To pytanie zadaję sobie od kilku miesięcy. Doktor płk Edmund Klich jest zagadkową postacią także dla wielu dziennikarzy oraz - jak sprawdziłem - dla osób piszących w "Salonie 24". Polski przedstawiciel akredytowany przy moskiewskim MAK ruszył w drogę 10 kwietnia do Warszawy, by zaoferować swą pracę przy badaniu przyczyn katastrofy w Smoleńsku. W połowie trasy otrzymał telefon od szefa komisji technicznej MAK Aleksieja Morozowa, który miał już wtedy zaproponować, by wyjaśniać przyczyny na podstawie konwencji chicagowskiej.
Działał chyba niekonwencjonalnie i uderzał w interesy niektórych osób, gdy skłócił się np. z ministrem Bogdanem Klichem lub z przewodniczącym polskiej komisji badającej katastrofę ministrem Jerzym Millerem. Trzykrotnie też informował w lipcu premiera Donalda Tuska o tym, iż Rosjanie nie przestrzegają określonych punktów konwencji chicagowskiej.
Dobrze wyrażał się o pułkowniku poseł Ludwik Dorn, zwracając uwagę na jego skrupulatność i pedanterię, które miały prowadzić do znacznej wiedzy w zakresie przyczyn wypadku. Problemem zasadniczym dla posła Dorna było, czy Edmund Klich zechce tę wiedzę przekazać. Także poseł Antoni Macierewicz zdaje się doceniać wartość informacji udzielonych przez płk. Klicha na komisjach sejmowych.
W wypowiedziach polskiego eksperta rażą jednak niektóre sądy, np. ten z ostatnich dni: "po stronie polskiej leży więcej różnego rodzaju problemów, które miały wpływ na zaistnienie katastrofy". Zdanie powtarzane wielokrotnie przestaje mieć wartość poznawczą, stając się ideologicznym wtrętem.
Inżynier lotnictwa podpisujący się Almanzor w "Salonie 24" napisał taką uwagę: "Pan doktor Klich wyraźnie sobie z tym tematem nie radzi. O E. Klichu świadczy również to, że oceniał on zamglenie podczas lądowaia 10 kwietnia po tym, co Rosjanie pokazali mu na symulatorze (że z 20 metrów brzózki nie było widać). Taki fachowiec w imieniu Polski to żenada".
Były członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Ignacy Goliński mówi w dzisiejszym "Naszym Dzienniku" o braku doświadczenia Edmunda Klicha, który wcześniej zajmował się badaniem wypadków samolotów odrzutowych myśliwskich oraz śmigłowców. Prawdopodobnie brak doświadczenia był przyczyną, że "dopuszczono do popełnienia wielu błędów istotnych w badaniu okoliczności wypadku. Działo się to także, kiedy na miejscu zdarzenia był obecny Klich. - Nie podobało mi się, że tak szybko zrównano miejsce wypadku, nawieziono piasku, zbudowano drogę, a drzewa, w które uderzył samolot, powycinano. W ten sposób zostały zniszczone dowody pierwotne" - powiedział Ignacy Goliński.
Inne tematy w dziale Polityka