Ekspert bardzo ostro o Polskim Ładzie: To wręcz apartheid, dyskryminacja polskich firm!

Redakcja Redakcja Polski Ład Obserwuj temat Obserwuj notkę 59
To, jak w Nowym Ładzie potraktowano polskie firmy, jest przykładem apartheidu gospodarczego. Zagraniczne wielkie korporacje uzyskają w Polsce więcej, niż w rajach podatkowych – bo w rajach podatkowych niewielkie, ale jakieś podatki muszą płacić. W Polsce będą z tego zwolnione – mówi Salonowi 24 dr Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.

Od ogłoszenia Polskiego Ładu minął ponad miesiąc. I okazuje się, że nagle z powodu tego programu grupa polityków odchodzi z partii rządzącej. Ale sami liderzy formacji mówią o cywilizacyjnym skoku, bardzo ważnym programie gospodarczym?

Andrzej Sadowski: To program niezwykle postępowy. Jego postępowość polega na tym, że zamiast jednej wielkiej strefy ekonomicznej, co zapowiadał premier, Polska staje się krajem wyjątkowych preferencji podatkowych dla zagranicznych podmiotów gospodarczych, bez jednoczesnego wsparcia dla polskich firm. To, jak potraktowano polskie firmy, to przykład apartheidu gospodarczego. Bo zagraniczne wielkie korporacje uzyskają w Polsce więcej, niż w rajach podatkowych – bo w rajach podatkowych niewielkie, ale jakieś podatki muszą płacić. W Polsce będą z tego zwolnione.

Posłowie, którzy odeszli z PiS przekonują, że w Polsce mamy podział – jedna strona sporu politycznego chce Polski jako raju dla zagranicznych korporacji, druga widzi rozwój jako wspieranie wielkich ale państwowych inwestycji oraz państwowych spółek skarbu państwa. Zgadza się Pan z tą oceną?

Przede wszystkim polscy przedsiębiorcy do dziś nie zostali docenieni jako grupa, dzięki której wypracowywane jest 70 proc. polskiego PKB. To oznacza, że polscy politycy albo nie znają, albo nie rozumieją danych statystycznych. Tymczasem mówimy o ludziach, którzy de facto żywią polskie społeczeństwo, co więcej – żywią biurokrację i urzędników w tym sensie, że bez pracy polskich przedsiębiorców nie byłoby środków na utrzymanie tejże biurokracji. Gdyby politycy mieli świadomość, jaką rolę drobne polskie firmy pełnią, to by nie proponowali takich rozwiązań, jak opieranie rozwoju gospodarczego o państwowe inwestycje i państwowe podmioty.

Strona rządowa przekonuje, że dla przedsiębiorców zrobiono bardzo wiele – mamy konstytucję dla biznesu, mały ZUS itd. Niektórzy mówią, że wprowadzenie zasady co nie jest zakazane, to jest dozwolone jest nawiązaniem do ustawy Mieczysława Wilczka, która wyzwoliła pierwszą falę polskiego kapitalizmu pod koniec lat 80-ych?

Te rozwiązania są niewystarczające, a porównywanie z ustawą Wilczka nieuprawnione.

Dlaczego?

Pozornie faktycznie jest zapis, że co nie jest zakazane, jest dozwolone. Ale problem polega na tym, że tych zakazów jest naprawdę bardzo dużo. Ustawa Wilczka faktycznie wprowadzała taką zasadę, ale też znosiła cały szereg bezsensownych, przepisów, zniosła bariery. Tzw. konstytucja dla biznesu żadnych barier nie zniosła. Dlatego też nie dała spodziewanych efektów. Ustawa Wilczka była mocno krytykowana za dyskryminację zagranicznych podmiotów i promowanie polskich. Tymczasem ustawy obecnego rządu, Polski Ład działają odwrotnie – promują zagraniczne podmioty i czynią nasz kraj rajem dla zagranicznych firm, wielkich korporacji, a pozytywnych rozwiązań dla polskich przedsiębiorstw wciąż niestety brakuje. Co istotne – powrót do rozwiązań pozytywnych dla przedsiębiorców wcale nie wymaga działań sprzecznych z prawem unijnym. Wystarczy chcieć, woli tej zbyt często brakuje.

Przemysław Harczuk

Czytaj też:


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka