Od lat jestem zdegustowany sytuacją polityczną w Polsce i uważam, że powinna ona wyglądać zupełnie inaczej, gdyby miała o tym decydować diagnoza rzeczywistości odpowiadająca prawdzie. Niestety, ponieważ przez osiem lat nie wyłoniły się żadne siły polityczne, które by w oparciu o tę diagnozę budowały swoją pozycję polityczną, niekoniecznie na „skrajnej prawicy”, więc każda próba opisywania rzeczywistości politycznej w sposób zgodny z prawdą, odbierana jest, jako pisowska propaganda i ginie w zgiełku walki politycznej. Tylko, że jak już rozprawiliśmy się w demokratycznych wyborach po raz kolejny z „pisiurkami” i Kaczorem, o co tak walczyły armie internetowe, niezliczeni eksperci, artyści, celebryci, wróciliśmy do sytuacji sprzed 2015 r. Do czego wróciliśmy i dlaczego jest to tak naprawdę klęska demokracji, bo gdyby ta prawda miała mieć decydujące znaczenie, wynik wyborów, jaki miał miejsce, nie powinien być możliwy, bo scena polityczna powinna być zdominowana przez jeden wielki obóz antypo, a nie antypis? O tym piszę w książce na 343 stronach w formacie PDF. Daremny trud „pisowca”, bo tylko „pisowiec” może mówić o jednym wielkim obozie antypo? Nigdy nie byłem członkiem PiS-u ani żadnej innej partii, bo jestem zwolennikiem ugrupowań nieistniejących, czyli takich, które zdolne do niezależnej, zgodnej z prawdą diagnozy, powinny dążyć do zabezpieczenia interesów narodowych na polskiej scenie politycznej przed dominującym obozem postkomunistycznym, bo ta diagnoza nie pozostawia złudzeń, że to nie PiS jest głównym problemem na scenie politycznej w Polsce okresu postkomunistycznego. Nic takiego nie miało miejsca i stąd wypływa logiczny wniosek, że jeżeli moja diagnoza jest uzasadniona, to siły polityczne tworzące obóz PO+, nie są niezależne. To nie prawda i interesy narodowe stanowią źródło ich motywacji, tylko wpływy zainteresowane eksploatacją polskiej strefy wpływów, co kosztowało nas i będzie kosztować ponownie, miliardy przechodzące w biliony. Te tracone biliony i nic innego powinno decydować o zmieceniu obozu PO+ ze sceny politycznej, a tymczasem nastąpiło jego umocnienie i powrót do władzy. O tych w sumie bilionach piszę w książce. Padliśmy ofiarą „polityki kondominialnej" obcych mocarstw, byliśmy eskploatowaną strefą wpływów i nie mam złudzeń, że właśnie staliśmy się nią ponownie.
Oczywiście będziemy słyszeć tym razem o „odpolitycznianiu” spółek SP w imię „liberalizmu” z tym, że to będzie opowiadanie „dobranocek”, o których piszę na początku i w zakończeniu książki, nawiązując do pewnej wypowiedzi Pawła Kowala. To „odpolitycznianie” czy też odbudowa filara kapitałowego w systemie emerytalnym projektowana przez Aleksandra Grada w artykule, który określam mianem „manifestu lyberałów”. Lyberałów, bo nie piszę o liberalizmie z tego powodu, że nie o poglądy i wizje państwa w lyberalizmie chodzi, tylko o uzasadnienie ulegania wszelkim wpływom, które gwarantują status elyty, arystokracji municypalnej zarządzającej eksploatowaną, polską prowincją. Może zamiast tego mogłem pisać o „pseudoliberalizmie”, czy „niby liberalizmie”, jak inni cytowani przeze mnie autorzy, ale lyberalizm komponował mi się z jełropejskością, czyli z bezwarunkowym zgadzaniem się na wszystko i zawsze w Unii, w imię budowy USE (Zjednoczonych Stanów Europy), co stanowi drugi obok lyberalizmu, fundament „ideologiczny” dla lyberalnego i jełropejskiego klientyzmu politycznego obozu ulegania wszelkim wpływom.
