Od wielu lat jestem gorącym zwolennikiem bezwarunkowego dochodu podstawowego. Napisałem o tym bardzo wiele tekstów na łamach bardzo wielu mediów. Wiele czasu i uwagi poświęciłem w nich na przekonywanie, że nie są to „pieniądze za nic”. Ani żadne „rozleniwianie społeczeństwa”. A jeśli ktoś tak uważa, to niech lepiej zacznie się martwić o rozleniwionych rentierów czerpiących dochody z przeróżnych dywidend albo spekulacji na rynkach kapitałowych. A jeśli nie uważa ich istnienia za naganne, to czemu - niczym pies ogrodnika - nie pozwoli szerszym masom społecznym na dostęp do podobnych przywilejów.
Czytaj też:
- Ekonomista ubolewa. "Zamiast poważnej oferty opozycji, mamy ściganie się z PiS na populizm"
- Gerhard Schroeder nie miał wyboru. Były kanclerz Niemiec rezygnuje z posady w Rosniefcie
- Ważny gest Ukrainy względem Polski. Posągi lwów odsłonięte na polskiej nekropolii
Łatka "socjalu"
Dochód podstawowy da się sensownie uzasadnić na wiele sposobów. Od moralnych - ludziom się to po prostu należy. Po ekonomiczne: dochód podstawowy jest doskonałą polityką równościową podnosząca najmocniej tych członków społeczeństwa, co mają najmniej. Wielka siła dochodu podstawowego polega też na tym, że niełatwo ometkować go jako socjał. A to dlatego, że korzystają na nim także klasy dominujące i ustalające medialne priorytety.
W zasadzie powinienem się więc ucieszyć z zaproponowanego właśnie przez grupę naukowców pod wodzą Macieja Szlindera eksperymentu z dochodem podstawowym na Warmii i Mazurach (mają ruszyć, gdy tylko znajdą finansowanie projektu). Szlindera z resztą bardzo cenię, pozdrawiam i gdzie tylko mogę zachwalam jego książkę „Bezwarunkowy Dochód Podstawowy” jako najlepszy na polskim rynku kompendium na ten temat.
Ale jest problem. Problem polega na tym, że nie żyjemy już w roku 2012. Mamy rok 2022. A w międzyczasie wiele się wydarzyło. Mam nadzieję, że się Szlinder i inni nie obrażą jeśli powiem, że dziś takie eksperymentowanie to trochę zawracanie głowy. Sympatyczne, akademicko ciekawe, ale politycznie zupełnie niekonkluzywne.
I to z kilku powodów.
500 plus jako dochód podstawowy
Po pierwsze, doświadczenie uczy, że dochodu podstawowego nie da się przetestować w ograniczonym zakresie. Owszem - są tacy co testowali, testują i będą testować - można naliczyć przynajmniej kilkanaście eksperymentów w przeróżnych krajach świata. Wszystkie jednak mają tę słabość, że działają wycinkowo. Z oczywistych powodów grupa badanych ogranicza się zawsze do kilku lub kilkudziesięciu tysięcy osób. W efekcie trudno jest wyciągnąć z tego jakieś szersze wnioski dla kilku lub kilkudziesięcio milionowych społeczeństw. Nie da się zobaczyć, jak wprowadzenie dochodu wpłynie - na przykład - na poziom cen. Nie zbadamy też wiele innych efektów społecznych, które ujawnić się mogą dopiero w szerszej skali.
Po drugie, wszystkie te punktowe eksperymenty są wręcz krokiem wstecz wobec tego, co już w wielu krajach mamy. Od lat 70tych mamy więc (bardzo pozytywne) doświadczenia z dochodem podstawowym na Alasce, który został uchwalony jako rodzaj „powszechnej dywidendy” związanej z eksploatacją tamtejszych surowców naturalnych - a więc dobra wspólnego. W pandemii mieliśmy też trumpowskie czeki przesyłane najbiedniejszym amerykanom.
Mało tego - od 2016 roku mamy dochód podstawowy w Polsce. Nazywa się on 500plus. Purysta powie, że nie jest do dochód podstawowy w wersji podręcznikowej ponieważ dotyczy „tylko” rodzin z dziećmi. Warto jednak zauważyć, że po pokonaniu tego warunku wstępnego nie ma już żadnych warunków kolejnych. Pieniądze należą się beneficjentom z mocy prawa wszystkim. Niezależnie od dochodu, dobrego sprawowania czy woli urzędnika. A wysokość pięćsetki nadal jest znaczącym zastrzykiem dla najsłabiej zarabiających, co czyni z tego programu skuteczny mechanizm prowadzenia polityki równościowej przez rząd PiS.
Fakt, że 500 wprowadziła Zjednoczona Prawica jest tego programu i siłą i słabością. Siłą, bo tylko PiS ze swoim populizmem zdołał oprzeć się jękom i stękom liberalnego mainstreamu, który wymyślał miliony powodów dla których 500+ być nie powinno. Od straszenia dziurą budżetową po dezaktywizację zawodową kobiet (z czego nic się - rzecz jasna - nie sprawdziło).
Ale jest też słabością, bo spora część społeczeństwa nigdy nie uzna, że „pińcet” to dochód podstawowy. Ich zdaniem „prawdziwy” dochód podstawowy będzie wtedy, gdy wprowadzi go ugrupowanie z nazwy lewicowe. I odwrotnie. Wszystko, czego dotknie PiS natychmiast lewicowe (a więc słuszne) być przestaje. Taki to świat iluzji wielu Polaków sobie stworzyło i się w nim wygodnie umościło. Ich wybór.
Gwarancja zatrudnienia
Istnieje jeszcze trzeci powód, dla którego w obecnych warunkach makroekonomicznych dochód podstawowy to nie jest już najszczęśliwszy kierunek. Należy przecież pamiętać, że gdyby faktycznie każdy obywatel miał teraz dostać dodatkowe 2 tys. złotych byłby to mocny zastrzyk inflacjogenny. Nie było to problemem kilka lat temu, gdy surowce na światowych rynkach mieliśmy tanie, a inflacja znajdowała się poniżej celu banków centralnych.
Dziś jednak - po pandemii covid-19 i w trakcie wojny z Rosją - znaleźliśmy się w okolicznościach, w których ceny surowców każą ostrożniej patrzeć na polityczne pomysły obliczone na dalsze ożywianie popytu. Zwłaszcza, że rząd PiS i tak prowadzi dość propopytową politykę. Obniżając podatki albo osłaniając ludziom negatywne koszty rosnących cen (płaca minimalna, 13 i 14 emerytura)
Jeśli już dziś sięgać po radykalne rozwiązania, to powinna to być raczej gwarancja zatrudnienia. Mechanizm ten opisałem szerzej choćby tutaj. Serdecznie zachęcam do lektury.
Zobacz: Niech państwo da Ukraińcom gwarancję zatrudnienia!
A eksperyment z dochodem na Warmii i Mazurach? No cóż. Ciekawostka. Ale raczej nic poza tym.
Rafał Woś
Komentarze