Żyd z Wrocławia Żyd z Wrocławia
74
BLOG

1920 czyli Cud-Który-Był

Żyd z Wrocławia Żyd z Wrocławia Polityka Obserwuj notkę 8

 

 

Na warszawskich Powiązkach jest jeden grób wyjątkowy, jeśli zważyć na datę dzisiejszą. 13 sierpnia, w tym roku upalny i duszny, gdzieniegdzie deszczem zaprawiony, jeszcze osiemdziesiąt dziewięć lat temu spływał krwią. Ogromne natarcie armii radzieckiej, czerwona zaraz w starych, podartych ubraniach, rozpadających się butach, na wygłodzonych koniach, oczy komunizmu, przedpole walki proletariackiej, brudne łapy. Było tak blisko a jednak! Jeszcze dwadzieścia pięć lat prawie czekać musieli aby dorwać nasz naród, zmaltretować go, przeżuć i wypluć. Dwadzieścia pięć lat, z czego dziewiętnaście lat wolności. I dzisiaj przypomina mi się ten wyjątkowy grób, z mężczyzną, który jakby płacze wsparty na ramieniu a obok urna, a w urnie prochy zwycięstwa.

 

Data śmierci majora Wacława Drojowskiego nie jest do końca znana, jednak z pewnością był to trzynasty bądź czternasty sierpnia, roku pamiętnego 1920. Urodzony niespełna trzydzieści cztery lata wcześniej (ach, gdyby jeszcze miesiąc przeżył to świętowałby urodziny i zapewne niejedną flaszkę wraz z kolegami by wypił, świętując kolejne zwycięstwa nad plagą i pożogą) umarł młodo, tak jak większość jego zacnych kolegów w tamtym czasie. Sowieci przy jego ciele znaleźli rozkazy, które mogły odmienić losy bitwy, jednak nie uwierzyli im i je zbagatelizowali. A major zginął na służbie.

 

Nikt nie liczył jak licznie do nieba szli tego lata.

 

Czy ktoś z Państwa wie kim są Hucule? To szczep góralski z Karpat Wschodnich, romantycy z krwi i kości, gościnni acz bronią swego do końca. Miejsce wydzielone między Bukowiną a Rusią Zakarpacką, miejsce ciche i piękne. Dzisiaj Ukraina, wtedy Polska.

 

Krystaliczne wody rzeki Prut przecinają dwutysięczne pasma gór. W kraju pełnym iglastych drzew, w zimie opływających śniegiem i często pod jego ciężarem gnących się, w miejscu gdzie tradycja i kultura, wsparta prawosławnym obrzędem, długo trwała nienaruszona, wykształcił się twardy ród Huculi. To właśnie spośród Huculi rekrutował się w dużej mierze żołnierz 11 Karpackiej Dywizji Piechoty, na czele której stał w 1920 roku pułkownik Bolesław Jaźwiński. Hucule w 1938 roku stworzą w ramach dywizji 49 Huculski Pułk Strzelców, jednak pierwsi z nich już w 1920 roku walczyli na przedpolach Warszawy.

 

Dywizja miała zadanie trudne i niewykonalne. Rozlokowana pod Radzyminem, na północny wschód od Warszawy, miała zatrzymać natarcie Bolszewików w bardzo kluczowym miejscu. Niestety! Stali sami naprzeciw dwóch dywizji, jednej Łazarewicza i jednej Sołłohuba.

 

Sołłhuba z pochodzenia był Litwinem, całkowicie jednak zaprzedał swoją duszę Rosjanom i ich nowej ideologii. Wyparłszy się swego narodowego pochodzenia nie zdobył Warszawy, zaś jego karą były prześladowania roku 1922 i w końcu czystka roku 1937 kiedy zginął z rozkazu Stalina. Ironia losu?

 

Jednakże dwie dywizje przełamały obronę, mogło się to wydawać tragiczne w skutkach. Ostrzał, szarże, wszystko to było normą. Ziemia nasiąknęła krwią a drzewa zapłakały. Wydawało się, że rosyjska armia przebije się i impetem wejdzie w serce Warszawy. Jednak pamiętać trzeba, że za czerwonoarmistami, za bydłem i hołotą, było kilkaset kilometrów gdy byli pędzeni przez swoich panów, przez generałów. Kilkaset kilometrów wyczerpującego marszu hałastry do wodopoju. Byli jak robactwo deptane przez swoją ukochaną kadrę oficerską.

 

Hołota sowiecka z trudem może być nazwana ludnością. Jak bowiem można tak mówić o pospolitych zbrodniarzach, mordercach i złodziejach? Wydaje się być to nadużyciem, do tego nadużyciem hańbiącym dobre imię Polski. To nie była wojna równego z równym. To była wojna idei i romantyków z brudem i smrodem ze wschodu. Wojna zachodu z cywilizacją upadłą. Cywilizacją, którą trzeba było dobić, nie zaś pozwolić jej istnieć. Wbrew wszystkiemu Zachód miał gdzieś to, co stanie się z Polską.

 

A lato było krwiste tego roku.

 

Polacy przywykli do bycia zdradzanymi przez sojuszników. Właściwie wszyscy nasi wspaniali przyjaciele, patrząc na historię, wbijali nam nóż w plecy. Niestety, czasem sami nadstawialiśmy tył. Rozbiory były naturalną konsekwencją wewnętrznej anarchii, ale przecież to nic nie znaczy. Istotne jest to, że te wszystkie lekcje powinny dać nam nauczkę i wyuczyć w nas jakiś odruch wyrachowania. To się jednak nie udało i chyba Polska pozostała do dzisiaj taką romantyczką jak niegdyś, zaś serca są wypełnione raczej ideą niźli pragmatyzmem.

 

Wtedy na przedpolach Warszawy toczyły się walki o nas, o nasz los i o to kim będziemy. To właśnie tamta bitwa i tamto bohaterstwo nas zdefiniowały i stworzyły Polskę dwudziestolecia taką, jaka była. Nie idealizujmy jej! Pozwólmy jej być sobą! Bo nawet mimo drobnych wad, zalety wygrywają i okazuje się, że potrafiliśmy być wolni w wolnym kraju. Potrafiliśmy żyć w zgodzie z samymi sobą i swoimi sąsiadami. Były drobne incydenty, ale to były jednostkowe przypadki a przez pryzmat jednostkowej tragedii nie należy oceniać narodu. Bo naród to wszyscy, a gdzie są wszyscy tam będzie i jeden mały błąd, który nie może przyćmić całości.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka