Krótka fikcja literacka inspirowana wyłącznie nadmiernym spożyciem kawy i nikotyny, no i bukszpanem oczywiście.
Dwa Stary "bączki" wynurzył się jeden za drugim z z głębi lasu i wjechały na dużą polanę, rozdzielając się podjechały około 20 metrów do przodu, zawróciły i zatrzymały się równocześnie. Kilkunastu żołnierzy w polowych mundurach WP błyskawicznie podbiegło i wspięło się na paki. Dosłownie sekundę po tym, jak ostatni przeskoczył burtę, drugi star ruszył za tym, który odjechał może ćwierć sekundy wcześniej.
- Ludzie Cichego znowu lepsi od oddziału Owcy. Może Owcę trzeba znowu trochę zmotywować? - radośnie warknął mężczyzna w mundurze kapitana Wojska Polskiego do stojącego obok niego mężczyzny w mundurze sierżanta. Ten spojrzał na niego spode łba.
- Oczywiście kapitanie Zawada. Może zamorduje mu pan jedno z dzieci? To powinno zmotywować kaprala Owczarza do większej pracy nad sobą. Pozostałych Kaziowszczyków też zapewne zmobilizuje. Ja już się czuję bardziej zmotywowany, może nawet zrobię z rana dodatkowe pięć pompek.
- Wytrwalszej pracy nad sobą, sierżancie P Grabowski. A co do szczegółowego systemu motywacyjnego, to pana pomysł jest interesujący, rozważę, niemniej myślałem raczej o dodatkowym dniu urlopu czy czymś równie trywialnym. -
- Na pewno. Wal się, Zawada, ty chory pojebie - ze spokojem odpowiedział sierżant.
Kapitan uśmiechnął się ale nic nie odpowiedział sierżantowi, patrzył na gigantyczny, wysoki na dobre 10 metrów stos zielonych gałęzi znajdujący się w centrum polany.
- Zastępco! - powiedział zdecydowanie.
Od tyłu podszedł do nich wielkolud w polowym mundurze porucznika WP. Oficer miał dobrze ponad 2 metry wzrostu, posturę przerośniętego goryla, twarz troglodyty i to ciosaną chyba kamiennym toporem oraz długie, gęste, czarne włosy.
- Dowódco! - radośnie odpowiedział porucznik.
- Poruczniku Grabarz, gratuluję bezbłędnego opracowania i przygotowania całej operacji i tym samym wykonania jej pierwszej części, Endlösung! Sierżancie P Grabowski, gratuluję bezbłędnego wykonania drugiej części, Buchsbaumzünsler!
- Ave, Kapitan Zawada! - krzyknęli równocześnie porucznik oraz 5 żołnierzy i oficer stojący trochę za nimi.
Sierżant prychnął i kiedy skończyli powiedział nie za cicho: - Ave Psycho Kaz -
Kapitan uśmiechnął się pod nosem.
- Ogar! -
Oficer stojący dotychczas z tyłu wraz z żołnierzami, spokojnie podszedł do trójki.
- Dlaczego ja ciebie jeszcze nie wyjebałem na zbity pysk Ogar? Wyjaśnisz mi to? Ty się kurwa, w końcu kiedyś doigrasz. Wykopię ciebie z mojego oddziału. I zapewnię awans. I własny oddział - kapitan mówił bardzo spokojnie i powoli, bardzo powoli - I kurwa skończy się, już nawet nie, że opierdalanie i bumelka, bo na to tobie przecież zawsze pozwalałem, ale obecne nic, kurwa nic, nie robienie, nic - dalej mówił bardzo spokojnie, bardzo powoli - Jesteś skurwysynu, porucznikiem Wojska Polskiego. Moim drugim zastępcą. W czasie trwania operacji EndlösungsBuchsbaumzünsler nie zrobiłeś nic, kurwa, dosłownie nic. Co masz na swoje usprawiedliwienie? -
- Reszta oddziału radziła sobie znakomicie, nie chciałem przeszkadzać. Zamiast tego podjechałem tutaj wcześniej, pobiegałem sobie po okolicy, pokręciłem się, poniuchałem. I jak tak się kręciłem, to mi pod lufę wpadły dwa młode jelenie i spory dzik. Rolas, Dziku i Chyrzy pomogli mi je oprawić, poćwiartować, natrzeć solą, jałowcem i takimi tam, różnymi innymi. No a Igła i Łabędź znaleźli gliniankę. Jelenie i dzik są teraz pod stosem. - radośnie oznajmi Ogar.
Kapitan westchnął.
- Jeden jeleń jest mój. Kiedyś ci się w końcu łapa powinie, kundlu. Niemniej nie dziś. -
- Dowódco! - niezbyt głośno ale zdecydowanie odezwał się nagle wielkolud.
- Jadą tutaj prawda? Ile mamy czasu? -
- Według moich wyliczeń, przynajmniej 35 minut, i to jeśli zabrali ze sobą piły elektryczne. Przewidziałem to, pozostałe drogi dojazdowe zostały wcześniej zneutralizowane a Cichy i Owca zwalili za sobą kilka drzew blokując jedyną pozostałą drogę dojazdową - radośnie oznajmił porucznik Grabarz.
- Może 10 minut - powiedział, spokojnie wstając, wysoki, szczupły starszy szeregowy, dotychczas niewidoczny, siedział bowiem za grupą 5 żołnierzy stojących z tyłu.
- Arbiter, jak zawsze ma ostatnie słowo - spokojnie powiedział kapitan. - Zostało nam zatem około 1 minuty na rozpoczęcie ostatniej fazy operacji. To nawet lepiej, dużo lepiej. - patrzył spokojnie na stos.
- Jako że kryptonim operacji to szwargot teutoński - zaczął spokojnie - to uznałem, że z uprzejmości i muzykę dobiorę niemiecką. Staram się być człowiekiem uprzejmym, nie tylko wobec ludzi ale i wobec braci mniejszych - mówił teraz głosem wręcz delikatnym - czyli zwierząt. Wszystkich zwierząt, nawet świń. A świnie, jeśli tego nie wiedzieliście, moi podkomendni, są najlepszym wyrazem teutońskiego ducha. Żadne zwierze nie oddaje lepiej prawdy o Niemcach i nie jest im bliższe od świń. Oczywiście, to że ja tak uważam, nie zmienia faktu, że to tylko opinia. Moja, więc obiektywna i słuszna ale jednak opinia. Na szczęście jest to również opinia samych Niemców, polecam sprawdzić kim był Richard Walther Darré. Tym samym, moja opinia i opinia teutońskich świń tworzą konsensus. Który z jednej strony, na jednym poziomie, mnie cieszy a z drugiej jednak nieco zniesmacza. Świadomość, że ja i teutońskie świnie, w jakiejkolwiek kwestii, mamy zbieżne poglądy, mnie trochę jednak boli - cały czas mówił delikatnie ale i z zamyśleniem w głosie - Cóż, życie jest cierpieniem. Wracając do wątku, do meritum, do muzyki - przerwał na chwilę, po czym kontynuował - Myślałem o Wagnerze, w końcu do takiej operacji idealny byłby Wagner, nieprawdaż? - zakończył i zamilkł.
- Najlepszy możliwy wybór! Pierwszy w pana życiu kapitanie ale idealny! Wagnerowska epickość połączona z delikatnością potrafi wręcz urzekać! - zachwycił się sierżant.
- Taki sobie - wzruszył ramionami Ogar.
- Nie znam się ale jak dla mnie trochę taki, nie wiem jak to ująć, pedałowaty ten Wagner. - powiedział jeden z 5 żołnierzy stojących nieco z tyłu. Młody, o zdrowej, lekko okrągłej pogodnej twarzy.
- Dziękuję Rolas. Przywracasz mi wiarę w ludzi. - powiedział kapitan delikatnym tonem - Wagner jest bowiem, jakby to subtelnie ująć - zastanowił się chwilę - skrajnie chujowy! - wrzasnął.
- Jakby to był wyraz kurwa, teutońskiego ducha, to tych jebanych, tępych niemieckich świń, by już na tej planecie nie było! - wrzasnął ponownie i uspokoił się.
- Żeby nie marnować czasu ograniczyłem wybór do Furor Teutonicus Heidenvolku i Sverdans Burzuma. Ten drugi to norweski zjeb a nie teuton, no ale kawałek niezły. Furor Teutonicus nie jest aż tak porywający - mówił głosem spokojnym i rzeczowym - ale Furor Teutonicus to określenie mające swoje znaczenie historyczne i tutaj wręcz symboliczne, pierwszy raz pojawia się bowiem we wspomnieniach Juliusza CEZARA! - mówił cicho i spokojnie aż do ostatniego słowa które wręcz wywrzeszczał.
- Ave Kaiser! - krzyknął porucznik Grabarz wykonując rzymski salut przed kapitanem.
- Taki ze mnie zajebisty dowódca, że nie potrafię nawet mojego zastępcy zmusić do prawidłowego wymawiania jednego, kurwa, słowa. - nosaczym głosem pożalił się oddziałowi kapitan.
- Dowódco! Oddam za pana życie swoje, wszystko dla pana zrobię ale błędnie wymawiać tego słowa nie potrafię, ja używam wymowy klasycznej! - krzyknął z rozpaczą w głosie porucznik Grabarz.
- Restytuowanej kurwa twoja mać Grabarz, restytuowanej. Czyli kurwa rekonstruowanej i z dupy i ni chuja nie mającej nic wspólnego z prawdziwą, z właściwą wymową, która przetrwała na północ od Alp! W Rzeszy i w Rzeczpospolitej! Tylko klasyczna łacina kościelna! Ultramontes! - wrzasnął ewidentnie wściekły kapitan.
- Dosyć tego kurwa. Dziku, zapuszczaj! -
Jeden z pięciu żołnierzy momentalnie pochylił się i coś wcisnął. Rozległa się muzyka.
https://www.youtube.com/watch?v=65nUi2kajns
- Wyznaczony pododdział, przygotować się do końcowej fazy operacji głównej, operacji Feuer! - wrzasnął kapitan.
5 żołnierzy natychmiast poderwało się i ruszyło biegiem w stronę stosu.
- Gotowi! - rozległ się okrzyk od strony stosu około 31 sekund później.
Kapitan patrząc na stos, nie tyle wykrzyknął co bardzo donośnym, wojskowym głosem dowódcy, przywykłego wydawać rozkazy w sytuacjach, kiedy podkomendni są w dużym oddaleniu bądź panuje hałas zakomenderował:
- Rozpocząć EndlösungsBuchsbaumzünslerFeuer! -
Zanim wybrzmiały ostatnie nuty stos płonął już tak, że pomimo oddalenia wyraźnie odczuwał bijące od niego ciepło.
-Zastępco, już czas - powiedział.
-Nie ma mowy Dowódco. Zostaję. - Radośnie wyszczerzył się w uśmiechu porucznik Grabarz. Jako że pozostali członkowie oddziału byli weteranami żaden nie zemdlał, co czasem zdarzało się żołnierzom pierwszy raz oglądającym uśmiech porucznika.
Kapitan westchnął.
- Chyrzy! Rolas! Dziku! Igła! Łabędź! i oczywiście Arbiter! - dziękuję wam za znakomite wykonanie ostatniej części operacji EndlösungsBuchsbaumzünslerFeuer! Ogar, przejmujesz dowodzenie nad oddziałem. Zabieraj ich stąd! -
- Za mną! - warknął Ogar i ruszył błyskawicznym wręcz tempem w stronę lasu. 5 żołnierzy pobiegło za nim.
- Szeregowy Polanowicz, czy wy sobie za dużo nie pozwalacie? - warknął kapitan na młodego, rudego żołnierza który pozostał.
- Przecież jakby naprawdę było trzeba, to ich nie tylko dogonię ale i prześcignę. Ogar jest najwytrzymalszy ale ja jestem najszybszy - spokojnie opowiedział rudzielec.
- O co chodzi, Chyrzy? - nadzwyczaj ciepło spytał kapitan.
- Panie kapitanie, zostalo kilka minut, może po prostu zmyjemy się stąd razem, niczego panu i nam nie udowodnią - rzeczowo powiedział Chyrzy.
Kapitan roześmiał się.
- Nie ma mowy, nie odmówię sobie tej przyjemności choćby mnie mieli znowu zdegradować. Dzięki za troskę i zjeżdżaj stąd, Chyrzy - oznajmił radośnie.
Żołnierz westchnął. - Normalny, to pan na pewno nie jest, kapitanie ale dobrze się służyło pod pana komendą. - uśmiechnęli się całą trójką do siebie. Chyrzy zniknął zaraz potem.
Stali tak we dwóch przez kilka minut obserwując płonący stos i omawiając szczegóły wykonania wszystkich części operacji, a potem po prostu patrząc.
- Pomijając wszystko inne, za nim nie zrezygnowałbym z tego widoku. Uwielbiam kontemplować piękno - powiedział kapitan do porucznika z zachwytem głosie.
- Ogień jak ogień, tylko większy - odpowiedział neutralnym głosem porucznik.
Na polanę z przeciwnej strony wjeżdżały terenowe toyoty, słuchać też było coraz donośniejszy charakterystyczny dźwięk, nadlatywały helikoptery.
- Chyba oddział majora Jabłońskiego? - zastanawiał się głośno kapitan.
- Widzę też ludzi majora Kruka. Pułkownik Filipiak wysłał wszystkich poza oddziałami wartowniczymi i patrolującymi Jednostki - radośnie poinformował go zastępca.
Po chwili stało za nimi kilkudziesięciu uzbrojonych żołnierzy. Broń mieli jednak opuszczoną a zaledwie kilku podeszło do nich. Żar w pełni płonącego stosu, był wyraźnie odczuwalny.
Z helikoptera który wylądował nieopodal wyszedł mężczyzna w mundurze pułkownika, około 60tki, siwy, średniej budowy ciała, średniego wzrostu, twarz jak wyciosana z kamienia. Podszedł do kapitana stając jeszcze bliżej ognia niż on i obrócił się w jego stronę.
- Kaziu, czy ty jesteś normalny? - spytał
Kapitan uśmiechnął się. - Pulkowniku Filipiak, nie było innego wyjścia.
- Nie tylko pracownicy cywilni i personel naukowy departamentu czwartego jednostki ale i oficerowie tego departamentu chcą Twojej degradacji bądź usunięcia z armii - powiedział ze spokojem.
- Znaczy minionki, major Maślak i może Lucek? - spytał kapitan ze spokojem.
Pułkownik uśmiechnął się.
- Major Maślak dostał szału, on od 8 lat przycinał te bukszpany. Spora część personelu "czwórki" też je uwielbiała i pomagała przy ich pielęgnacji. Byli z nich dumni, kapitanie Zawada.
Kapitan wzruszył ramionami.
- Nie było innego wyjścia. Wycinając wszystko u nas zabezpieczyłem resztę okolicy. Nasze żywopłoty były za gęste i zbyt rozległe, żeby można było stosować skutecznie insektycydy, nawet gdyby działały. Równocześnie te cholerne ćmy uznały, że to ich Lebensraum, w promieniu 15 km nie zaatakowały żadnego innego krzaka, wszystkie siedziały u nas. Tylko nasze bukszpany nagle zaczęły wysychać w szybkim tempie. To był ostatni moment, żeby sprawę rozwiązać raz a dobrze.
- Byłbym skłonny do znacznie większej wyrozumiałości kapitanie Zawada, gdyby nie okoliczności dodatkowe. Czy może pan wyjaśnić dlaczego, po tym jak pana ludzie wycieli te bukszpany, rozrzucili sporą ilość ulotek na których znajdowały się obrazek gaśnicy strażackiej, numer 3 oraz napisy: u góry "Polski Prezydent w Polsce dla Polaków, EndlösungsBuchsbaumzünslerFeuer dla reszty" oraz Holokaust Gąsienic u dołu.
Kapitan Zawada wzruszył ramionami.
- Ciszy wyborczej jeszcze nie ma. Za ulotki zapłaciłem sam. Sam wyciąłem bukszpany i sam rozrzuciłem ulotki. Nie ma dowodów, że ktokolwiek poza mną wiedział o Holokauście Gąsienic, i nie będzie. A co do ulotek to jestem fanem Strażaka Grega, a "Czwórka" to naprawdę spory departament; pomyślałem, że może jakieś minionki przekonam? - z lekko przekrzywioną głową i podniesioną brwią, delikatnym głosem powiedział kapitan.
- Co do samej treści to faktycznie, nie do końca idealnie wyszło. Cóż, idealny jest tylko Bóg, byty stworzone z definicji idealne być nie mogą. A mnie, moim zdaniem, i tak brakuje mniej niż innym - kontynuował tym samym delikatnym tonem, z lekko przekrzywioną głową, lekko podniesioną prawą brwią, i lekko wygiętymi w górę kącikami ust.
- Acz przyznaję, iż trochę słabo mi stosowanie znaków interpunkcyjnych wychodzi, możliwe, że mam jakąś ukrytą formę dysleksji. - kontynuował
- Miało być oczywiście:
Polski Prezydent W Polsce. Dla Polaków, EndlösungsBuchsbaumzünslerFeuer. Dla reszty
Holokaust Gąsienic.
Z uwagi na moją wysoką wrażliwość historyczną, a precyzyjniej to, że ja przynajmniej podstawy historii mojej Ojczyzny i krajów sąsiadujących znam, chciałem po prostu uniknąć sytuacji, w której pozbawieni wrażliwości, i niestety bardzo nietolerancyjni pracownicy Czwórki, będą określać to co zrobiłem jako holokaust gąsienic. Natomiast, jako że teutońskie świnki i inni, takiej wrażliwości jaką mamy my, prawdziwi Polacy, po prostu nie mają, to niech sobie mówią o holokauście gąsienic, co mnie to. -
Pułkownik Filipiak gestem pokazał żołnierzom żeby odeszli dalej. Po chwili zostali w trójkę.
- To teraz konkretnie Kaziu. Pułkownik Wawrzyniec jest wdzięczny za rozwiązanie problemu. Ja również. Biorąc pod uwagę ile tego cholerstwa tam było, nie było innego wyjścia ale ani ja, ani Lucjusz, nie odważylibyśmy się wydać takiego rozkazu. Nie tylko czwórka ale i sam major Jabłoński i część ludzi majora Kruka mogłaby zrobić coś głupiego. Nie wiem, rozpocząć protesty i pikiety na przykład, czy co gorsza przywiązać się linami do bukszpanów. Mówimy o oficerach i żołnierzach, patriotach, weteranach wielu operacji bojowych przeprowadzonych poza granicami naszej Ojczyzny. Którym zaczęło nagle odwalać, bo trzeba było wyciąć trochę zainfekowanych robactwem badyli - ze smutkiem w głosie powiedział pułkownik Filipiak, usłyszał sam siebie i opanował się natychmiast - Ekhem. Co do tej części, to faktycznie, można by panu okazać zrozumienie, kapitanie Zawada. Natomiast co do tej drugiej, niestety, nie obejdzie się bez degradacji. -
- Pieczony jeleń. Cały - z lekką rozpaczą w głosie powiedział kapitan Zawada.
Pułkownik Filipiak zastanowił się chwilę.
- Jeleń do mnie do domu, podzielę się z pułkownikiem Wawrzyńcem. I popracuj nad interpunkcją, Kaziu. -
Po chwili zostali we dwóch.
- Grabarz, czy ty kazałeś Ogarowi ustrzelić te jelenie? - spytał kapitan.
- Uwielbienie pułkownika Filipiaka do dziczyzny, w szczególności drobiu ale nie tylko, jest powszechnie znane - uśmiechnął się Grabarz. - Kaiserze.
- Kurwa, wiesz co Grabarz, to może mów mi, Firerze, mniejszy przypał i mniejszy wstyd! - wrzasnął.
- Pan po prostu źle wymawia po łacinie panie kapitanie, to się da naprawić. Chętnie pomogę - z lekką nutą nadziei powiedział porucznik.
- Wal się. Połowa dzika twoja. Resztę i drugiego jelenia zjemy wspólnie całym oddziałem. I naprawdę mam nadzieję, że w końcu w Polsce prezydentem zostanie Polak, bo jak nie to za chwilę nawet za żarty literackie będą kary więzienia. I za racjonalne rozwiązywanie problemów. I pewnie za samą znajomość terminów gatunek endemiczny i gatunek inwazyjny - z filozoficzną zadumą stwierdził kapitan.
- Ein Feuer, ein Zunsler, kein Problem, mein Kaiser! - krzyknął gromko porucznik Grabacz.
Inne tematy w dziale Kultura