Proces trzech mężczyzn, oskarżonych w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Robert S., Marcin B. i Dariusz S. – członkowie tzw. gangu karateków. Fot. PAP/Tomasz Gzell
Proces trzech mężczyzn, oskarżonych w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Robert S., Marcin B. i Dariusz S. – członkowie tzw. gangu karateków. Fot. PAP/Tomasz Gzell

Zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów. Zeznawał współoskarżony Dariusz S.

Redakcja Redakcja Przestępczość Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Dariusz S. to jeden z członków gangu karateków.

Poszedłem do domu Jaroszewiczów tylko po złoto i kosztowności; nie interesowały mnie obrazy, czy informacje wywiadowcze - mówił w piątek przed stołecznym sądem Dariusz S. współoskarżony ws. o zabójstwo byłego premiera i jego żony w 1992 r.

W toczącym się od ponad pół roku procesie składanie wyjaśnień przed warszawskim sądem okręgowym kontynuował w piątek Dariusz S. To jeden z członków tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych. Z dwoma innymi członkami tej grupy - Robertem S. oraz Marcinem B. jest oskarżony ws. zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów w willi w Aninie.

"Moja rola była niewielka"

Mężczyzna zapewniał w piątek, że jego rola w napadzie była niewielka, a on sam pełnił podrzędną funkcję w grupie, która napadła na dom Jaroszewiczów. 


Ja byłem tylko żołnierzem. W grupie byli ważniejsi i mniej ważni. Ja należałem do tych mniej ważnych. Poddawałem się tylko rozkazom


– mówił.

Oskarżony powiedział też, że przez 90 proc. czasu - z kilku godzin, podczas których oskarżeni przebywali w domu Jaroszewiczów - przeszukiwał sejf, który znajdował się w gabinecie byłego premiera. S. nie był jednak w stanie powiedzieć przed sądem, jakie przedmioty znalazł w sejfie. Zasłaniał się przy tym niepamięcią.

Pytany przez sąd, dlaczego brał udział w napadach odpowiedział, że musiał spłacić wysoki dług wobec grupy, który wynosił wówczas równowartość zakupu nowego mercedesa. – Ja nie poszedłem tam po obrazy, pamiątki historyczne, informacje wywiadowcze, czy akta. Ja myślałem, że tam jakieś złoto będzie, jakieś wartościowe rzeczy. Nic więcej mnie nie interesowało – wyjaśniał.

Dopytywany powiedział, że poszedł do domu Jaroszewiczów tylko kosztowności. Podkreślił przy tym, że przed napadem spodziewał się „niesamowitych skarbów” w domu b. premiera. – Myślałem, że tam są jakieś góry złota – dodał. Pytany, nie wyjaśnił jednak, na jakiej podstawie spodziewał się tam licznych kosztownych przedmiotów.

Wiele luk i nieścisłości

Dariusz S. wielokrotnie podkreślał, że był to jego pierwszy napad tego typu i nie brał nawet pod uwagę, że jego wynikiem mogą być ofiary śmiertelne. Jednocześnie - na co konsekwentnie wskazuje sąd - w wyjaśnieniach mężczyzny jest wiele luk i nieścisłości, także z porównaniu z wcześniejszymi wyjaśnieniami składanymi w postępowaniu przygotowawczym.

Prokuratura zarzuciła trzem mężczyznom zasiadającym na ławie oskarżonych napad rabunkowy na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r., podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 r. Grozi im kara dożywocie.

Szczegóły zabójstwa Jaroszewiczów

Według prokuratury, w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.

Jak wskazuje prokuratura, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już wcześnie rano,

Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił.


Według prokuratury, po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i miał ją zastrzelić.

Warszawski sąd okręgowy kontynuuje odbieranie wyjaśnień od oskarżonych. Jak poinformowano, podczas kolejnej rozprawy do złożonych już wyjaśnień ma odnieść się oskarżony Robert S.

KW

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo