Urszula Kuczyńska. fot. Facebook
Urszula Kuczyńska. fot. Facebook

Działaczka Razem oskarżona o transfobię. Kuczyńska wydała mocne oświadczenie

Redakcja Redakcja Partia Razem Obserwuj temat Obserwuj notkę 150

Asystentka społeczna posła Lewicy Macieja Koniecznego (Razem) została zwolniona, bo przyznała, że nie podoba jej się zamiana słowa „kobieta” na „osoba z macicą”. Sprzeciwiła się też pomysłom dekryminalizacji sutenerstwa, stręczycielstwa i kuplerstwa (ułatwiania innym uprawiania prostytucji).

Jak pisze w oświadczeniu Urszula Kuczyńska, padła ona ofiarą „nagonki, jaką rozpętało środowisko związane z seksbiznesem, wspomagane sojusznikami z anarchizujących kolektywów”.

Działaczka Razem oskarżona o transfobię

W ostatnich dniach wokół Urszuli Kuczyńskiej, działaczki Razem i asystentki posła Koniecznego, zrobiło się głośno w mediach społecznościowych. W wywiadzie, który udzieliła "Wysokim Obcasom" w grudniu ub.r. mówiła m.in. o tym, że niepokoją ją zmiany językowe. - Feminizm i równouprawnienie płci są naturalną lewicową postawą. Także w sensie językowym - oceniła. - Mam wątpliwości, czy dążenie do zamieniania "kobiet" na "osoby z macicami" albo "osoby menstruujące"to postawa lewicowa - powiedziała Kuczyńska.

Działaczce Razem zarzucono odmianę transfobii - "terfizm" - od angielskiego skrótu TERF: trans-exclusionary radical feminism/feminist, czyli radykalna feministka/feminista wykluczającą osoby transpłciowe. Oprócz wypowiedzi w "WO" przytaczano też m.in. polubienie transfobicznych wpisów i profili w mediach społecznościowych.

Rzeczniczka partii Dorola Olko poinformowała, że Urszula Kuczyńska przestała pełnić funkcję asystentki społecznej posła Macieja Koniecznego. - W najbliższych dniach poseł Maciej Konieczny złoży stosowne dokumenty w Kancelarii Sejmu - dodała Olko.

W weekend Razem wydało stanowisko. "Ostatnie dni były trudne dla osób trans, niebinarnych, queer, całej społeczności LGBT+, która działa w Razem i z Razem sympatyzuje. Przepraszamy, że nie czuliście się bezpiecznie. Zrobimy wszystko, by uniknąć takich sytuacji, bo zależy nam na przyszłości: bezpiecznej i solidarnej, którą chcemy budować wspólnie. Prosimy was o mandat zaufania na przyszłość" - czytamy w oświadczeniu.

"Liczymy na to, że Partyjny Sąd Koleżeński rzetelnie rozstrzygnie postępowania w tej sprawie, a wyroki przełożą się na poprawę standardów działania w ramach naszej organizacji" - zaznaczono.

Razem zapowiada też zorganizowanie spotkania Zarządu Krajowego, posłanek i posłów oraz osób ze społeczności LGBT+ tworzących partię. "Chcemy usłyszeć od Was, jak możemy Was wspierać i budować prawdziwe sojusznictwo z grupami wykluczanymi. Deklarujemy, że skontaktujemy się z Transfuzją i poprosimy o warsztaty antydyskryminacyjne dla nas wszystkich w partii, a zdobytą tam wiedzę i wrażliwość przełożymy na pracę z wami wszystkimi" - zadeklarowała partia Razem.


Oświadczenie Urszuli Kuczyńskiej

„Z pewnym zdziwieniem obserwuję ostatnie wydarzenia w partii i w lewicowym internecie. Wydarzenia zresztą wylały się poza lewicowy Internet i napisała o nich TVP, co z kolei stało się przyczynkiem do oskarżania mnie o współpracę z prawicą i porównywania mnie do Magdaleny Ogórek.

W mojej ocenie nic lepiej nie oddaje zachwiania proporcji pomiędzy tym, czego według niektórych dopuściłam się ja, a nagonką, jaką rozpętało na mnie środowisko związane z seksbiznesem, wspomagane sojusznikami z anarchizujących kolektywów. Teraz zresztą to samo środowisko oskarża mnie o stosowanie wobec nich określeń, które nigdy z moich ust nie padły pod adresem żadnej osoby, w najgorszej kłótni w internecie czy na żywo.

Jest coś głęboko symptomatycznego w tym, że 8 marca we Francji anarchiści fizycznie napadli na kobiety protestujące przeciwko prostytucji, wyzywając je od TERF-ów; coś bardzo niepokojącego w tym, że partyjna afera o moje lajki na profilu koleżanki-sinolożki również ma w tle działaczki Sex Work Polska i pro-sutenerskie Stop Bzdurom; coś mocno mrocznego w tym, że Razem Wrocław w iście tradycyjnym, lewicowym duchu złożyło samokrytykę i ściągnęło z fanpejdża materiały, o których nagranie z moim udziałem samo zabiegało.

Dziwnym trafem dotyczyły właśnie zjawiska prostytucji jako strukturalnej formy wyzysku kobiet i jaskrawego przejawu seksizmu w patriarchalnym porządku świata. Prezentowany przeze mnie punkt widzenia w tym zakresie nie jest zresztą na lewicy niczym kontrowersyjnym. To nikt inny jak francuskie socjalistki doprowadziły do uchwalenia przez Paryż abolicji w stylu szwedzkim w 2016 r. i nikt inny jak socjaldemokratki wprowadzały ją wcześniej w Skandynawii.

Nie mam wątpliwości, że mój sprzeciw wobec przemianowywania »kobiet« na »osoby z macicami« jest tylko pretekstem do walki o coś zupełnie innego i wcale nie ze mną personalnie.

Ale to ja personalnie zostałam rzucona na pożarcie za to, że miałam odwagę wstać i powiedzieć, że dalsze brnięcie w politykę tożsamości to ruch antypolityczny, uniemożliwiający polityczną walkę o interesy – a nie tożsamości – dużych i bardzo zróżnicowanych grup, w tym przede wszystkim kobiet.

Wiedziałam, że spotka mnie kara za to, że byłam tą, która odważyła się zabrać głos, gdy nadarzyła się taka okazja, ale nie sądziłam, że doprowadzi to do tego, że osoby, z którymi spędziłam godziny, dni i tygodnie, pracując nad wspólnymi sprawami, nagle zaczną podpisywać apele o wyrzucenie mnie z organizacji, która niesie pluralizm i różnorodność na swoich sztandarach. Nie przewidziałam, że będą tworzyć sążniste epistoły o tym, że »Kuczyńska« (bo już nie Ula, czy Ulka) swoimi lajkami na fejsbuku i ironicznym komentarzem o helikopterze dyskryminuje równie bardzo, co radni przyjmujący uchwały anty-LGBT autorstwa Ordo Iuris i wyrok Trybunału Konstytucyjnego.

Wierzyłam w rozsądek osób, które przychodząc do partii politycznej wiedzą, gdzie i w jakich realiach żyją. A żyją w kraju, gdzie kościół katolicki może i traci wiernych, ale nie rząd dusz i władzę polityczną; gdzie 52 proc. społeczeństwa właśnie odebrano prawo do autonomii cielesnej i równej opieki medycznej; gdzie tysiące ludzi straciły dach nad głową w wyniku działań zorganizowanej szajki deweloperskiej, a teraz tysiącami tracą życie, zdrowie i jakąkolwiek szansę na stabilizację w wyniku fatalnie zarządzanego kryzysu zdrowotnego, który pogłębia społeczne nierówności.

Mam zresztą wrażenie, że w tym szale moralnego uniesienia nakierowanego na ukazanie mnie jako tej złej i siebie jako tych najbardziej sprawiedliwych ze sprawiedliwych kumuluje się coś polskiej lewicy dobrze znanego – poczucie bezsilności. Nie można dosięgnąć prawdziwego wroga, więc trzeba go sobie stworzyć gdzieś bliżej, by znaleźć choć złudzenie sprawczości.

To paradoksalne, że jestem autorką opublikowanego przez Krytykę Polityczną tekstu o cancel culture. Powstał w innych okolicznościach, kiedy ze zdumieniem obserwowałam, jak Michael Schellenberger, lewak i wieloletni członek amerykańskiej Partii Demokratycznej, podbija prawicowe media po tym, jak od czci i wiary odżegnało go jego własne środowisko za otwarte poparcie energetyki jądrowej jako narzędzia mitygacji zmian klimatu.

Teraz to opisane przez siebie zjawisko przerabiam na własnej skórze: opowieści o tym, że moje kompetencje można kupić w każdym sklepie z kompetencjami, groźby wysyłane w prywatnych wiadomościach, oglądanie każdego mojego lajka pod mikroskopem, egzegezy każdego słowa, jakie napisałam w mediach społecznościowych, doszukiwanie się znaczeń w szeptach, które ktoś usłyszał dwa lata temu i szczucie na mnie po nazwisku przez członków i członkinie partii, którą przez lata budowałam, a którzy teraz skrzykują się na left-bookowych grupkach, żeby pozbierać dowody na jakąś moją winę.

Oczywiście, że dotyka mnie to osobiście. Ale jeszcze bardziej martwi mnie, że widzę w Razem dokładnie to, co dzieje się aktualnie w Hiszpanii. Tam właśnie chwieje się dużo większa i współrządząca krajem Podemos. Po tym, jak w przestrzeni publicznej zawisły na szubienicy kukły współczesnych czarownic, czyli TERF-ów, 1700 członkiń partii wystosowało gorący apel o to, aby z przerzucania się tym, komu w życiu gorzej i trudniej, przejść do racjonalnej debaty o społecznych implikacjach proponowanej i trzymanej przed aktywem partii w tajemnicy ustawy o prawach osób trans.

Polityka to przecież właśnie sposób na racjonalne negocjowanie stanowisk w ramach konfliktu interesów – nawet jeśli ten konflikt jest pozorny, to jest faktem, jeśli go się tak społecznie postrzega.

To takie rozumienie polityki właśnie chroni nas przed przemocą. Przed przemocą w postaci »j*bania TERF-ów prądem« i »dołów z wapnem«, w które ostatnio obfituje lewicowy internet, chroni nas ta cienka warstwa i społeczna umowa, że o absolutnie wszystkim się rozmawia – zwłaszcza o rzeczach najtrudniejszych.

W nierównym świecie lewica walczy o równość. A równość oznacza, że niczyje prawa nie są negocjowalne – w tym negocjowalne nie jest moje prawo do wyrażania swojego zdania i krytyki strategii czy posunięć, które uważam za niesłuszne. I realizacja tego prawa nie może grozić przemocą – ani werbalną, ani symboliczną, ani żadną inną”.

KJ

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka