"Nihil novi sub sole (czyli: nic nowego pod słońcem), chyba ta łacińska sentencja najlepiej oddaje weekendowe starcie PiS i Koalicji Obywatelskiej na konwencje. Dlaczego tak uważam? Z kilku powodów." - pisze w Salon24 Jacek Protasiewicz, były spin doktor Platformy Obywatelskiej.
Pomysł, by skraść PiS-owi show poprzez zorganizowanie medialnego eventu dokładnie w tym samym czasie, w którym zaplanowana jest konwencja partii Kaczyńskiego nie jest nowy. To trick, który Tusk stosował już wielokrotnie i zazwyczaj wtedy, gdy nie miał poważnego pomysłu na własny przekaz. Wystarczała więc konfrontacja na obrazki i powtórzenie najprostszego komunikatu, czyli kolejne straszenie powrotem PiS do władzy.
Nie inaczej było i tym razem, bo rozpoczęcie procedury formalnego powołania Koalicji Obywatelskiej, która politycznie funkcjonuje już 7 lat, trudno uznać za poważne wydarzenie, co podkreśla dodatkowo fakt, że najmniejsza z formacji tworzących KO, licząca chyba nie więcej, niż kilkaset osób w całej Polsce, Inicjatywa Polska - nawet nie potrafiła się do wczoraj zebrać, by podjąć uchwałę o samorozwiązaniu. Zresztą zarówno IP, jak i Nowoczesna od lat wisiały u klamki PO będąc niezdolne do samodzielnej egzystencji politycznej.
Powtórka z rozrywki
Zatem, jak widać premier Tusk ma znów ten sam pomysł na zwycięstwo, jaki miał w 2007 i 2011, czyli „walić pałą po PiS-ie, bo tylko to ludzi interesuje”. Najwyraźniej zapomniał już, że ówczesne zwycięstwa przyniosły mu trafiające do wyobraźni wyborców obietnice „drugiej Irlandii” oraz rekordowych „300mld z UE". Dzisiejsza zapowiedź powołania Centrum Operacji Satelitarnych niewiele tu zmieni, bo zwykli Polacy nie tyle myślą o niebie, co o chlebie, a środowisko naukowe jest sfrustrowane najniższym w Europie budżetem i postępującym zawłaszczaniem Sieci Badawczej Łukasiewicz przez polityków koalicji 15 października.
Konwencje PiS i KO: stare strategie, nowe hasła
PiS z kolei ponownie straszy utratą suwerenności w ramach UE, co wygląda na najważniejsze narzędzie walki z Konfederacją o elektorat, ale na pewno nie zbliży Kaczyńskiego do centrum, które w UE widzi kluczowy lewar rozwoju a nie zagrożenie dla Polski.
Przyznać jednak trzeba, że PiS nie zasypuje gruszek w popiele i zapowiada przed wyborami objazd wszystkich powiatów oraz większość gmin. To taktyka, która sprawdziła się już nie raz i centrala tej partii posiada instrumenty, by bezwględnie rozliczać parlamentarzystów i radnych PiS z aktywności w terenie.
Po liczbie paneli i ich uczestników w Katowicach widać także, że - w odróżnieniu od KO - PiS traktuje programową burzę mózgów równie poważnie, jak w roku 2015. Cokolwiek wyniknie z pomysłów dopłaty 100tys do zakupu mieszkania dla rodzin z trzecim dzieckiem, czy 500 zł dochodu gwarantowanego dla każdego Polaka lub dofinansowania zakupu pierwszego mieszkania przez młodych (co było w 2023 nawet w programie PSL), to takie propozycje programowe mogą mieć siłę „500+” z 2015 roku - zwłaszcza, że partia Kaczyńskiego cieszy się w społeczeństwie realną wiarygodnością w dotrzymywaniu obietnic socjalnych.
Kto wygra wybory w 2027 roku?
Tym bardziej, im częściej Polacy będą słyszeć od polityków PO zachwyt nad danymi makroekonomicznymi. Na szczyt absurdu w tej konkurencji wychodzi minister Andrzej Domański, który ogłosił niedawno, że Polska wyprzedziła gospodarczo Szwajcarię. W statystykach - być może, ale większość Polaków od tych danych wolałby szwajcarską minimalną pensję na poziomie ok.13-15 tys. zł. Kto tego nie rozumie, nie wygra wyborów w 2027 - nawet, jeśli premier Tusk zapewnia, że wszystko w tej sprawie jest otwarte.
Jacek Protasiewicz
Inne tematy w dziale Polityka