(Rząd PiS. Fot. PAP/Krystian Maj/KPRM)
(Rząd PiS. Fot. PAP/Krystian Maj/KPRM)

PiS już umie „w dyplomację”. Dawne zarzuty są dziś po prostu śmieszne

Redakcja Redakcja Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 223
W ciągu minionego roku PiS-owcy obalili przekonanie, że tylko polityczni spadkobiercy profesora Geremka i prezydenta Kwaśniewskiego znają się na polityce zagranicznej. Więcej nawet. Polska prawica się wręcz w dyplomacji rozsmakowała i zamierza na tym koniu dojechać do trzeciej kadencji.

Mocna polityka zagraniczna 

Dawno, dawno temu w Polsce panowało przekonanie, że dyplomacja to najwyższa sztuka politycznego wtajemniczenia. Coś jak gra na szczególnie trudnym i delikatnym instrumencie. Do czego trzeba wybitnej wirtuozerii, szczególnego talentu i nieposzlakowanej światowości. Ilekroć więc do tego Stradivariusa zasiadał zwykły polityk - a już nie daj Boże jak był to PiSowiec - to liberalna opinia publiczna odwracała wzrok z niesmakiem. Herezja. Świętokradztwo. Ubranie małpy we frak i dopuszczenie do udziału w konkursie chopinowskim.

„Słyszeliście ten huk? To właśnie upadł mit, że PiS nie zna się na polityce zagranicznej” - zaczynał się tekst, który opublikowałem w tym miejscu niemal równo rok temu. A przecież to był dopiero początek procesu. Zaś kolejne miesiące pokazały, że polityka zagraniczna z pięty achillesowej PiSowskiego rządu stała się jego głównym atutem. Kto wie, czy obecnie nie najmocniejszym. 


Rządy PiS można podzielić na trzy fazy 

Pod wieloma względami wybuch wojny na Wschodzie uratował rząd Zjednoczonej Prawicy. W ten paradoksalny sposób Putin swoim imperialnym najazdem na Ukrainę zachował PiS od kryzysu sensu i dezintegracji po ośmiu latach rządzenia. 

Patrząc z dzisiejszej perspektywy rządy PiS można podzielić na trzy fazy. W pierwszej fazie (lata 2015-2019) kaczyści koncentrowali się na reformie polskiej transformacji neoliberalnej. To był czas 500+, podwyżek płacy minimalnej i generalnego dowartościowania słabiej zarabiających i niecieszących się szczególnym szacunkiem III RP grup społecznych. Zadanie z punktu widzenia spójności społecznej potrzebne. Ale gdzieś koło roku 2020 już zgrane. Siłą rzeczy coraz mniej inspirujące i mało rewolucyjne.

Co dalej? Na takie pytanie w polityce odpowiada się trochę w sposób zamierzony. A trochę jednak w reakcji na okoliczności. Pandemia lat 2020-2022 (druga faza rządów), która przyszła potem była czasem wielkiej improwizacji. Walka z kryzysem zajmuje polityczną energię w całości. Jest jak ciągłe gaszenie kolejnych pożarów. Wypala wewnętrznie i nie pozostawia wiele miejsca na myślenie strategiczne. I nie daje poczucia sensu. Z tym ostatnim było w PiSie około roku 2021 coraz gorzej. To był czas kręcenia się w kółko. Jak z Polskim Ładem. Wielkim planem reformy podatkowej, który - po roku wprowadzania, cofania, korekt i ponownego forsowania - pozostawił wrażenie wykonania obrotu o… 360 stopni. I powrotu do punktu wyjścia.

Mniej więcej wtedy zaczęła się wojna. A wraz z nią faza trzecia rządów PiS. Pod wieloma względami ta sytuacja spadła PiS-owi jak z nieba. I to z kilku powodów.

Wojna na Ukrainie pomogła PiS

Po pierwsze, pojawiła się nowa dynamika w polityce europejskiej. Polska nagle wstała z oślej ławki, w której usadził ją nieprzychylny niemiecki i unijny establiszment. I jak gdyby nigdy nic przemaszerowała do pierwszego rzędu. Już wiosną 2022 stając się kluczowym graczem na kluczowej flance wschodniej NATO i Unii Europejskiej. 

Po drugie, ta nowa rola nie była i nie jest tylko symboliczna. Przeciwnie. Polska polityka zagraniczna chyba jeszcze nigdy w najnowszej historii nie była tak aktywna, kreatywna i samodzielna. Pierwsza wyprawa Morawieckiego z Kaczyńskim (z doproszonymi premierami Czech i Słowenii) pociągiem do znajdującego się pod ostrzałem Kijowa. Czyli przetarcie szlaku, którym potem poszli wszyscy zachodni przewódcy normalizując i legitymizując temat niepodległej Ukrainy. Wielomiesięczna krucjata przekonująca opornych Niemców (i cały Zachód) do tego, że jednak prócz wsparcia moralnego, Ukraina potrzebuje także realnego uzbrojenia. Stałe popychanie Unii w kierunku szybszego uniezależniania się od rosyjskiego gazu. Wszystko to inicjatywy, które bez polskiej dyplomacji by się nie dokonały. A nawet sprawy mogłoby pójść w zupełnie inną stronę.  

Po trzecie, wszystkie te pomysły i inicjatywy nie urodziły się na gołym kamieniu. Lata uporu polskiej prawicy w sprawie Rosji nagle stały się atutem. Dawały (i dają nadal) dodatkowy argument w wewnątrzunijnych sporach o to, co dalej z Rosją, z energetyką, z obronnością.  

Po czwarte, Polska szybko odbudowała dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Zakupując topór wojenny z czasów sporu o roszczenia reprywatyzacyjne. Ktoś dziś jeszcze pamięta ambasador Mosbacher i jej bezceremonialnie imperialny styl? Dziś to już bardzo trudne do pomyślenia.

Po piąte, Polska zaczęła być wreszcie rozumiana wewnątrz Europy jako jakaś nowa przeciwwaga wobec bezalternatywnych dyskretnych rządów Niemiec. Taka Polska coraz częściej jest nadzieją dla krajów mniejszych, którym układ sił w Unii w ostatnich latach niezbyt się podobał. Ale które nie bardzo chciały się wychylać i kontestować obowiązującej kolejności dziobania. 


Wszystko to razem sprawia, że PiS zaczyna wokół polityki zagranicznej budować swój pomysł na kolejną kadencję. Jej motywem przewodnim ma być „rozwinięcie skrzydeł” i zajęcie przez Polskę „należnego jej” (z racji rosnącego potencjału) miejsca w Europie. Słychać to i widać wyraźnie w każdym niemal wystąpieniu premiera Morawieckiego, prezydenta Dudy albo ministra Raua. 

I tak, jak w piłce nie zmienia się zwycięskiego składu tak w polityce to jest właśnie ta droga, którą PiS będzie szedł w najbliższych miesiącach.  

Rafał Woś

(Rząd PiS. Fot. PAP/Krystian Maj/KPRM)

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka