Iwona Jolanta Wegiel
Iwona Jolanta Wegiel
Iwona Jolanta Wegiel Iwona Jolanta Wegiel
236
BLOG

Kawa z mrówką

Iwona Jolanta Wegiel Iwona Jolanta Wegiel Humor Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

Poranna rutyna picia kawy. Normalka. Bez rutyny funkcjonować nie można. Rutyna wielowiekowa, nigdy nie przerywana większymi zmianami, oprócz zamiany rozbitego kubka czy zgubionej łyżeczki.

Wszystko fajnie, wszystko bez zmian. Do czasu. Do czasu, kiedy po spodku zacząła biegać fluoroscencyjna mrówka. Mrówka była bezczelna. Nie wystarczył jej spodek i nie patrząc na mój wprawdzie senny, ale groźny wzrok, zaczęła wspinać się po uchu filiżanki. Wskoczyła profesjonalnym skokiem zawodowego pływaka do kawy i przepłynęła wszystkimi stylami od grzbietowego, przez motylka, kończąc na żabce i jednym okrążeniu stylem dowolnym.

W sumie byłam zbyt śpiąca, żeby zareagować, pomimo oczywistego oburzenia. Niestety fluoroscencyjna mrówka po porannym treningu, zaczęła żłopać moją kawę. Wtedy wybuchłam. Wybuchłam jak zapalona butla gazowa.

Złapałam za łyżeczkę i z wyjątkową determinacją, rozpoczęłam pogoń za mrówką w filiżance.

Proszę mi wierzyć, że mam empatię. Lubię zwierzaki, więc moim celem było jedynie wyłowienie mrówki i eksmisja za okno.

Niestety, bezczelne stworzenie rozpoczęło okrążenia w filiżance z prędkością ponaddźwiękową.

Popatrzyłam na stojący na kufrze stary zegarek. Byłam wyraźnie spóźniona.

Jedynym więc wyjściem było wypicie kawy wraz z fluoroscencyjną mrówką.

Przez pierwsze dwie minuty efektów ubocznych nie było, po czym zaczęłam zauważać na skórze fluoroscencyjne kropki. Na dodatek zmieniła mi się kategoria wizji.

Wszystkie przedmioty zamieniły kształty z obłych na prostokątne. Miałam problem ze znalezieniem skarpetek i jeszcze większy z wyciągnięciem butów z szuflady. Zawiązanie sznurówek okazało się absolutnie niemożliwe.

Wyjścia jednak nie było, bo do pracy jakoż należało dotrzeć.

Dotarłam. Spóźniona o dwie godziny, cztery minuty, trzydzieści sekund i dwie setne sekundy.

Myślałam, że dyskretnie uda mi się dotrzeć do biurka, ale niestety fluoroscencyjne plamy na skórze zamigotały na wszystkich ścianach biurowego pomieszczenia i zelektryzowały szefa.

Wbiegł w moją stronę z oczami nabiegłymi krwią i ponadproporcjonalną złością.

W moje tłumaczenie o przygodzie z fluoroscenczjną mrówką nie uwierzył. Odliczył mi bezczelnie trzy godziny z dniówki i zakazał żucia gumy w czasie pracy, co było szczególnie okrutne i na dodatek złamaniem biurowej konstytucji.

Po powrocie do domu, wyplułam fluoroscencyjną mrówkę i rozpoczęłam z nią poważne negocjacje, tłumacząc jak wpłynęła na negatywne wydarzenia w bieżącym dniu.

Mrówka empatii nie miała, ale dała się przekonać za łapówkę w postaci szklanki cukru. Za słoik miodu udało mi się ją przekonać, żeby przeniosła się do pokoju biura mojego szefa i pływania w jego filiżance kawy.

Dzień następny był piękny. Tym razem szef zaczął emitować fluoroscencyjne odbicia na ścianach i suficie biura. Domyśliłam się, że podobnie jak ja, połknął mrówkę, ponieważ nie udało mu się jej wyłowić.

Szef jednak okazał się głupszy ode mnie, bo nigdy mrówki nie wypluł ani nie próbował  jakichkolwiek negocjacji. Chyba zdecydował na wspólne  funkcjonowanie z tym aroganckim pasożytem.

Moje życie zawodowe od tamtego czasu było uwieńczone stałą karierą. Szef, ciągle spóźniony musiał błagać o pomoc w zamian za stałe podwyżki i zgodę nie tylko na żucie gumy, ale nawet lizanie lizaków.

Dostałam nowy pokój ze skórzanym fotelem. Zaoferował mi także nowy ekspres do kawy i filiżankę z miśnieńskiej porcelany.

Odmówiłam stanowczo. Picie kawy stało się zbyt ryzykowne. W zamian poprosiłam o służbowego maybacha z kierowcą, francuską pokojówkę i włoskiego kucharza.

Zycie jest od tamtej pory przepiękne. Byłoby jeszcze piękniejsze, gdyby nie trzeba było się codziennie budzić o czwartej rano i zapierdalać do pracy komunalnym autobusem.


Krakus z dziada pradziada, którego rozgoryczenie i rozczarowanie w 1989 roku przemian politycznych w Polsce zmusiło do emigracji i ucieczki przed postkomuną. Niemniej tak jak nie da sie wyrzucić wsi z człowieka, tak z krakusa nie da się wyrzucić mieszczaństwa, miłosci do rodzinnego miasta oraz do patriotyczno-katolickich wartości. Chcę walczyć w ramach możliwości o normalną Polskę, opartą na chrześcijańskich wartościach, uczciwości i prawdzie, gdzie każdy obywatel będzie obdarzony szacunkiem, a kraj wreszcie pozbędzie się ignorancji i pogardy do zwykłych obywateli. Czekam także z niecierpliwością na proces dekomunizacji i oczyszczenia Polski z agentury sowieckiej, która w mentalności resortowych dzieci ma nadal wpływy polityczno-sądowniczo-medialne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości