(c) z Mordoru
(c) z Mordoru
niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
677
BLOG

stary chleb

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Rozmaitości Obserwuj notkę 33

 

Nie kojarzy się z sukcesem, złoconymi ramkami powodzenia. Jest biedny, w workach przy śmietniku, wiszą w nich pozostałości naszej przyzwoitości, która nakazywała nie wyrzucać, oddzielamy więc, osobno wieszamy wstydliwe resztki przeszacowanej konsumpcji.

 

W zimowe niedzielne poranki, po powrocie z przenikliwości kościoła, piekło się go na patelni, cudownie odzyskiwał walory, wręcz mu ich przybywało, gdy posmarowało się upieczoną skibkę czosnkiem. Przywracał ciepło, sycił głód, spełniał wszelkie zachcianki kubków smakowych.

 

Pachniał domem, dzieciństwem, spokojną pewnością. Podobnie pachniały zapiekanki w tej kuchni w domu z betonu, kiszkowatej, z oknem na parking, z włocławkami na ścianach. Częstowała odświeżonymi  przez upieczenie kromkami, ozdobionymi serem, jakimś warzywem, ketchupem. Świeżą nadzieją rodzącego się uczucia, steadfast love, z Biblii rodem. Gospodarnością, zaradnością, umiejętnościami godnego radzenia sobie z niedoborami. Na deser były krówki ukryte w maselnicy z Cepelii. Wyczarowywanie z niczego prawie.

 

Kiedy pakuję do plecaka przysuszone resztki, wracają czasem te chwile. Wolność miłości odeszła z domu z betonu. Na korytarzu czujka zagradzających drzwi, cerber pilnował gorliwie a zapalczywie, by nic z tamtych czasów już się nie przedostało, nawet pod próg myśli.

 

Pakuję plecak i znikam z tego świata, w którym nie znajduję miejsca tak do końca. Przedzieram się przez niegdysiejsze śniegi, zaciągam szczelniej kaptur, nie takich Ksawerych już musiałem znosić.

 

Rozmrażam, rozpalam, rozkręcam życie na krótki czas. Wydobywam skromne skarby wiktuałów, czułość starego chleba, resztki sera, jak nie ma ketchupu znajduje się jakaś puszeczka pomidorowego przecieru, z datą ważności sprzed kilku lat.

 

Nadal robię zapiekanki. Niezbędna jest cebula, czeka opatulona poduszką, by nie przemarzła. Oczywiście, nic nie wraca, nie zdarza się dwa razy, chociaż wszystko dokoła zamarzło, rzeka czasu płynie bez przystanku.

 

A ciepło piekarnika, nic sobie z tego nie robiąc, wnika do zeschłego chleba. Cała magia w tym wnikaniu ciepła, ono uwalnia moc ze zmurszałych kromek. Moc wspomnień, zapachów, życia. Czasem dobrze jest zwilżyć trochę, bo relikt ma twardość kamienia.

 

Właśnie – relikt. Tak mówiliśmy z Dużym Nekrofilem na niepokojąco kurczącą się pozostałość bochenka, którą wyciągaliśmy rankiem na stół w jadalni na Chochołowskiej. Sanatorium nazywałem to schronisko, wielkie kamienne przestrzenie, ciepły prysznic, wykusze okien do wysiadywania w pluchę. Wydobywaliśmy ten relikt i jakieś okruchy jedzenia. Na schroniskowe nie było nas stać, a tyle gór i dróg wokół. Z nadzieją wypatrywaliśmy grupy, której śniadanie nabyto w bufecie. W koszykach piętrzyły się góry świeżo narżniętych kromek, wtedy wiedzieliśmy, że zyskujemy kolejny dzień na włóczęgę, bo przecież zawsze coś zostanie.

 

Szkoda było lata na zejście po zakupy. Takie zejście byłoby przy tym w pełni utylitarne, nie żadna tam szalona wyprawa pary mieszanej do Zakopca, po śmietanę do jagód rwanych w narodowym parku. Śmietana – pretekst, żeby za ręce pochodzić, razem w pekaesie posiedzieć.

 

Świat, który wraca gdy na ogniu grzeje się stary chleb. I z jego suchej, skurczonej postaci  wydobywa się drugie znaczenie czerstwości – ciągłej świeżości, rumieńców, nienaruszalnej niewinności.

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (33)

Inne tematy w dziale Rozmaitości