Teorii pochodzenia wirusa HIV wywołującego AIDS było już wiele. Najczęściej przyjmuje się, że wirusem zaraziliśmy się od małp (szympansów i koczkodanów) i że do pierwszych zakażeń doszło w Afryce między 1910 a 1930 rokiem. Pogląd ten w zdumiewający sposób pokrywa się z fragmentami niepublikowanych wspomnień nieżyjącego już polskiego podróżnika i pisarza, Andrzeja Korsaka. W latach 80. XX wieku Korsak był lekarzem okrętowym. W jednym z portów Tanzanii miał okazję usłyszeć zadziwiającą historię pochodzenia tej nowej choroby*.
Zaczęło się od tego, że u bosmana Rysia, zwanego popularnie Sierotką Marysią, odnowiły się ataki malarii. Temperatura wzrosła do 41 stopni. Trząsł się z zimna jak galareta. Przykryto go niezliczoną liczbą kocy, a do tego ręcznikami, płaszczem i szlafrokiem.
— Teraz do przykrycia pozostały tylko drzwiczki od szafy! — powiedział magazynier.
Pobrałem kroplę krwi z palca, rozmazałem na szkiełku mikroskopowym. Pierwotniaków malarii było więcej niż krwinek!
— Po co mnie doktor kłuje? Przecież i tak wszystko jasne!
Podałem arechinę, środki przeciwgorączkowe i nasercowe.
— Co? Pan nic nowego nie wymyślił? Arechinę to ja całe życie wyrzucałem za burtę! Teraz 6 tabletek dziennie? Przecież to dawka trzytygodniowa!
Zacząłem podejrzewać, ze pacjent nadal nie bierze tabletek.
— Proszę otworzyć usta!
— Co to za policyjne metody?
— A co oznacza ta tabletka pod językiem?
To rozwścieczyło „Marysię” do ostateczności:
— Proszę wezwać miejscowego lekarza!
Gadanie! Cóż nowego mogą mu dać przeciw malarii? I to jeszcze w Tanzanii. „Marysia” zaczął wypytywać czarnego wachmana.
— Ależ tak! W szpitalu jest oddział przeciwmalaryczny, gdzie wywołują sztucznie gorączkę i chory wychodzi jak nowo narodzony!
Postanowiłem dla świętego spokoju oddać „Marysię” do szpitala. (…) Kierownikiem oddziału był staruszek, Murzyn, który kiedyś, jako noszowy, pracował u Anglików.
— Oni mnie nauczyli stosować przy malarii obcogatunkowe białko, w tym wypadku krew małpią. To wywoływało wysoką gorączkę uzdrawiającą tysiące pacjentów!
Wydało mi się to podejrzane.
— Krew małpią? Czy to można tak bezkarnie? Przecież dzikie zwierzęta mogą roznosić choroby: wąglika, pryszczycę a nawet wściekliznę.
— Spokojna głowa! Wszystkie zwierzęta zostały przebadane i były obserwowane co najmniej miesiąc! Niestety, w złym czasie się panowie zgłosili. Właśnie przyjechali do nas doktor Michael Merson ze Światowej Organizacji Zdrowia i profesor Charles Gilkes z Oxfordu, którzy nam zabronili tej taniej kuracji ― sapał niezadowolony i załamywał ręce. — To chyba zrobiły wytwórnie farmaceutyczne, aby ubogi kraj kupował ich drogie leki. Niech panowie pójdą do nich, może dla obcokrajowca zezwolą na tę kurację.
— Tak, tak! — potakiwał „Marysia”. — Niech doktor tam idzie.
Sprawa była poważna. Przecież przedstawiciel WHO bezpodstawnie nie zakazywałby tej kuracji! Zastukałem do pokoju hotelowego prof. Gilkesa. Drzwi otworzył asystent profesora. (…) Zaprowadzono mnie do saloniku i posadzono pod ogromnym śmigłem mieszającym powietrze pod sufitem. Chwilę czekałem, gdyż profesor ubrany „tropikalnie” musiał włożyć dla gościa długie spodnie. (…)
— Przepraszam, jestem lekarzem okrętowym i mam kłopoty z leczeniem malarii — powiedziałem nieśmiało, gdy do salonu wszedł profesor.
— Ha, ha! I poradzono panu wstrzykiwanie krwi małpiej?!
— Taaak — odparłem niepewnie.
— A czy pan doktor słyszał o AIDS?
— To jakaś nowa zaraza szalejąca w Kalifornii.
— Nie taka nowa i nie taka nieznana. W 1983 roku prof. Luc Montagner z kolegami z Instytutu Pasteura w Paryżu wyizolował wirus HIV (Human Immunodefiency Virus), będący przyczyną rozwinięcia się nabytego osłabienia odporności, czyli AIDS.
— Rosjanie twierdzili, że to Amerykanie, robiąc eksperymenty genetyczne, wyhodowali to świństwo!
— Propagandowe bzdury! Ja posiadam inne dowody: to był tragiczny błąd lekarzy, niestety angielskich, zwalczających w koloniach malarię! Sprawa zaczęła się w latach 20., przed sześćdziesięciu laty! Malarię postanowiono zwalczać wysoką gorączką. Brano w tym celu krew małpią, a wiec obcogatunkową, i wstrzykiwano chorej osobie, co wywoływało wysoką temperaturę. Malaria ustępowała, ale wielu pacjentów po latach umierało z powodu załamania się odporności, na przykład z powodu zapalenia płuc. Wszystko tłumaczono przebytą malarią. Normalka. Lekarze naiwnie cieszyli się ze skutecznej i taniej kuracji. Na całym świecie choruje na zimnicę 300 milionów pacjentów. Myśleli, że może dostaną Nobla! A nie wiedzieli — tu profesor podniósł głos — że równocześnie wstrzykiwali HIV, tworząc bombę zegarową z opóźnionym zapłonem, która eksplodowała na początku lat 80.!
— Jak to? Nie badano krwi małpy?
— Badano, ale nie na obecność HIV, o którym nie miano pojęcia!
— Nie było testów próbnych?
— Były! Testowano na zwierzętach, obserwowano je parę miesięcy — i nic! Ale przecież inkubacja AIDS może trwać i 10 lat! Lekarze sami zgłaszali się do pierwszych prób. Po roku obserwacji stwierdzano, że „tania, angielska metoda jest zupełnie bezpieczna”.
Poczułem, że włosy stają mi dęba. (…)
— Przecież należy tych lekarzy oskarżyć, ukarać, napiętnować…
— Oni już umarli.
— Na AIDS?
— Zobaczymy. Mamy ekshumować ciało człowieka w Manchesterze, który zmarł w1959 roku z powodu załamania się jego odporności. Gdy odczyn HIV okaże się dodatni, to będzie to dowód, że już przed pięćdziesięciu laty AIDS zagrażał ludzkości.
[Jak się później dowiedziałem, jego HIV był dodatni].
— Ależ epidemia AIDS wybuchła nie w Afryce, a w Ameryce!
— W Afryce, gdy ktoś umiera, nikogo to nie dziwi. W Ugandzie, Ruandzie, Gambii, czy Malawi jedna czwarta ludności jest zarażona. Są to dane z 1980 roku, a teraz jest jeszcze gorzej.
— A w Kalifornii?
— Kurację małpią krwią stosowano w wielu krajach. Między innymi Amerykanie leczyli nią więźniów malarycznych lochów więzienia Sing-Singu czy Alcatraz. A że te pensjonaty miały długoletnich lokatorów, to homoerotyzm kwitł tam niepodzielnie. Po wojnie była amnestia, więźniów wypuszczono i tak się zaczęło.
— Trochę późno zorientowano się o zagrożeniu tą chorobą!
— Komputery zwróciły uwagę, że kto siedział w kalifornijskim więzieniu, ten po latach dostawał załamania odporności. Studiując akta uniwersytetu w Oxfordzie, przygotowuję pracę przeciw grupie eksperymentatorów bez wyobraźni i odpowiedzialności. Nie podam nazwisk, gdyż dawno umarli, ale podkreślę potrzebę ostrożności w nieprzemyślanym leczeniu.
Pod drzwiami czekał „Marysia”.
— I co? I co?
— Nic nie będzie z twojej kuracji — oświadczyłem.
— Doktorek to tak załatwia, żeby nie załatwić!
Gdy zacząłem tłumaczyć, nie chciał wierzyć. (…)
A co się stało z pracą profesora Gilkesa? Sadzę, że miał duże trudności w opublikowaniu swojego odkrycia. Chodziło o dobre imię angielskiej medycyny i obawę przed żądaniami odszkodowań idących w biliony! Rozprawa ukazała się dopiero po10 latach od naszej rozmowy. Wydrukowało ją poważne czasopismo naukowe „Nature”.
Andrzej Michał Korsak
[Autor (1928-2000) był synem ziemianina i żołnierzem AK. Po wojnie został lekarzem. Poza medycyną pasjonowały go taternictwo i podróże. W czasach stalinowskich skazano go na osiem lat więzienia, z czego odsiedział cztery, pracując w kopalni i kamieniołomach. Działał w opozycji solidarnościowej. Był internowany. Wydał dziesiątki książek historycznych i popularnonaukowych. Jego ostatnim i największym dziełem jest oparta na faktach powieść biograficzna o pierwszym misjonarzu adwentystycznym w Europie, byłym księdzu katolickim, Michale Belinie-Czechowskim (1818-1876), pt. "Pucybut Boży", wydana w 1997 r. nakładem Chrześcijańskiego Instytutu Wydawniczego "Znaki Czasu"].
* Wytłuszczony wstęp pochodzi od redakcji miesięcznika "Znaki Czasu". Artykuł ukazał się w "Znakach Czasu" 12/2005. Skróty w tekście autora również pochodzą od redakcji.