóp przycupnąć. Wędruje się. Do – żeby pobyć z. Z – żeby razem zmierzać do. Za chałupą się siedzi, blisko. Wear your love like heaven. Dwa obłoki, z gór schodzą, nisko, prawie dotykają ziemi, rąk. Nie wie się jeszcze, że zmianę pogody wieszczą.
Pada. Nici z wędrówki na szczyt. Pada wiele dni, miesięcy, lat parę. Skąd taki duży deszcz, skąd taki zimny deszcz? Wędrówka na szczyt staje się wędrówką w głąb. Gołębie pocztowe latają w jedną stronę. Paradoks: gdy zwolna uwierzyłem, że na skale budowanie, gdy opuściłem nisko gardę nieufności, gdy już spokój ciepły rozpromienił. Żadna skała, pozostał ledwie ostry okruch, kamień. Blues. Kamieniem nie bądź mi.
O poezji znowu będzie, já chci poezii, jen trochu pochopení, się mi Nohavica przypomniał. O takiej poezji, której odmawia się zaszczytnego miana, którą mamy na co dzień, bierzemy za pewnik, za prąd w gniazdku, wodę w kranie, powietrze w oponie. Co w biegu/obiegu jest. Czasami traktujemy jako background noise, często bezwiednie wręcz frazy z niej w codziennym użyciu wykorzystujemy.
Historyjkę taką opowiem. Udał się Myszkowski Krzysztof do Loebla Bogdana. On ci Loebl znany jest większości jako tzw. tekściarz, czyli poeta poniekąd usługowy, za dolę pracujący. Podrzędnością i wyrobnictwem niektórym to zalatuje. Jako, że też jakoś tam w usługach robię, znam ten ból.
Pan Loebl już swoje lata ma, zleceń wiele na koncie. Przychodził do niego Nalepa, przychodzili inni, on zaś rozstawiał swoje miseczki z kolorami prostych słów, mieszał według receptury własnej, ciągle doskonalonej. Produkt oglądali, dobry był, brali, płacili, śpiewali, kraj cały nad Wisłą zna na pamięć i w codziennej mowie używa. Ileż jego strof krąży po kraju, w pamięci wyrytych, używanych jak fenicki wynalazek do wymiany – myśli.
Blues białego człowieka. Inny niż ten czarny, bo bez katharsis, bez ulgi, jaką przynosi jego wyśpiewanie. Melorecytowany lament. Siada nocą na naszych progach. Chodzi drogami. Przy kapliczce przycupnie. Zadziwiony asystuje wiatrowi, co może drzewa łamać lub naginać. Pytająco przygląda się zwiędłym kwiatom. Zaduma się przy Wywierzysku Lodowym w Kościeliskiej skąd woda w trzy strony płynie, nad kamieniem na którym ktoś kiedyś siedział, nad kierunkiem, w którym rzeka z dzieciństwa płynąć może.
Zamartwia się zniszczeniem, jakie przynosi cywilizacja. Mówi – wróć, za daleko odszedłeś od źródła, wody czystej, wiejskiej chałupy, znoju codziennej upartej pracy. Pułapki miejskiego bytowania wciągnęły. Pułapki jakie zastawiamy sami na siebie, potem wyplątać się nie umiemy. Miasto uwiodło… i zwiodło. Bieda przyszła, śniegowi biel odjęto. Zostało coś w sercu, niewypełnione; szum, gwar; ciągła aktywność temu nie zaradzi. Tęsknica pierwotna. Narkoza snu nie działa. Tęsknota boli, żyjemy tak długo jak czujemy. Czujemy ją tak długo, jak żyjemy, szrama - chociaż się zagoiła - daje o sobie znać, zawsze wtedy gdy leje za oknem. Wartość bólu. Ból ostrzeżeniem jest, torturą jest, nie do zniesienia bywa, ale człowieczy jest. O tym blues – póki boli, pótyś człowiek.
Bogdan Loebl, człowiek drugiego planu, nazwisko na okładkach płyt, jakieś tantiemy. Drugą stronę ma wszak ten medal: nie poznalibyśmy - w takiej mnogości – poezji Loebla, gdyby nie te płyty, zespoły, zamówienia. Drugi plan to wszak też plan niezgorszy. Może dłużej pobytować w nim się da, niż w pierwszym, książki pisać, wiersze swoje układać, spokojnie, bez piekących reflektorów rampy, parcia na szkło.
Do historyjki com ją zaczął powróćmy. Przyszedł Myszkowski, pogadali, obwąchali się, napisał Loebl jemu i dla niego teksty do albumu „Maszeruj z chamem”. Blues Nalepy i klimat SDM w jednym, słowami spojone. Cały album z tekstami Loebla.
Wiele lat coś w sobie nosiłem, nie potrafiąc sensu wydobyć. Na tej płycie znalazłem. Dla mnie trochę musztarda po obiedzie, sam musiałem sobie to ułożyć. Z trzewi idzie, uczciwie powiedziane, życiem zaręczam. Komuś też przydać się może. Nasercowy lek o gorzkim smaku, w czerwonym pudełku, za trzydzieści parę zet.
„Cukier i sól mają teraz dla mnie
Zupełnie jednakowy niesmak
Promienie słońca pachną niczym zmierzch”
„Znowu porosną szronem obce
Oswojone przez nas przedmioty”
„Ktoś będzie mówił coś do ciebie
Ktoś będzie mówił coś do mnie
I my także będziemy wymawiali słowa
Które były tylko twoje i moje”
Pierwsze jest tylko raz. Na czczo tylko jeden zje się kęs.
Inne tematy w dziale Kultura