Tego w książce dowodzę i dlatego staję się oczywiście „pisowcem”, „oszołomem”, czy „zacietrzewionym demagogiem”, bo takiego określenia często w książce używam w nawiązaniu do słów prof. Antoniego Dudka, odnoszących się do za daleko posuwających się krytyków planu Balcerowicza i sukcesu „wielkiej transformacji”. Oprócz tego diagnoza, dotycząca sytuacji politycznej w Polsce okresu postkomunistycznego, wymagała przyjrzeniu się temu, jak „demokratyczne” siły tworzą dominujący postkomunistyczny obóz, który właśnie wraca do władzy. Patologie III RP, to nie tylko tracone na wszelki sposoby miliardy przechodzące w biliony, ale również opanowywanie całego aparatu państwa w służbie aferałów i celem zwalczania przeciwników politycznych, o czym musiałem napisać w osobnym rozdziale drugim. Cóż to znowu za herezje, jeżeli właśnie „demokratyczna opozycja” zdołała obalić rząd „Kaczora-dyktatora”? Do 2015 r. PiS (wcześniej PC i „skrajna prawica”, którego to sformułowania nie używam przez przypadek, bo pada ono w słynnym raporcie Macierewicza w odpowiednim kontekście) jest w opozycji, a opisywane patologie sprzed tego roku, z całą pewnością z nawiązką przebijają wszystko to, co kryło się za sformułowaniem „zamordyzm IV RP”, jakie ukuto, żeby „siły demokratyczne” mogły szybko rozprawić się z pierwszymi pisowskimi rządami.
„Zamordyzm IV RP” nastał jednak na dłużej po 2015 r., dlatego osobny rozdział poświęciłem „walce o praworządność”, jaka się natychmiast rozpętała. Moje wnioski ponownie jednak nie potwierdzają tego, że zdeptane przez PiS „demokratyczne państwo prawa” doczeka się wkrótce uzdrowienia przez „siły demokratyczne”. Nie wynika to jednak z konsekwencji „pisowca”, który ponownie lekceważy głosy licznych autorytetów III RP. Nie szczędzę PiS-owi krytyki, kiedy uznaję, że taka jest uzasadniona. Drobiazgowo przyglądam się argumentacji obu stron i kolejnym werdyktom Trybunału i niestety prawda, jaka się wyłania, ponownie nie może się spodobać zwolennikom obozu PO+. O to jednak dbać nie mogę, bo jak wspominam we wstępie, wcielam się w rolę historyka, który ma ocenić cały konflikt w taki sposób, jakby czynił to z perspektywy dwóch tysięcy lat. Z efektów tych wysiłków jestem szczególnie zadowolony, bo ten rozdział kosztował mnie chyba najwięcej pracy i te kilkadziesiąt stron mogłoby stanowić osobną książkę, biorąc pod uwagę, z jaką skalą dezinformacji musiałem się tam zmagać i z pewnością nie tylko zwolennicy obozu PO+, ale i niejeden „pisowiec” ma błędne wyobrażenie o tej walce, która za chwilę wejdzie na nowe tory, kiedy „siły demokratyczne” zaczną przywracać ład.
