kierownik karuzeli kierownik karuzeli
2190
BLOG

Czy film” Zimna wojna” wygra z „ Casablanką”?

kierownik karuzeli kierownik karuzeli Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

No i stało się. Prawdopodobnie przez najbliższe 3 - 5 lat Ministerstwo kultury zabroni realizacji jakiegokolwiek filmu fabularnego w Polsce. I słusznie. Chyba nie ma większego sensu wykładać kasę na film, który nawet w połowie, nie będzie tak dobry jak „ Zimna wojna” Pawła Pawlickiego. Nikt nie ma szansy zagrania tak dobrze jak zrobił to Tomasz Kot w roli Wiktora. Czy Joanna Kulig w roli Zuli. Nikt nie ma szansy, na zrobienie tak wysmakowanych czarno - białych zdjęć, w stylistyce kina noir, jakie wyczarował operator Juliusz Żal. No i ta wzruszająca muzyka. „ Dwa serduszka, cztery oczy” Po takich entuzjastycznych słowach, w zasadzie powinienem przestać pisać i natychmiast pojechać na kilka dni do Casablanki.        

xxx

Do Casablanki? Dlaczego akurat do Casablanki? O tym za chwilę … a teraz mimo wszystko, mimo tych ochów i achów, trzeba jakoś opisać ten film, jego fabułę. Bardzo to jednak trudne, kiedy w scenie, czasami pada tylko kilka słów, spojrzenie. Potem t y l k o ruch kamery. Cały ten film … w zasadzie składa się z epizodów, rozdzielonych upływem czasu. Ściemnianiem i rozjaśnianiem. Mamy czas tuż powojenny - ukazujący poszukiwanie wykonawców do tanecznego zespołu ludowego, przypominającego znany nam zespół „ Mazowsze”. I właśnie wtedy, Wiktor, który pełni funkcje kierownika muzycznego, poznaje Zulę. Można powiedzieć - uzdolnioną dziewczynę ze wsi. Potem mamy też Berlin. Jugosławię. Paryż, gdzie rozgrywa się ta opowieść o trudnej miłości. A zarazem jest to opowieść o trudnych czasach stalinowskich, a potem, o czasach„ małego realizmu” za Gomułki. Z pewnością jest to film o miłości, miłości niespełnionej, wręcz tragicznej. Czy jednak ta niemoc kochania się wynika z osobistych cech Zuli i Wiktora, czy raczej powodów należy doszukiwać się w wielkiej historii, która niejako „ dopada” ich, to już dylemat czysto akademicki … W każdym razie, ludzie ci, rzucani będą przez los po powojennej Europie. Czy to jest jakaś metafora? Ta – rozedrgana i niespokojna Europa? Ten Berlin i Paryż? Gdzie rozgrywa się owa toksyczna miłość. Trudno powiedzieć. W Polsce stalinowskiej, Wiktorowi chyba nie jest źle – mimo wszystko – ma szansę realizacji ambicji artystycznych, stwarza od podstaw zespół ludowy. Lecz to zbyt mało. Ta prowincjonalna Polska. Te biedne, melancholijne krajobrazy. Uciekają, a raczej to Wiktor ucieka. Najpierw sam do Berlina. Potem, w Paryżu, lata 60, także i tu czują się wyobcowani w rozmaitych rytuałach towarzyskich. W sumie obcy. Obcy na nie swojej ziemi. Wiktor ma jakąś dorywczą pracę jako muzyk, ale czy to wystarczy? Czy czuje się artystą spełnionym? Zula nawet nagrywa płytę, lecz czują, że to wszystkie jest jakieś puste, i nie istotne, a to, co mogłoby dać im prawdziwą wartość artystyczną, ale także życiową, zostawili w Polsce. I tu, w tym pięknym Paryżu, wydają się jeszcze bardziej zagubieni…

xxx

Jeżeli czas stalinowski dobry był dla ludzi posiadających dar mimikry, to z pewnością Wiktor posiadał takie zdolności. Może nie tyle upodobnił się do jakiegoś ZMP owca, co posiadał cenną umiejętność – trzymania języka za zębami. Przemilczania. Dystansu. Nawet na zebraniu partyjnym, kiedy należało, chociaż słówko wypowiedzieć w obronie koleżanki, z którą stworzył zespół ludowy. Odwrócił głowę. Milczał. Można powiedzieć – oto kameleon w całej swojej okazałości… I kiedy dowiadujemy się, że w trakcie pobytu zespołu ludowego w Niemczech w 1952, chce razem z Zulą uciec do Berlina Zachodniego, jest to, dla nas – widzów, absolutne zaskoczenie. Bo mimo wszystko – cały czas można było odnieść wrażenie, że znalazł swoje miejsce w tej przaśnej, biednej Polsce. Czy do tej pory był to tylko kamuflaż? Taktyka, aby przeżyć? czy to, że tak mało wiemy o Wiktorze, o tej postaci, to dobre, czy złe dla filmu? Oto jest pytanie?

xxx

Z pewnością Tomasz Kot genialnie zagrał Wiktora. Niektórzy powiadają, że to taki nasz Bogart. Kot - Bogart. Może nie w prochowcu, i w kapeluszu, ale przez cały film gra w tej swojej rozmemłanej koszuli lub ciemnym golfie. W kilkudniowym zaroście. Nieco cyniczny. W cieniu nocy, w cieniach padających z okien. I to kino czarno - białe, To wręcz kino noir. To nasza rodzima „ Casablanka” Komunistyczna Casablanka, z której chcemy uciec, wyjechać, i to za wszelką cenę. I jeszcze ona, Zula, równie genialnie zagrana przez Joannę Kulig. Zula to wieśniaczka, bardziej sprytna niż wielce utalentowana, ale mająca niewątpliwie osobowość sceniczną. Wiemy o niej tyle, że nożem potraktowała ojca, który pomylił ją pewnej nocy z matką. Czyli znowu to trudne dzieciństwo, i kolejne molestowanie, jakże modne i chyba nadużywane w wielu mniej lub bardziej udanych dziełach filmowych czy literackich. Bo jeżeli już – miała trudne dzieciństwo, to przecież bardziej dzięki okupacji niemieckiej. I jeżeli miał ktoś ją zgwałcić, to raczej jakiś Hans lub Miszka z Rostowa, ale nie, nie – Pawlikowski i Głowacki ( scenarzysta) wybrali wersje bardziej intrygującą na salonach nowoczesnej Europy, wersje z ojcem tyranem i gwałcicielem. Ot, i spryciurki… Lecz mimo wszystko, o postaci Zuli wiemy więcej niż o postaci Wiktora, a także, ta postać przechodzi większą i intrygującą metamorfozę. Także, jako artystka i piosenkarka. Można powiedzieć, od oberka, do jazzu w stylu Komedy. I mimo wszystko, mimo tych drobnych uszczypliwości, uważam, że jest to jedna z najbardziej dramatycznych, a także doniosłych ról kobiecych ostatnich lat w kinie Polskim.

xxx

A może jestem zbyt rozemocjonowany? Może trzeba odłożyć tą laurkę, i poszukać jakieś innej optyki, czy punku odniesienia, który pozwoli na bardziej wyważoną opinię. Jeżeli już „ Zimną wojnę” umieszczamy w stylistyce kina noir, a Kota porównujemy do Bogarta, nie sposób tu przywołać właśnie „ Casablankę” Film ten został zrealizowany w 1942 roku, jako jeden z wielu filmów hollywoodzkich. Wtedy, na początku lat 40tych, nikt tej produkcji nie wróżył aż tak wielkiego sukcesu kasowego, i nikt nie sądził – nawet ówcześni krytycy, że oto powstał film kultowy, który będzie intrygował kolejne pokolenia kinomanów. Pewnie nie ma szkoły filmowej na świecie, która by nie rozkładała tego filmu na czynniki pierwsze, poszukując owego – kamienia filozoficznego, mogącego zapewnić sukces swoim absolwentom. Przypomnijmy sobie zarys fabuły. Mamy 2 WŚ, a Casablanka ( wówczas kolonia francuska rządzona z Vichy) jest trochę takim miejscem przesiadkowym dla ludzi uciekających przed wojną, i pragnących dostać się do Portugali, a potem do Stanów. Rick ( Humphrey Bogart) prowadzi modną knajpę, w której zjawia się jego dawna miłość. Ilsa (Ingrid Bergman), która wraz z mężem pragnie wydostać się z Casablanki. Miłość Ricka i Ilsy jest nieco zakręcona, poznali się tuż przed wkroczeniem Niemców do Paryża. Ilsa nie powiedziała, Rickowi, że jest mężatką, ponieważ sądziła, że mąż jej zginął. To taka femme fatale, chociaż na ekranie jest nieco landrynkowata, z ciągle załzawionymi oczami, i przesadnie filmowanym lewym profilem, który podobno był bardziej „ miękki” i fascynujący. Rick wszedł w posiadanie dwóch przepustek – biletów uprawniających do wyjazdu z Casablanki. Mamy więc typowy trójkąt, lecz tylko dwa bilety. I problem, kto wyjedzie z Casablanki, a kto zostanie, wyznaczy kolejne punkty zwrotne fabuły. Zarazem, ten dylemat jest wyzwaniem moralnym dla Ricka, który jest zadeklarowanym cynikiem, żeby brutalnie nie powiedzieć – dekownikiem. Co prawda rozpowiadane są opowieści, że walczył po stronie republikanów w wojnie w Hiszpanii, ale prawdopodobnie to tylko plotki sprytnie dawkowane.

xxx

Porównując te dwa filmy, „ Zimną wojnę” i „ Casablankę” to co rzuca się w oczy – przynajmniej w moim odczuciu – to, że w „ Casablance” istniał świat, który stawiał swoim bohaterom – wyzwania moralne. Rozmaite wybory. W tym filmie ani razu nie pada pojecie – Bóg czy ojczyzna, nie mniej czuje się, że postępowanie postaci filmowych zanurzone jest aż nadto w moralności. Której niby nie ma, nie widać jej, nie słuchać o niej … ale ona jest. A wszelki cynizm, ironia, sarkazm, jest tylko rodzajem plastra na duszę. Maską. Kamuflażem. Wielkość „ Casablanki” polega także na tym, że o bohaterach niewiele wiemy, jednak to co wiemy, jest absolutnie wystarczające, aby śledzić ich wybory moralne. Każde posunięcie, każdy wybór jest wiarygodny i wcześniej przygotowany. Jak i każde zachowanie może mieć swoje drugie dno. W „ Zimnej wojnie” niestety, ale jeszcze mniej wiemy o Wiktorze i Zuli. Lecz nawet to co wiemy, i tak nie ma żadnego znaczenia. Nie wiemy nawet dlaczego ta para chce uciec ze swojej komunistycznej Casablanki? Czy ten świat im doskwiera? Czy razi ich komunistyczna brzydota? A może Wiktorowi nie podoba się władza ludowa? Może przynajmniej rozrzucił jakieś ulotki? Lub opowiedział dowcip antykomunistyczny za co grozi mu więzienie. Nic z tych rzeczy. Jest tylko takim - spacerowiczem … po tej komunistycznej Casablance. Tak, to prawda, Zula i Wiktor żyją we wszechogarniającej ich historii, lecz można odnieść wrażenie, że ta historia czy nawet polityka, jest jakby – obok. Jest i nie jest. Kiedy Wiktor namawia Zulę do ucieczki. To dziewczyna nie wie czy ma jechać, tym bardziej, że jak twierdzi - nie zna języka, a ponad jakże praktycznie stwierdza - No dobrze, ale co ja będę w tym Berlinie Zachodnim robiła? Ale kiedy w końcu decyduje się na ucieczkę, to jednak w ostatniej chwili zmienia zdanie. I ta zmiana decyzji – także jest zawieszona w powietrzu. Nieokreślona, rozmazana, możemy tylko, coś tam sobie domniemywać. Tak samo nie rozumiemy, dlaczego Wiktor decyduje się na ucieczkę do Berlina Zach? Zostawiając swoją wielką miłość po drugiej stronie żelaznej kurtyny? Można powiedzieć, wyjechał i już. Takie jest po prostu życie. Kobieta kobietą, miłość miłością, ale nie ma nic lepszego, niż wolny świat. Ukazany w tym filmie, jako wolny świat zachodni. Z światłami z neonami, z ruchem ulicznym, i z reklamami mercedesa. Tak, życie kusi. I takie jest PO PROSTU ŻYCIE… Jednak w „ Casablance” nie ma życia – PO PROSTU. Jest takie życie, jakby ani wczesnej, ani później nie było innego życia. I przez tą swoją wyjątkowość, jedyność, każdy wybór nabiera wręcz metafizycznego znaczenia. Nie dlatego wyjeżdżamy z Casablanki , bo tam – na zewnątrz – jest lepsze, wygodniejsze życie. Są sklepy z samochodami i futrami, lub chociażby coca colą i popcornem. Tylko dlatego wyjeżdżamy, lub zostajemy, że ten wybór określi nasze naszą wolność i nada sens naszemu życiu.

xxx

No dobrze … zostawmy tą „ Casablankę”, i problem, kto wyjechał, a kto został? I dlaczego został? Na szczęście nasz Wiktor i Zula spotykają się po latach w Paryżu. Los ich znowu połączył, bez tych casablankowych zawiłości, które może rozstrzygnąć tylko Bóg albo Bogart … Nie mniej, znowu im się nie układa. Ta miłość okazuje się toksyczna. Neurasteniczna. Sam nie wiem, jaki jeszcze dodać przymiotnik. Jaką nazwą można jeszcze opisać owe uczucie? Może jest tak przez ten cholerny świat. I jaki jest świat - taka miłość. Jakie czasy - takie uczucia. Może właśnie tak jest. I co najważniejsze, nasze życie jest tylko takie: PO PROSTU. Tylko… Nic więcej. I ten cały świat idealny w „ Casablance” to świat wymyślony, wyidealizowany, a ponadto powiedzmy o tym szczerze - wymuszony przez tzw. Kodeks Haysa, który ( wtedy) regulował wiele zachowań w amerykańskim kinie, między innymi, nie dopuszczał ucieczki mężatki z obcym mężczyzną. W takim razie wyjazd Ricka i Ilsy z Casablanki i tak był niemożliwy. Cynicznie można powiedzieć – scenarzyści i tak musieli znaleźć uwznioślającą motywacje dla Bogarta. Został sam na lotnisku, i pozwolił, aby Ilsa odleciała z mężem, ponieważ ówczesne konserwatywne prawo filmowe na nic innego i tak by mu nie pozwoliło. Z pewnością tak … Lecz jednak film nie jest sztuczny. I w scenariuszu, i w grze aktorskiej. Jest piękny w swoim krystalicznym moralnym przesłaniu o ludziach złych, którzy chcą być lepsi. Czy to hollywoodzka sztampa, czy coś więcej? Każdy musi sobie na to pytanie sam odpowiedzieć. Co jest jednak pewne, kult owego filmu nie jest wywindowany przez jakieś środowiska. Lecz ludzie, i to od wielu, wielu lat, znajdują w tym filmie jakiś pokaram dla swojej duszy. Pokolenia przychodzą i odchodzą, a Rick wciąż żegna na lotnisku swoją ukochaną.

 xxx

Napisałem prowokacyjnie, że Ministerstwo Kultury, powinno zabronić realizacji kolejnych fabuł przez następne 3 lata. A co potem? Czy „ Zimna wojna” może być takim kultowym filmem jak „ Casablanka”? Czy ma ową moc – krystalicznego moralnego przesłania? Na pewno w części formalnej, warsztatowej, czerpie silną „ nocną” stylistykę z „ Casablanki” a naszego Tomasza Kota śmiało można porównać do Bogarta. Jednakże czy to wystarcza?

Obawiam się, że jednak nie.

Powiada się, że w tym filmie jest jakieś echo historii rodziców Pawlikowskiego. Polki i Żyda polskiego pochodzenia. Który opuścił Polskę w 1968 roku. To też była trudna miłość. Schodzili się i rozchodzili, mieszkali w wielu miastach Europy. Może tak… może to była właśnie ta inspiracja scenariuszowa. Może… Czy jednak ten impuls osobisty może być wystarczyć na dobry scenariusz? I tak i nie… Czasami potrzeba czegoś, co trudno zrozumieć. To coś – przepraszam za egzaltacje – pojawia się, jako głos od Boga. Lub nawet, jako przypadek – jeżeli ktoś woli to tak nazwać.

 xxx

I już na koniec. Pytanie ile jest „ Casablanki” tej z 1942 roku w Casablance? W zasadzie nic. Zero. Wszystko w tym filmie jest dekoracją. Dyktą. Paździerzem. Nawet ruch uliczny kręcony był w dekoracjach. I prawdziwych arabów tam nie ma. I to lotnisko … na którym Bogart żegna Bergman także jest udawane. Nawet ten samolot to makieta. Pomniejszona. A personel to karły. Tylko po to, aby zachować optyczną proporcje. I mgła jest sztuczna, zacierająca kontury. Wszystko po to, aby nas oszukać. Zwieść na manowce iluzji. Lecz mimo to – najważniejsze w tym filmie jest jedno. Można powiedzieć to kolejne przykazanie. 11 przykazanie - szukaj wielkości w człowieku.


Link do mojego bloga Mój Blog

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura