Próbuje sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem film Blade Runner? W Polsce znany pod tytułem – Łowca Androidów. Na pewno było to w latach 80 - tych. Ale czy było w kinie, tuż po stanie wojennym? Chyba nie… A może był to tylko sens - kina domowego, z magnetowidu. I czy oglądałem film sam, czy z kimś? Staram sobie to wszystko przypomnieć, ale bez skutecznie … Pamiętam jednak, że film zrobił na mnie ogromne wrażenie, tak, że musiałem napić się czegoś mocniejszego. Może whisky? Nie pamiętam… A wiec piłem i oglądałem ten film, którego akcja zaczyna się w Los Angeles, w listopadzie 2019. Wczoraj poszedłem do kina obejrzeć Blade Runner 49. Kontynuacje tego filmu z lat 80 –tych. Film na pewno jest bardzo dobry. Interesujące zdjęcia, fascynująca scenografia i muzyka, ale ten film - takie jest moje zdanie - jest wtórny, wobec pierwowzoru. Lecz prawdopodobnie również jest tak, że nie chce po raz drugi wejść do tej samej rzeki. Więc wróciłem do domu, usiadłem w fotelu i napiłem się herbaty. Muszę coś jeszcze wyjaśnić Deckard ( Harrison Ford) nie polował na androidy tylko na replikantów. A to zasadnicza różnica. Androidy to maszyny i śrubki, a replikanci to prawie ludzie. „ Urodzeni”, że tak powiem, w fabryce, a raczej w korporacji Tyrell co. Replikanci mają swój okres przydatności, a potem nie tyle umierają, bo to ludzie umierają, a raczej zastygają w jakieś pozie. Może nawet siedząc na fotelu… Ale to tylko mój domysł. W filmie nie jest pokazane, jak to jest, gdy jakiś replikant z serii nexsus 6 traci okres przydatności, ponieważ wszyscy giną w sposób gwałtowny, tylko jeden „ model bojowy” grany przez Rutgera Haura zamiera w bezruchu, tak jakby skończyła mu się bateryjka. Czy jednak tak wygląda owa śmierć, którą nazwałem „ skończeniem się bateryjki” tego nie wiem… W zasadzie nie mam pojęcia jak kończą replikanci, i czy można, dajmy na to, odesłać ich do remontu? A na dodatek mam problem ze słowami, z opisem ostatnich chwil człowieka, który nie jest człowiekiem. Tak, w tym filmie ci ludzie, a raczej niby-ludzie, łatwo umierają, a nowe słowa to opisujące, rodzą się z trudem. Zastanawiam się także, dlaczego, wtedy, ten film zrobił na mnie takie wrażenie? Chyba nie dlatego, że był to film amerykański, widowiskowy, oglądany w szarej komunistycznej rzeczywistości, ale dlatego, że kiedy oglądałem ten film, także czułem się replikantem. Kraj, w którym żyłem, przypominał scenografie post apokaliptycznego miasta. Wszędzie ciemno, strugi deszczu, błyski wozów milicyjnych i wielka wszechogarniająca wielka korporacja. W filmie, Deckard, główny bohater, cały czas pije whisky. Ale nie tylko, w scenie miłosnej z Rachel, śmiertelnie znużony popija czystą wódkę z małego kieliszka. Czy to nasza polska wódka? Tego nie wiem… Jakąś wskazówką, że film ma akcenty polskie, jest nazwisko Kowalski, jakie nosi jeden z replikantów. To tylko nexus 6 – prosty ładowacz. Udźwig, 2 tony. Ale dobre i to.
W Blade Runner 2049. W filmie, kontynuacja, podstarzały Deckard wciąż popija z wymyślnych szklaneczek schłodzoną whisky. Oczywiście miga nam marka alkoholu, ale to nie przypadek; producenci filmu pewnie za to „ migniecie marki” pobrali odpowiednie wynagrodzenie. A potem Johnny Walker, słynna alkoholowa firma, wypuściła w związku z premierą sequela – limitowaną edycję kilku tysięcy butelek Black Label, zawierających 49% alkoholu. ( zgodnie z tytułem filmu) Mimo wszystko, mimo tych wszystkich wszechpotężnych korporacji, czyż dziś świat nie jest piękny? Może nawet wsiądę do samochodu i w najbliższym supermarkecie poszukam właśnie takiej buteleczki…
W tej wersji z 1982 roku, Rachel, cudowna replikantka, najnowszy produkt Korporacji Tyrell co, przychodzi do mieszkania Deckarda. Scena miłosna, jaka rozegra się pomiędzy nimi, jest moim zdaniem jedną z najbardziej wzruszających scen miłosnych w historii kina. Właśnie nie tyle piękna, co wzruszająca. Mieszkanie Deckarda jest na swój sposób klimatyczne, ale to klimat miasta po apokalipsie. Postacie poruszają się w mroku poprzecinanym snopami zimnego światła z neonów i futurystycznych bezszelestnych pojazdów przelatujących tuż za oknami. W zasadzie Rachel nie powinna przyjść do Deckarda, przecież to zabójca replikantów. Lecz wbrew logice przychodzi, przychodzi także dlatego, że chce coś dowidzieć się o sobie, o swoich wspomnieniach. Ma też zdjęcie matki, ale to wspomnienie i to zdjęcie jest fałszywe. Wspomnienie jest implantem wszczepionym w początkowej fazie produkcji.
Potem, jeszcze raz znajduje się w jego mieszkaniu, gdy ratuje go przed śmiercią. On poobijany, zakrwawiony, z gołym torsem, nachylony nad umywalką obmywa rany, zaś ona w sukni czy żakiecie jak z XIX wieku. Wysoko zapięta, pod szyje. Włosy uczesane w wysoki kok. Wygląda trochę jak lalka, porusza się lalka, chociaż lalką nie jest. Na pianinie leża nuty, i stare zdjęcia z kobietą, która może być matka Deckarda. I kiedy ten na chwile zaśnie, to obudzi go muzyka, albo wspomnienie muzyki. Czy Deckard także jest replikantem? Tego w filmie się nie dowiemy. Ale Ridley Scott niczym Bóg, Bóg kina, podsyła nam znaki, a my lepiej czy gorzej możemy je zinterpretować. Tak albo tak, albo jeszcze inaczej. I jeszcze ta muzyka Vangelisa, jak ze snu, albo jak z marzenia o innym lepszym życiu. O miłości kobiety replikantki z człowiekiem. Rachel boi się tej namiętności, której nie rozumie. Przecież miłości jej nie wszczepiono, ani pożądania. Pominięto ten implant, ale mimo tego p r z e o c z e n i a czujemy u niej pragnie miłości. I w tym pragnieniu czegoś, co nie powinno się pojawić, a jednak się pojawia, wbrew wszystkiemu, wbrew wszechpotężnej korporacji rodzi się poczucie metafizyki. Coś co jest obecne wszędzie, a tego nie widać. I w Warszawie 2017, i Los Angeles, mieście aniołów? Pisze metafizyka, co brzmi tak podniośle, więc zaraz boje się, że przesadzam, a to tylko filmowe czary mary. Lub tylko solidne rzemiosło. Dobrze zbudowane postaci, dialogi, a potem inteligentne prowadzenie aktora. Sean Yong ( Rachel) aktorka i modelką, miała opanowany pewien typ poruszania się na wybiegu, nieco manieryczny, jakby sztuczny. Także jej kostium, sylwetka, kroki, wszystko to wydaje się wystudiowane. I z tym wszystkim co sztuczne, przesadzone, kontrastuje biel jej twarzy, karminowe usta. Oczy, i ta przerażająco ludzka tęsknota za bliskością innego człowieka. Ale właśnie ten pomysł na kontrast kostiumu, wystudiowanego poruszania się i ludzkiej twarzy, to właśnie dowód, na błysk geniuszu Ridleya Scotta.
Można powiedzieć, że podobnie poruszają się aktorzy w Blade Runner 49. Ale moim zdaniem jest tego zbyt wiele i dlatego jest to manieryczne. Ten typ narracji filmowej, nie tworzy opowiadania, ale scenograficzne obrazy, a aktorzy, wydaje się, że mówią – Patrzcie widzowie jaka piękna dekoracja - i poruszają się tak, jakby te obrazy mieli nam jeszcze raz pokazać. Oglądamy i słuchamy wszystko z osobna. Czasami mówi się, że w filmie jest piękna scenografia, muzyka, fascynujące zdjęcia, ale umyka nam istota filmu. Zresztą tak jest w naszym życiu, kiedy jesteśmy naprawdę szczęśliwi, a pewnie to uczucie przydarzyło się każdemu chociaż raz, to nie mówimy - Oto piękny ptaszek, cudowne powietrze, lub co za księżyc, no i ten miły pan czy ta pani - ale ogarnia nas jakieś wszechogarniające i niepojęte poczucie szczęścia.
A co ze śmiercią? Można powiedzieć, że w obu filmach, śmierć jest tak pokazana, że nadaje sens życiu. Trochę to banał. Ale od czego jest kino, aby to co banalne nabrało waloru prawdy. A kino Ridleya, jest jak kościół, gdzie rolę kapłana gra Rutger Hauer. Ten kapłan, a raczej „ Nexus 6 model bojowy” wcześniej zabił kilkadziesiąt ludzi, w tym własnego stwórcę, szefa korporacji Tyrell co, to jednak, w ostatniej chwili swojego istnienia, zamiast mścić się za to swoje krótkie i sztuczne życie, już nie zabija, a daruje życie swojemu wrogowi. Może po prostu, o tak … jednym gestem unicestwić Deckarda. Jednak nie robi tego. Można nawet powiedzieć, daje mu życie. I tak oto, nie tylko człowiek produkuje replikanta, ale także replikant, niczym dobry Bóg, s t w a r z a człowieka. W filmie, nie pokazano, jak korporacja wytwarza replikanta. Ta cała sfera „ produkcji” jest niejako poza filmem. Przynależy do naszej wyobrazi, ale należy sadzić, że replikant zbudowany jest z doskonałej biologicznej tkanki. Z mięsni, kości, mięsa, po prostu z białka, tak jak my ludzie. Lecz brak im jednego … brak im czegoś, co umownie możemy nazwać duszą. Czy „ Nexus 6, model bojowy” w ostatnim swoim tchnieniu uświadomił sobie cud życia? Odpowiedz brzmi - Tak. Czy biały gołąbek ulatujący z rak Nexusa, a także gwoźdź czy drzazga wbita w jego dłoń to jakieś nawiązanie do symboliki chrześcijańskiej? Jeżeli tak, to nawiązanie to jest delikatne. Nawet jeżeli przesadzam z tym tropem chrześcijańskim, to na pewno cała ta symbolika jest religijna. Chociażby dlatego, że Korporacja Tyrella, zresztą tak jak każda korporacja, może stworzyć wszystko od wybornej whisky po doskonałego replikanta. Ponadludzko silnego i ponadludzko pięknego, to jednak jednego nie potrafi … Nie potrafi wyprodukować duszy.
W Blade Runner 2049 ten trop - poszukiwania duszy czyli metafizyki, jest kontynuowany. Śmierć na schodach oficera K ( Ryan Gosling) obsypanych śniegiem to w sensie filozoficznym czy etycznym kontynuacja śmierci Nexusa 6, czyli nic nowego pod niebem Los Angeles. Inna jest tylko dekoracja. Ciekawe - przynajmniej dla mnie - wydaje się poszukiwanie tożsamości przez oficera K. Który jest typowym replikantem. Model już nie nexus 6, ale jakiś zdecydowanie nowszy. Może to nawet odpowiednik mercedesa klasy S. Wyprodukowany? A może już urodzony? Typ tropem w poszukiwaniu własnej tożsamości idzie oficer K. Chociaż wie, że ta informacja, ta ewentualna ludzka tożsamość, skazuje go na śmierć. Ten film jest w zasadzie o poszukiwaniu utraconej tożsamości, korzeni, wspomnień. Nawet jakiegoś drobiazgu, w tym wypadku drewnianego konika z datą ewentualnych urodzin. Te znaki prowokują do dalszych poszukiwań. Odsłaniają nowe drogi i labirynty.
Czy Warszawa dziś przypomina Los Angeles 2019 z pierwszej wersji Łowców Androidów? Albo jakieś inne miasto post apokaliptyczne z wersji 2049. Na pewno nie. Chociaż wiele jest tematów politycznych, czy społecznych, które aż proszą się o paralele. Z tej samej firmy ( korporacji) jemy keczup lepszy lub gorsz. Prawdziwy dla prawdziwych ludzi, i keczup nieco gorszy, dla gorszych ludzi, takich, no … replikantów. W Europie żyją gorsi i lepsi Europejczycy. W Polsce lepsi i gorsi Polacy. Niedorżnięte watahy i nowocześni Polacy. A zarazem trwa jakiś ożywiony ruch w poszukiwaniu własnej tożsamości. Czy nawet zbudowaniu tożsamości od nowa. Tworzeniu nowych mitów i znaków. Tak jest zawsze, bo nic nie stoi w miejscu. Nawet ta rzeka, do której boję się wejść dwa razy. Więc wciąż siedzę w tym fotelu i nie mogę sobie przypomnieć, kiedy i w jakich okolicznościach widziałem po raz pierwszy Łowców Androidów
W zasadzie nie pamiętam. Jaki to był dzień, miesiąc, rok? Czy wtedy padał deszcz czy śnieg? A może nigdy tego filmu nie widziałem? Może nawet ta opowieść o wypitej whisky była fałszywa. To implant wszczepiony mi przez korporacje. Cudza narracja. Tak, stanowczo nadaje się do regeneracji.