kierownik karuzeli kierownik karuzeli
1051
BLOG

Łowca androidów. Warszawa, październik 2017

kierownik karuzeli kierownik karuzeli Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

Próbuje sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem film  Blade Runner?  W Polsce znany pod tytułem – Łowca Androidów. Na pewno było to w latach  80 - tych.  Ale czy było  w kinie, tuż po stanie wojennym? Chyba nie…  A może był  to tylko sens - kina domowego, z magnetowidu. I czy oglądałem film  sam, czy z kimś? Staram sobie to wszystko przypomnieć, ale bez skutecznie … Pamiętam jednak,  że film zrobił na mnie ogromne wrażenie,  tak, że musiałem  napić się czegoś mocniejszego. Może whisky?  Nie pamiętam… A wiec piłem i oglądałem ten film, którego akcja zaczyna się w Los Angeles, w listopadzie 2019. Wczoraj poszedłem do kina  obejrzeć  Blade  Runner 49.  Kontynuacje tego filmu z lat 80 –tych. Film na pewno jest bardzo dobry. Interesujące zdjęcia, fascynująca scenografia i muzyka, ale ten film - takie jest moje zdanie - jest wtórny, wobec pierwowzoru. Lecz prawdopodobnie również jest  tak, że nie chce  po raz drugi wejść do tej samej rzeki. Więc wróciłem do domu, usiadłem w fotelu  i napiłem się herbaty. Muszę coś jeszcze wyjaśnić Deckard   ( Harrison Ford) nie polował na androidy tylko na replikantów. A to zasadnicza różnica. Androidy to maszyny i śrubki, a replikanci to prawie ludzie. „ Urodzeni”,  że tak powiem,  w fabryce, a raczej w  korporacji Tyrell co. Replikanci mają swój okres przydatności, a potem nie tyle umierają, bo to ludzie umierają, a raczej zastygają w jakieś pozie. Może nawet siedząc na fotelu…  Ale to tylko mój domysł.  W filmie nie jest pokazane,  jak to jest, gdy jakiś replikant z serii nexsus 6 traci okres przydatności,  ponieważ wszyscy giną w sposób gwałtowny, tylko  jeden     „ model bojowy” grany przez  Rutgera Haura zamiera w bezruchu, tak jakby skończyła mu się bateryjka.  Czy  jednak tak wygląda owa śmierć, którą nazwałem „ skończeniem się bateryjki” tego nie wiem… W zasadzie nie mam pojęcia jak kończą replikanci, i czy można, dajmy na to,  odesłać ich do remontu? A na dodatek mam problem ze słowami, z opisem ostatnich chwil człowieka, który nie jest człowiekiem. Tak, w tym filmie ci ludzie, a raczej  niby-ludzie, łatwo umierają, a nowe słowa  to opisujące, rodzą się z trudem.  Zastanawiam się także, dlaczego, wtedy, ten film zrobił na mnie takie wrażenie? Chyba nie dlatego, że był to film amerykański, widowiskowy, oglądany w szarej komunistycznej rzeczywistości, ale dlatego, że kiedy oglądałem ten film, także czułem się replikantem. Kraj, w którym żyłem, przypominał scenografie post apokaliptycznego miasta. Wszędzie ciemno, strugi deszczu, błyski wozów milicyjnych i wielka wszechogarniająca wielka korporacja. W filmie, Deckard, główny bohater,  cały czas   pije whisky. Ale nie tylko, w scenie miłosnej z Rachel, śmiertelnie znużony  popija czystą  wódkę z małego  kieliszka. Czy to nasza polska wódka? Tego nie wiem…   Jakąś wskazówką, że film  ma akcenty polskie, jest nazwisko Kowalski, jakie nosi jeden z replikantów. To tylko nexus 6  – prosty ładowacz. Udźwig, 2 tony. Ale dobre i to. 

W Blade  Runner  2049. W filmie, kontynuacja,  podstarzały Deckard wciąż popija z wymyślnych  szklaneczek  schłodzoną whisky. Oczywiście miga nam marka alkoholu, ale to nie przypadek; producenci filmu pewnie za to     „ migniecie marki” pobrali odpowiednie wynagrodzenie. A potem Johnny Walker,  słynna alkoholowa firma, wypuściła w związku z premierą sequela – limitowaną edycję  kilku tysięcy  butelek Black Label, zawierających  49% alkoholu. ( zgodnie z tytułem filmu)  Mimo wszystko, mimo tych wszystkich wszechpotężnych korporacji, czyż dziś świat nie jest piękny?  Może nawet wsiądę do  samochodu i  w najbliższym supermarkecie poszukam właśnie takiej buteleczki…

W tej wersji z 1982 roku, Rachel, cudowna replikantka, najnowszy produkt Korporacji Tyrell co, przychodzi do mieszkania Deckarda. Scena miłosna, jaka rozegra się pomiędzy nimi, jest moim zdaniem jedną z najbardziej wzruszających scen miłosnych w historii kina. Właśnie nie tyle piękna, co wzruszająca. Mieszkanie Deckarda jest na swój sposób klimatyczne,  ale      to klimat miasta po apokalipsie. Postacie poruszają się w mroku  poprzecinanym snopami zimnego światła z neonów i futurystycznych bezszelestnych pojazdów przelatujących  tuż  za oknami.  W zasadzie Rachel nie powinna przyjść do Deckarda,  przecież to zabójca replikantów. Lecz wbrew logice przychodzi, przychodzi także dlatego, że chce coś dowidzieć się o sobie, o swoich wspomnieniach. Ma też zdjęcie matki, ale to wspomnienie i to zdjęcie jest fałszywe. Wspomnienie jest implantem wszczepionym w początkowej fazie produkcji.

Potem, jeszcze raz znajduje się w jego mieszkaniu, gdy ratuje go przed śmiercią. On poobijany, zakrwawiony, z gołym torsem, nachylony nad umywalką obmywa rany, zaś ona w sukni czy żakiecie jak z XIX wieku. Wysoko zapięta, pod szyje. Włosy uczesane w wysoki kok. Wygląda trochę jak lalka, porusza się lalka, chociaż lalką nie jest. Na pianinie leża nuty, i  stare zdjęcia z kobietą, która może być matka Deckarda. I kiedy ten  na chwile zaśnie,  to obudzi go muzyka, albo wspomnienie muzyki. Czy Deckard także jest replikantem? Tego w filmie się nie dowiemy. Ale Ridley Scott niczym Bóg, Bóg  kina, podsyła nam znaki, a my lepiej czy gorzej możemy je zinterpretować. Tak albo tak,  albo jeszcze inaczej. I jeszcze ta muzyka Vangelisa, jak ze snu, albo jak z marzenia o innym lepszym życiu.      O miłości kobiety replikantki z człowiekiem. Rachel boi się tej namiętności, której nie rozumie. Przecież miłości jej nie wszczepiono, ani pożądania. Pominięto ten implant, ale mimo tego  p r z e o c z e n i a  czujemy u niej  pragnie miłości. I w tym pragnieniu czegoś, co nie powinno się pojawić, a jednak się pojawia, wbrew wszystkiemu, wbrew wszechpotężnej korporacji  rodzi się poczucie metafizyki.   Coś  co jest obecne  wszędzie, a  tego nie widać.  I  w Warszawie 2017,  i  Los Angeles, mieście aniołów? Pisze metafizyka, co brzmi tak podniośle, więc  zaraz boje się, że przesadzam,         a  to tylko filmowe czary mary. Lub tylko solidne rzemiosło.  Dobrze zbudowane postaci, dialogi, a potem inteligentne  prowadzenie aktora. Sean Yong  ( Rachel)  aktorka i   modelką,  miała opanowany pewien typ poruszania się na wybiegu, nieco  manieryczny,  jakby sztuczny.  Także  jej  kostium, sylwetka, kroki, wszystko to wydaje się  wystudiowane.  I  z tym wszystkim co sztuczne, przesadzone, kontrastuje biel jej  twarzy,  karminowe  usta.  Oczy,  i ta przerażająco ludzka tęsknota za bliskością innego człowieka. Ale właśnie  ten pomysł na kontrast kostiumu, wystudiowanego poruszania się i ludzkiej twarzy, to właśnie  dowód, na  błysk  geniuszu  Ridleya Scotta. 

Można powiedzieć, że podobnie poruszają  się aktorzy w Blade Runner 49.  Ale moim zdaniem jest  tego zbyt wiele   i dlatego jest to manieryczne.    Ten typ narracji filmowej,  nie tworzy opowiadania,  ale  scenograficzne obrazy,  a aktorzy,  wydaje się, że  mówią  – Patrzcie  widzowie jaka piękna dekoracja -  i  poruszają się tak, jakby te obrazy  mieli nam jeszcze raz pokazać. Oglądamy  i słuchamy  wszystko z osobna. Czasami  mówi się, że w  filmie jest piękna  scenografia, muzyka, fascynujące  zdjęcia, ale umyka nam istota filmu.  Zresztą tak jest w naszym życiu, kiedy jesteśmy naprawdę szczęśliwi, a pewnie to uczucie przydarzyło się każdemu chociaż raz, to nie mówimy - Oto piękny ptaszek, cudowne powietrze, lub co za  księżyc, no i ten miły pan czy  ta  pani  - ale ogarnia nas jakieś wszechogarniające i niepojęte poczucie szczęścia.


A co ze śmiercią? Można powiedzieć, że  w obu filmach, śmierć jest tak pokazana, że nadaje sens życiu. Trochę to  banał.  Ale od czego jest kino, aby to co banalne nabrało waloru prawdy.  A kino Ridleya,  jest jak kościół, gdzie rolę kapłana gra  Rutger Hauer. Ten kapłan, a raczej  „ Nexus 6 model bojowy”  wcześniej zabił kilkadziesiąt ludzi,  w tym własnego  stwórcę,   szefa korporacji  Tyrell co,  to jednak,  w ostatniej chwili swojego  istnienia, zamiast  mścić się  za  to  swoje  krótkie i  sztuczne  życie, już nie zabija,  a daruje życie  swojemu wrogowi.  Może po prostu, o tak …  jednym gestem unicestwić Deckarda.  Jednak nie robi tego. Można nawet powiedzieć,  daje  mu życie. I tak oto, nie tylko człowiek  produkuje replikanta, ale także replikant, niczym  dobry Bóg,  s t w a r z a  człowieka.  W filmie, nie pokazano, jak  korporacja  wytwarza  replikanta. Ta cała sfera   „ produkcji”  jest  niejako poza filmem. Przynależy  do naszej wyobrazi, ale należy  sadzić, że replikant  zbudowany jest z doskonałej  biologicznej tkanki.  Z mięsni, kości, mięsa, po prostu z białka, tak jak my ludzie.  Lecz  brak im  jednego … brak im czegoś, co umownie możemy nazwać duszą.  Czy „ Nexus  6, model bojowy” w ostatnim  swoim tchnieniu uświadomił  sobie cud życia?  Odpowiedz  brzmi  - Tak.  Czy biały gołąbek ulatujący z rak Nexusa,  a także gwoźdź czy drzazga wbita w jego dłoń to  jakieś nawiązanie do symboliki chrześcijańskiej? Jeżeli tak, to nawiązanie to jest delikatne. Nawet jeżeli przesadzam z  tym tropem chrześcijańskim, to na pewno cała ta symbolika jest religijna.  Chociażby dlatego, że Korporacja Tyrella, zresztą tak jak każda korporacja, może stworzyć wszystko od wybornej whisky po doskonałego replikanta.  Ponadludzko silnego i ponadludzko pięknego, to jednak  jednego nie potrafi … Nie potrafi wyprodukować duszy.


W Blade Runner 2049 ten trop -  poszukiwania duszy czyli metafizyki, jest kontynuowany.  Śmierć na schodach oficera K ( Ryan Gosling) obsypanych śniegiem to w sensie filozoficznym czy etycznym kontynuacja śmierci Nexusa 6, czyli nic nowego pod niebem Los Angeles. Inna jest tylko dekoracja.  Ciekawe  - przynajmniej dla mnie - wydaje się poszukiwanie tożsamości przez oficera K.  Który jest typowym replikantem.  Model już nie nexus 6, ale jakiś zdecydowanie nowszy.  Może to nawet  odpowiednik mercedesa klasy S.  Wyprodukowany? A może już urodzony?  Typ tropem w poszukiwaniu własnej tożsamości idzie oficer K. Chociaż wie, że ta informacja, ta ewentualna ludzka tożsamość, skazuje go na śmierć.  Ten film jest w zasadzie o poszukiwaniu utraconej tożsamości, korzeni, wspomnień. Nawet jakiegoś drobiazgu, w tym wypadku drewnianego konika z datą ewentualnych urodzin. Te znaki prowokują do dalszych poszukiwań.  Odsłaniają nowe drogi i labirynty.                                                                                                                                                                                                                            


Czy Warszawa dziś przypomina Los Angeles 2019 z pierwszej wersji Łowców Androidów? Albo jakieś inne miasto post apokaliptyczne  z       wersji 2049.  Na pewno nie. Chociaż wiele jest tematów politycznych, czy społecznych, które  aż proszą się o paralele. Z tej samej firmy ( korporacji) jemy  keczup lepszy  lub gorsz. Prawdziwy dla prawdziwych ludzi, i keczup nieco gorszy, dla gorszych ludzi,  takich, no … replikantów.  W Europie żyją gorsi  i lepsi Europejczycy. W Polsce lepsi i gorsi Polacy. Niedorżnięte watahy i  nowocześni Polacy.  A zarazem trwa jakiś ożywiony ruch w poszukiwaniu własnej tożsamości.  Czy nawet zbudowaniu tożsamości od nowa.  Tworzeniu nowych mitów i znaków.   Tak jest zawsze, bo nic nie stoi w miejscu. Nawet ta  rzeka, do której boję się wejść dwa razy.  Więc wciąż  siedzę w tym fotelu i nie mogę sobie przypomnieć, kiedy  i  w jakich okolicznościach widziałem po raz pierwszy Łowców Androidów 


W zasadzie nie pamiętam. Jaki to był dzień, miesiąc, rok? Czy wtedy padał deszcz czy śnieg?  A może nigdy tego filmu nie widziałem? Może nawet ta opowieść o wypitej whisky była fałszywa. To implant wszczepiony mi przez korporacje.  Cudza  narracja. Tak,  stanowczo nadaje się do regeneracji.

 

 

Link do mojego bloga Mój Blog

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura