Iwona Jolanta Wegiel Iwona Jolanta Wegiel
254
BLOG

Sniadanko świąteczne i manewry wojenne

Iwona Jolanta Wegiel Iwona Jolanta Wegiel Święta, rocznice Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Wszystko zapowiadało się pięknie i świątecznie.

Przygotowywanie kulinarnych posiłków to wojenna sztuka.

Wyczyszyczone podłogi, lśniące jak wyszlifowane najlepszą pastą buty. Szafki, pachnące środkami czystości tuż po masowym bakteriobójstwie każdego centymetra kuchennej przestrzeni.

Naostrzone noże, stojące na sztorc widelce, lodówa zapchana jak na przyjęcie batalionu hinduskich wojowników jadących na głodnych słoniach.

 Stalowe gary na kuchence, wymyte talerze, wypolerowane srebro, czyli teren wojenny zaprojektowany do perfekcji. Wszystko logicznie wymyślone z włączeniem elementów manewrów zapasowych.

Cudo, nastrój świątecznego poranka i radosna partycypacja w Wielkanocnym śniadaniu. Dwie kopy jajek na sałatkę obrane ze skorup, poćwiartowana cebula, szczypiorek i pomidory. Pachnąca wędlinka, chrzanik i ćwikła.

Niestety w ferworze przygotowań kuchennologicznych rozpoczęła się seria wydarzeń przewidywalnych, ale pominiętych w mojej domowej, generalskiej strategii.

Nieszczęsnym wydarzeniem pierwszego sortu okazała się zbyt duża ilość talerzy wraz z filiżankami na zbyt wysokich półkach połączona z niechęcią przesunięcia krzesła i wspinaczki na powyższe w oczywistym celu bezpieczniejszego manewru.

Pierwsze, współpracy odmówiły filiżanki. Pomimo maksymalnie wysuniętych moich pracowitych kończyn (czyli łap), uparły się mianowicie na manewry niebezpiecznego przekrzywienia, po czym jedna indywidualistka zapragnęła nauki fruwania, która zakończyła się krachem o stojący poniżej spodek.

Manewr jeden, straty dwie. Skorupy w śmietniku i pięciominutowe opóźnienie.

Drugim sabotażystą okazała się pokrywka cukierniczki, która w momencie niewielkiej nieuwagi zdecydowała się wpaść do wnętrza, którego przecież powinna obowiązkowo chronić i bronić.

Oczywiście jak to w takich sytuacjach bywa, łatwość wpadania przedmiotów do wnętrz innych przedmiotów jest odwrotnie proporcjonlana do łatwości wyciągania. Bitwę udało się wygrać po dwudziestu frustrujących minutach.

Niestety radosny, świąteczny nastrój powoli zaczynał rozpływać się jak śnieżny bałwan na rozgrzanej słońcem pustyni.

Powyższe jednakże byłoby niczym, gdyby dom nie zamieszkiwały trzy bezczelne koty.

Bezczelne koty dokładnie w momencie przygotowania śniadania wymyśliły sobie zagrywę w berka, tyle, że ze zdziesięciokrotnioną zwinnością w porównaniu z tą samą zagrywą w wykonaniu dziecioludków.

Spokojny poranek krok po kroku zaczął przetwarzać się w chaotyczne pole bitewne z kotami.

Bitwa niestety nie na jednym froncie, a na kilku. Bitwa kota kontra kota kontra trzeciego kota i wszystkich trzech kotów kontra otwieraniu lodówki.

W efekcie koty wylądowały w zamkniętej łazience, a ja powoli odzyskując wewnętrzny spokój, rozpoczęłam kontynuację strategicznych przygotowań.

Moje szczęście nie potrwało jednakże zbyt długo, bo domownicy zdecydowali się na powstanie z martwych (czyli pobudkę i wyjście z wyra), po czym naturalną kolejnością było skorzystanie z łazienki.

Koty oczywiście tylko czekały na otwarcie łazienkowych drzwi i w szalenie porąbany sposób rzuciły się z pazurami na półśpiących domowników. Polała się krew.

Trzeba było wytargać z wnętrz apteczki wodę tlenioną oraz plastry.

Przygotowanie śniadania, które teoretycznie powinno nie potrwać więcej niż godzinę, przedłużyło się do półtoragodzinnego opóźnienia okraszonego soczystymi przekleństwami.

Gdyby był to koniec, to może moje nerwy nie zostałyby całkowicie zszarpane.

Niestety na cudnie udekorowanym stole, leżał już talerz pieczołowicie pokrojonych i artystycznie poukładanych wędlin.

Nie trzeba być szczególnie inteligentnym, aby domyślić się, że bitewnym manewrem kotów zaraz po ataku na domowników, był atak na wyżej wymieniony talerz.

Muszę przyznać się bez bicia, że moje bardzo, ale to bardzo nadszarpnięte w tym momencie nerwy, zablokowały możliwość logicznego myślenia oraz przewidywania. Koty zostały  ze złością dosyć szybko  złapane moimi łapskami i rzucone z lekką agresywnością na pobliski stołek.

Tak, tak... na stołek... niestety na stołek, na którym leżały sobie spokojnie posortowane i elegancko ułożone porcelanowe talerze.

No cóź .... trzask, wrzask, oraz miałki były całkiem spore, a komplet porcelany poszedł się kochać z filiżanką i skorupkami jajek w wiadrze na śmieci.

Koty zostały tym razem przetransportowane do sypialni i zalokowane pod kluczem.

Sniadanie zostało w efekcie przygotowane i skonsumowane.

Skonsumowany został również mój system nerwowy oraz kilka pastylek na obniżenie ciśnienia.

Nie ma to jak święta z pieprzniętymi kotami.

Ze sztuk wybieram jednak sztukę rysowania ponad sztukę kreowania posiłków.


Krakus z dziada pradziada, którego rozgoryczenie i rozczarowanie w 1989 roku przemian politycznych w Polsce zmusiło do emigracji i ucieczki przed postkomuną. Niemniej tak jak nie da sie wyrzucić wsi z człowieka, tak z krakusa nie da się wyrzucić mieszczaństwa, miłosci do rodzinnego miasta oraz do patriotyczno-katolickich wartości. Chcę walczyć w ramach możliwości o normalną Polskę, opartą na chrześcijańskich wartościach, uczciwości i prawdzie, gdzie każdy obywatel będzie obdarzony szacunkiem, a kraj wreszcie pozbędzie się ignorancji i pogardy do zwykłych obywateli. Czekam także z niecierpliwością na proces dekomunizacji i oczyszczenia Polski z agentury sowieckiej, która w mentalności resortowych dzieci ma nadal wpływy polityczno-sądowniczo-medialne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura