Czytam komentarze dotyczące śmierci pani Bhutto- w większości panegiryki wysławiające byłą premier Pakistanu. Uważam, że zasada de mortui nihil nisi bene nie dotyczy osób publicznych. Mam wątpliwości czy śmierć w wyniku zamachu czyni kogokolwiek wybitnym przywódcą politycznym. Jak słusznie zauważył Macchiavelli politykiem można nazwać jedynie kogoś kto posiada jakąś wizję. W przeciwnym wypadku mamy jedynie do czynienia ze zwyczajnym koniunkturalizmem, który prędzej czy później kończy się niewesoło. Wysławiana pod niebiosa Bhutto nie miała żadnego pomysłu na rozwój swojego kraju a uwikłanie w afery korupcyjne czyniło ją kompletnie niewiarygodną. Wszystko wskazuje na to, że padła ofiara własnej naiwności i bezgranicznej głupoty dyskretnie popierających ją Amerykanów, którym zamarzyła się demokracja w kraju islamskim. Nawiasem mówiąc ciekawe kiedy doradcy Busha zorientowali się, że wygrana popieranej przez USA, skorumpowanej i nieudolnej pani Bhutto jest dla Ameryki rozwiązaniem najgorszym z możliwych. Przecież po objęciu funkcji premiera zostałaby momentalnie zmieciona przez islamską rewoltę.
Do zamordowania pani premier przyznała się Al.- Kaida ale jej zabójstwo było w interesie wszystkich zainteresowanych: islamistów, prezydenta Perveza Musharaffa, który przed wyborami utracił konkurentkę oraz byłego premiera Nawaza Shariffa będącego teraz liderem opozycji. Wyobrażam też sobie ulgę z jaką przyjęto śmierć Bhutto w Ameryce.
Inne tematy w dziale Polityka