Za sudantribune.com, informacja z niedzieli 5 lutego 2012 (materiał oryginalny):
"Ahmed Abdel Shafi, zastępca przewodniczącego byłego rebelianckiego Ruchu Wyzwolenia i Sprawiedliwości (Darfur; ang. nazwa - Liberation and Justice Movement, LJM), porzucił ugrupowanie, które [niedawno - przyp. tłum.] podpisało porozumienie pokojowe z rządem. Powiedział, że zdał sobie sprawę z faktu, że Chartum nie podchodzi poważnie do kwestii wdrożenia porozumienia.
Przed zaskakującym przejściem na drugą stronę barykady, Ahmad przewodził delegacji Ruchu, która powróciła do Chartumu po podpisaniu w połowie lipca ub.r. z rządem Porozumienia Pokojowego w Doha [stolica Kataru, gdzie przez dłuższy czas prowadzono rozmowy].
Następie objeżdżał stany Darfuru z delegatami LJM, orędując za pokojem z Chartumem oraz za końcem konfliktu, który zdewastował zachodni region Sudanu i doprowadził do śmierci ponad 300 tys. ludzi, a 2,7 mln zmusił do ucieczki, od chwili wybuchu w 2003 roku.
Rozmawiając z 'Sudan Tribune' z Waszyngtonu, Abdel Shafi ogłosił swoje przejście na drugą stronę i wyjaśnił, w jaki sposób doszedł do wniosku, że rząd Sudanu nie podchodzi poważnie do kwestii Darfuru i że obalenie [reżimu] jest jedynym rozwiązaniem problemu kraju."
W dalszej części depeszy Abdel Shafi stwierdza, że ugrupowanie rządzące Sudanem, Narodowa Partia Kongresu, zdecydowało się na porozumienie w Doha tylko po to, by przygotować się do kolejnych konfliktów z wrogami wewnętrznymi - w Kordofanie Południowym, Nilu Błękitnym oraz w samym Darfurze.
W Kordofanie oraz Nilu, odpowiednio od czerwca i września zeszłego roku, rząd Sudanu wojuje z rebeliantami, którzy do niedawna stanowili północny odłam partii, która rządzi obecnie w Sudanie Południowym. W momencie secesji Sudanu Południowego w lipcu, północny odłam - SPLM-N - jest już przynajmniej oficjalnie odrębnym ugrupowaniem. Rząd na Południu konsekwentnie zaprzecza, by miał wspierać swoich dawnych pobratymców, o co z kolei jest oskarżany przez północny rząd w Chartumie.
Generalnie, oba kraje oskarżają się wzajemnie od miesięcy o wspieranie rebeliantów na swoich terytoriach. Północ składała już nawet w tej kwestii skargi do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Tyle, że jednak ludzie z Północny zdają się sporo większymi zbrodniarzami niż ci z Południa - jeśli w ogóle o tych z Południa można powiedzieć, że są zbrodniarzami.
Trochę to skomplikowane? Może tak. W każdym razie sytuacja wygląda tak, że do lipca zeszłego roku mieliśmy na mapie świata jeden Sudan - państwo zdominowane przez Arabów ze znaczną mniejszością etnicznie afrykańską, wyznającą w większości chrześcijaństwo oraz pogańskie religie tradycyjne. Ów Sudan był przez kilkadziesiąt lat areną bardzo długiej i bardzo krwawej wojny domowej, w której południowcy walczyli o swoje prawa. Wywalczyli tyle, że w styczniu 2011 r. odbyło się na ich terenów referendum o przyszłości tych ziem. Prawie 100 procent (ok. 98-99) opowiedziało się za niepodległością. I dzięki temu wynikowi mamy od ostatniego lipca nowe państwo, jakim jest Sudan Południowy.
Ale liczne problemy na tych ziemiach nie ustały. Dalej jest wiele konfliktów, ginie tam mnóstwo ludzi w rozlicznych konfliktach rozsianych po terytoriach obu państw.
Wróćmy natomiast do kwestii obecnej sytuacji w Sudanie północnym, gdzie reżim prezydenta Omara Al-Baszira stara się siłą dławić niepokoje i protesty w różnych częściach kraju.
Otóż kilka miesięcy temu - od Nilu Błękitnego przez Kordofan Południowy po Darfur - powstała koalicja sił rebelianckich, której celem jest obalenie wszelkimi środkami obecnego opresyjnego rządu w Chartumie.
LJM była akurat jedną z mniej znaczących grup walczących w Darfurze, więc podpisanie przez nią pokoju faktycznie niewiele zmieniło, choć zapewne było sukcesem propagandowym rządu. Większe grupy dalej wojują. A nawet w LJM nie było i nie ma jedności, co pokazuje przypadek Ahmeda Abdela Shafiego.
Moim zdaniem, Shafi po prostu zrozumiał swój błąd i zobaczył, że nie można uczciwie współpracować z rządem Omara Al-Baszira. Dlatego nie wrócił już z Waszyngtonu, do którego udał się na spotkanie w sprawie pokoju w Darfurze, jakie odbyło się w stolicy USA w listopadzie zeszłego roku, pod auspicjami amerykańskiej administracji.
Czemu odnotowuję w ogóle ten fakt? Bo to jakiś triumf prawdy nad politycznym oportunizmem. Triumf sumienia nad doraźną polityczną kalkulacją. Może. W każdym razie spośród dzisiejszych newsów nt. Sudanu, z jakimi się zapoznałem, ten wydał się najbardziej pozytywny.
Bo poza tym: śmierć, choroby, kryzys żywnościowy, różne zbrodnie i niesprawiedliwości i tym podobne rzeczy, których żaden normalny człowiek by sobie nigdy nie życzył. A mnóstwo Sudańczyków ma takie rzeczy na co dzień. Bynajmniej nie na własne życzenie.
AO / Modlitwa za Sudan
PS Informuję, że uzyskałem od redakcji sudantribune.com zgodę na zamieszczanie tłumaczeń materiałów z ww. strony na niniejszym blogu.
Inne tematy w dziale Polityka