Być może więcej powinienem napisać o aferach pisowskich po 2015 r. Miałem taki zamiar i nawet poczyniłem przygotowania, kupując książkę Sylwestra Latkowskiego o aferze GetBacku. Kiedy jednak dotarłem do rozdziału piątego musiałem jeszcze napisać osobno o „pedagogice wstydu” i medialnym aparacie propagandowym, który jest na tyle daleki od diagnozy rzeczywistości, jaka wyłania się z książki, że „jedzie PiS przez b” od roku, powiedzmy że 2006 (wtedy nie było jeszcze gwiazdek, ale był już „przemysł pogardy”), ale, co ważne, nieprzerwanie również w latach 2008-2015. W efekcie o aferze GetBacku nie wspominam ani słowem, a na przykładzie afery respiratorowej, tłumaczę jedynie, dlaczego wszystkie afery pisowskie w promilu procenta nie miały takiego „wpływu na gospodarkę”, co te z czasów wcześniejszych. O tym braku „wpływu na gospodarkę” afer powiedział sekretarz stanu w ministerstwie finansów z czasów pierwszego Balcerowicza, w kontekście afery FOZZ na łamach „GW”. Afery, którą omawiam szeroko, ale niestety znowu muszę rozczarować zwolenników antypisu, bo nie idę tropem zeznań Anatola Lawiny z 2005 r. i nie dociekam, ile na PC wpłacił Pineiro, chociaż jakoś się do tego odnoszę, tylko analizuję, co wiedział Michał Falzmann na długo wcześniej, nim cokolwiek wiedzieli ci, którzy za nadzór nad FOZZ byli odpowiedzialni, na podstawie głównie znakomitej książki z 1992 r., Mirosława Dakowskiego i Jerzego Przystawy.
Tak więc pisowskie afery wpływ na gospodarkę miały zdecydowanie mniejszy, co nie znaczy, że ich wszystkich, również nie należy rozliczać i potępiać, bo od zdolności do walki z wszelkimi aferami zależy siła państwa, jak puentuję w książce. Afer w III RP było jednak tak dużo, że gdybym miał wybrać te, których szeroko nie omówiłem, a najwyżej o nich wspomniałem, a powinienem poświęcić im więcej miejsca, to podejrzewam, że 9 na 10 byłoby aferami z czasów PO, a nie PiS i bynajmniej nie wynika to z mojej stronniczości, tylko z oceny tego, które z nich miały jednak większy wpływ na gospodarkę. Jednak te, które opisałem miały na tyle duży, że mój wyrok historyka z wykształcenia mógł być tylko jeden. Byliśmy eksploatowaną strefą wpływów, tym bardziej, że w sposób nie pozostawiający złudzeń, dowodzę, że przyczyny leżały nie w nieudolności czy też w braku należytej determinacji (to słowo kluczowe, jeżeli chodzi o walkę z luką vatowską, czy raczej o jej pozory), w wyniku czego mieliśmy do czynienia z „gorszej jakości zarządzaniem”, jak to określił dr Zbigniew Dylewski, a korupcja to się dopiero za PiS-u rozpętała i dopiero „pisowska korupcja” się dr Dylewskiemu „przejadła”, tylko te przyczyny leżały wyłącznie w braku woli politycznej, żeby uderzyć w beneficjentów paraliżu państwa teoretycznego w pełnym tego sformułowania znaczeniu, z jakim mieliśmy do czynienia.
Radykalizm „zacietrzewionego demagoga” przeze mnie przemawia? Na 308 stronach staram się dowodzić, że jesteśmy zmuszeni tak stawiać sprawę, jeżeli chcemy uchwycić istotę podziałów politycznych w Polsce okresu postkomunistycznego i niestety żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Jawnie nam oznajmiono, że żeby pokonać PiS trzeba permanentnie kłamać, o czym powiedział z jednej strony Janusz Palikot, a z drugiej Marek Belka, który stwierdził, że „kłamstwo ma szybkie nogi”, co jednak nie wzmogło czujności zwolenników obozu PO+ i dziś mogą ponownie triumfować, że „Kaczor-dyktator” musi ustąpić przed „demokratą” i „prawdziwym Europejczykiem” Donaldem Tuskiem. Ta radość jest niestety pochopna i nie mówię tego, jako stronnik J. Kaczyńskiego, tylko jako zwolennik prawdy historycznej, którą w swojej książce nie tyle odkrywam, co staram się przedstawić jej całościowy obraz. „Klęska demokracji” nastąpiła nie dlatego, że PiS przegrał, tylko dlatego, że przez osiem lat nie wyłoniły się żadne ugrupowania, które w związku ze zgodną z prawdą diagnozą rzeczywistości politycznej, tworzyłyby „totalną opozycję”, ale wobec postkomunistycznego obozu zjednoczonego ponownie wokół produktu marketingowego wszelkich wpływów o dźwięcznej nazwie Platforma Obywatelska. Nie wyłoniły się przede wszystkim na lewicy i w centrum, bo tam, a nie na „skrajnej prawicy” obóz PO+ miał utracić monopol, jeżeli chcieliśmy marzyć o zakończeniu okresu postkomunistycznego i trwałym zabezpieczeniu interesów narodowych na scenie politycznej.
Dlatego po 308 stronach zakończyłem część pierwszą książki i na tych pozostałych już tylko nieco ponad 30, w części drugiej napisałem o swoich koncepcjach dotyczących tej nieistniejącej partii, której jestem zwolennikiem. Można powiedzieć, że te 308 stron ma prowadzić do wniosku, że konieczna jest walka o zdominowanie sceny politycznej przez niezależne i patriotyczne siły polityczne, które powinny się cechować etosem nakazującym walkę o prawdę, uczciwość i niezależność właśnie, stąd tytuł książki „Dosyć kłamstw. „Uczciwość i Niezależność””. W części drugiej piszę natomiast o koncepcjach, które mogłyby się składać na zarys programowy takiej partii, ponieważ oprócz odpowiedniej diagnozy, od dawna wymagane są określone wnioski i działania. Ograniczyłem się tam tylko do najważniejszych moich przemyśleń na ten temat. Napisałem o demokratycznych reformach ustrojowych (projekt „złota wolność 2.0”), które w moim głębokim przekonaniu stanowią ideę, myśl polityczną i ważny element wizji państwa, co staram się tam uzasadnić. Ponadto piszę o problematyce dotyczącej polityki gospodarczej (program 2/3), gdzie starałem się dowieść, że lyberalizm, czyli „walka z socjalizmem” czy „nacjonalizmem gospodarczym”, tak naprawdę, nie leży w niczyim interesie, nie tylko dlatego, że kryją się za nim interesy obcych mocarstw i obcej oligarchii, ale również dlatego, że wskazuje na to prosty rachunek ekonomiczny i skrojony dla strefy wpływów lyberalizm, to tak naprawdę odmowa nam prawa do równania do poziomu życia, jaki panuje w Niemczech i innych państwach wysokorozwiniętych Zachodu, gdzie z „socjalizmem” się nie walczy tak zacięcie. Stąd tytuł „program 2/3”, bo samo dążenie do tego, żebyśmy osiągnęli poziom niemieckich płac, emerytur, zysków przedsiębiorstw w wysokości 2/3 niemieckich jest celem niestety nieosiągalnym przez tych, którzy zaraz będą „odpolityczniać” spółki SP i dzielnie walczyć z „przeżeraniem PKB” przez „motłoch z blokowisk”. O tym wszystkim piszę przy różnych okazjach, również w części pierwszej, ale zawsze w ramach kolejnych dygresji, a w tym miejscu sięgam po twarde liczby i tego dowodzę raz jeszcze, przy czym dochodzę również do ciekawych wniosków, dotyczących procesów dziejowych z jednej strony i luki citowskiej oraz rekomendowanego przez Związek Przedsiębiorców Polskich podatku przychodowego z drugiej strony, podejrzewając, że procesy dziejowe niezmiennie postępują w określonym kierunku.
Pierwotnie na temat tych swoich koncepcji miałem zamiar napisać znacznie więcej, ale nie sądziłem, że diagnozie dotyczącej sytuacji politycznej poświęcę ponad 300 stron. Postanowiłem więc zakończyć w tym miejscu, bo jestem daleki od zakładania partii, więc uznałem, że nie ma potrzeby rozwijać się na temat jej zarysu programowego. Dopisuję więc tylko w zakończeniu, że taka partia, dla której cała książka mogłaby stanowić swoiste DNA, powinna się lokować na lewo od PiS celem „odebrania sztandarów obozowi ulegania wszelkim wpływom”, jak również dlatego, że liberalna (we właściwym rozumieniu tego słowa) i zachowująca konieczne minimum lewicowości, opozycja wobec PiS jest potrzebna i krótko piszę o tym, co o tym ulokowaniu takiej partii na scenie politycznej, powinno przesądzać (referendum światopoglądowe rozstrzygające raz na 30 lat oraz integracja unijna warunkowana umocnieniem pozycji politycznej Polski w interesie Unii Europejskiej, w której została zachwiana równowaga europejska i grozi jej, czy też już faktem stały się rządy prorokowanego swego czasu przez Jana Marię Rokitę, „koncertu mocarstw”). To uzasadniam już pobieżnie w zakończeniu, żeby ułatwić sobie w ten sposób postawienie ostatniej kropki, jak się tam wyrażam.
To tyle na temat tego, o czym jest to moje opus magnum, które opublikowałem w wersji PDF do nabycia za 14 złotych, jednak chciałbym jeszcze parę zdań dodać. Książkę skończyłem pisać przed wyborami, jednak kiedy dokonywałem poprawek, poznałem ich wyniki, które skomentowałem w ostatnich kilku zdaniach. Nie musiałem pisać więcej, bo wcześniej też je komentowałem, tyle że w trybie przypuszczającym, a książkę uznałem za zakończoną. Tutaj jednak parę zdań mogę dodać i powiedzieć dlaczego ta diagnoza rzeczywistości nie miała decydującego wpływu na ich wynik. Po pierwsze dlatego, że obóz PO+ miał monopol w opozycji do PiS, a do jego zwycięstwa walnie przyczyniła się również skrajna prawica (bez cudzysłowu), czyli Konfederacja ze swoją pożyteczną, szczególnie na skrajnej prawicy, diagnozą mieszczącą się w haśle „PiS, PO jedno zło”. Niby jedno zło, ale walczyć z „socjalizmem” można tylko z PO w sojuszu, a odsunięcie PiS, to dla „narodowców” „kwestia honoru”, jak powiedział Krzysztof Bosak. Niestety (albo stety) ponownie Janusz Korwin Mikke zdał egzamin i pomógł uniknąć zdekonspirowania się odsuwających, jako „piątej nogi postkomuny” i „Unii Wolności Faszystowskiej”, w związku z czym za wcześnie Sławomira Mentzena określiłem mianem kandydata na nowego Balcerowicza. Sądziłem, że rola Konfederacji będzie większa i w książce kilkukrotnie daje wyraz temu, co sądzę o tej partii i jej „walce z socjalizmem” i „neosanacją”. Tamci budowali COP i port w Gdyni, a ci CPK i Mierzeję przekopują? „Neosanacja” i „socjaliści”, którym trzeba dać odpór i tylko jełropejskość trzeba by było sobie jakoś w końcu przyswoić za przykładem Romana Giertycha. Szkoda słów, bo to jedna przyczyna, a jest jeszcze inna.
O dominacji nie tylko medialnej obozu postkomunistycznego, dla której PiS próbował tworzyć przeciwwagę w oparciu o media publiczne i wsparcie „mediów prawicowych”, które umocniły się w opozycji do „mainstreamu” po 2015 r., o czym w książce piszę, jak i o apolityczności kolejnych „niezależnych” instytucji, których wiarygodność w moim przekonaniu obnażam w książce w kilku miejscach, tak jak wielu „niezależnych” ekspertów. Mniej piszę o”niezależnych” artystach, którzy ze względu na swoją wrażliwość wstydzą się za „pisowską” Polskę, bo każdy ma prawo do swoich poglądów i równie dobrze mógłbym się czepiać przeciętnego Kowalskiego, że tkwi w „urojonej rzeczywistości”, jak to określił „Kaczor”, a jeżeli „Kaczor”, to nieprawda i tkwi dalej, choćby tylko na złość „Kaczorowi”. Niestety, to nie jest tak, że jak „Kaczor” mówi o „partii zewnętrznej”, to automatycznie jest to wstrętna i nic niewarta demagogia. Niestety jest to sformułowanie prawdziwe do tego stopnia, że powrót do władzy obozu PO+ oznacza, że znaleźliśmy się na równi pochyłej i obawiam się, że bardziej nachylonej niż przed 2015 r. Przed 2015 r. było wspaniale i o czym ja mówię? Nie było, a wręcz przeciwnie, a to do jakiego stopnia nie było, każe się spodziewać wszystkiego najgorszego w najbliższej przyszłości. Niestety spodziewam się kolejnego etapu eksploatacji strefy wpływów i skuteczniejszego domykania systemu przez „siły demokratyczne”, ale jeżeli ktoś chce zrozumieć ten mój punkt widzenia, to zachęcam do przeczytania mojej, jak najbardziej politycznej książki, bo nie silę się na „bezstronność” polegającą na szukaniu prawdy pośrodku, bo nie tam ona leży. Prawdziwa bezstronność wymaga, moim zdaniem, „radykalnych” wniosków, które wyciągam.
Kiedy dokonywałem poprawek na setnej stronie doszedłem do subiektywnego wniosku, że czytelnik w tym miejscu powinien dostrzegać obraz całości, jaki zaczyna się wyłaniać i jaki na kolejnych stronach będzie się potwierdzać oraz w moim odczuciu powinien być zainteresowany dalszą lekturą. Szybko powinien też dostrzec, że ta tak „radykalna” wydawać by się mogło ocena rzeczywistości, to nie jest wymysł autora, który miota epitetami widocznymi już w spisie treści, gdzie kolejne rozdziały i podrozdziały mówią o „obozie ulegania wszelkim wpływom”, „eksploatacji strefy wpływów” czy „narodzinach partii pruskiej”. Okazuje się, że równie radykalne poglądy są wygłaszane przez publicystów i ludzi nauki, niekoniecznie z PiS mających cokolwiek wspólnego. Okazuje się, że inni piszą równie radykalnie o „państwie mafijnym”, „neokolonizacji”, „oligarchii światowej”, „rozbiorze gospodarki” czy też kpią z „luminarzy etosu” i mówią o „demokracji limitowanej” podporządkowanej „sieci interesów”. Mają bardzo silne podstawy, żeby dochodzić do takich wniosków, których bynajmniej nie dyktował im Jarosław Kaczyński.
Nie korzystałem z usług profesjonalnych korektorów, więc w książce mogą się pewnie jeszcze znaleźć błędy, które przeoczyłem, jeżeli jednak ktoś się zdecyduje na zakup książki, to jestem pewien, że się nie rozczaruje zarówno treścią (a przynajmniej moim merytorycznym podejściem), jak i stylem, mimo że z pewnością nie jest idealny. Przydałaby się jeszcze bibliografia i indeks nazwisk, ale miałbym z tym pewne problemy i ewentualnie je rozwiążę, jeżeli jakieś wydawnictwo chciałoby mi to wydać w druku. Doktoratu za to nie dostanę, a bibliografia jest w przypisach.
Praca ta kosztowała mnie ogrom wysiłku (do kwadratu) i mnóstwo czasu, więc cena za książkę, moim zdaniem, jest uczciwa (otrzymam 7 zł brutto za każdy sprzedany egzemplarz). Jednak nie pisałem z myślą o wzbogaceniu się (niniejsza notka może zachęci do kupna kilka osób), tylko z myślą o odkłamaniu otaczającej nas rzeczywistości politycznej, choćby w minimalnym stopniu. Jako historyk uczyłem się dochodzenia do prawdy i uważam, że tak samo napisałbym tę książkę, gdyby dotyczyła przeszłości sprzed 2 tys lat, a jeżeli wypowiadałem się na tematy, które powinny być domeną ekonomistów i prawników, to jestem przekonany, że nie napisałem tam niczego, z czym nie mogliby się zgodzić liczni ekonomiści i prawnicy. Skończyłem książkę oczywiści sporo później niż zakładałem, ale jest bardzo mało prawdopodobne, że wpłynęłaby na wyniki ostatnich wyborów i najważniejsze było dla mnie to, żebym był zadowolony z efektu końcowego. Jestem zadowolony i z czystym sumieniem mogę zapewniać, że lektura tej książki dla nikogo zainteresowanego prawdą nie będzie czasem straconym. Oto link do strony, na której można ją zakupić (teraz po cenie promocyjnej 12,60 zł).
Czekałem z publikacją tej notki, ponieważ dokonywałem jeszcze edycji i oczekiwałem na wymianę „darmowego fragmentu” książki, co trwa bardzo długo i w dalszym ciągu czekam już czwarty tydzień (sprzedawany plik główny został już podmieniony). W międzyczasie obóz PO+ doczekał się swojego triumfu i powrotu na fotel premiera Donalda Tuska, co wprawia w taki zachwyt rozlicznych ekspertów udzielających się w „wolnych mediach”, że już możemy śmiało założyć, że największym sukcesem nowego rządu będzie odsunięcie PiS-u od władzy, bo nic nie będzie w stanie tak „historycznego” i „wiekopomnego” wydarzenia przyćmić. Wszystko co najważniejsze już się dokonało i największym wyzwaniem dla jedynej prawdziwej elity, tak propagandowo pomiatanej przez „pisowskich populistów” i „zacietrzewionych demagogów”, będą rządy, które uświadomią pisowski, zmanipulowany lud na tyle, aby „nigdy więcej” nie powtórzyły się „najgorsze rządy” w dziejach, których obalenie było większym przełomem niż ten z roku 89 (jak twierdzi w tym przypadku nie tyle ekspert, co marszałek województwa śląskiego, dopytywany przez zachwyconego dziennikarza lokalnej gazetki „Dwa kwadranse” o wagę faktu, że udało się nie dopuścić do Polexitu). Po expose Donalda Tuska w narodzie optymizm zapanował, bo nowa władza odziedziczyła budżet, który może pozwoli przez rok, dwa na utrzymanie i jak słyszymy wzmocnienie programów socjalnych, zanim inne interesy wezmą górę w sparaliżowanym państwie teoretycznym odbitym z rąk „faszystów” i jak zwykle nastąpi eksploatacja strefy wpływów, której koszty będziemy liczyć w setkach miliardów. Cyrk, jazgot i zabawa w odwracanie znaczeń w ramach preludium do operacji „dożynania watahy”, co „demokraci” muszą najpierw dobrze uzasadnić. Ale o tej propagandzie i o tym jak ona się ma do tej zawartej w książce diagnozy rzeczywistości, której nie sposób zanegować, a najwyżej można mnożyć rozmaite „ale”, napiszę już może kiedy indziej w osobnej notce. Ponieważ nie mogę się doczekać na wymianę tego „darmowego fragmentu” są tam drobne błędy w spisie treści (brak przecinka, większa czcionka w jednym z podrozdziałów), które poprawiłem, aczkolwiek musiałbym dokonać jeszcze jednej edycji, bo jeszcze potrzebne są kosmetyczne zmiany, a zanim ich dokonam, chciałbym, żeby ten „darmowy fragment” został najpierw wymieniony. To już będą jednak korekty tak drobne, że nie ma sensu, żebym czekał kolejny miesiąc, aż zostaną dokonane. Może zamówię jeszcze profesjonalną korektę, jeżeli będę chciał opublikować jakąś przynajmniej niewielką ilość w druku, o ile żadne wydawnictwo nie będzie tym zainteresowane, a ten plik PDF to wersja ostateczna, nie licząc tego, że będę chciał usunąć kropki postawione niepoprawnie po tytułach rozdziałów, co jeszcze przeoczyłem.
Salon24 nie jest mi obcy od lat, ale teraz postanowiłem założyć konto nie pod nickiem, tylko pod imionami i nazwiskiem, ponieważ w paru notkach chciałem napisać o swojej książce, więc i tak zdradziłbym swoje personalia. Parę osób pewnie szybko się domyśli co to był za nick, mimo że ostatnio wpadałem rzadziej, z czym nie mam problemu, niemniej chciałbym jednak rozróżnić to o czym pisałem pod pseudonimem, jak tysiące innych anonimowych internautów, od tego co publikuję pod nazwiskiem, stąd nowe konto..
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka