Kiedy parę minut po 8 stanęłam dziś rano przy kosciele pokarmelickim na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, na miejscu było już bardzo wielu ludzi. Ich liczba z każdą minutą rosła. Miałam nadzieję, że uda mi się dołączyć do modlących podczas Mszy odprawianej w kościele. Niestety wstępu do świątyni broniły szczelnie rozstawione barierki, a za barierkami szpaler uzbrojonyvh w długie pałki policjantów. Placyk przed kościołem zamieniono w parking. Ustawione tam samochody skutecznie zasłaniały wejście do kościoła.
Zgromadzeni ludzie - wzruszeni, ze łzami w oczach. Nad ich głowami biało-czerwone sztandary. Niestety atmosfera gęstniała. Miarowym krokiem po chwili wkroczyły dziarsko kolejne posiłki policyjne, z kaskami, w kamizelkach kuloodpornych. Stanęli szpalerem wzdłuż frontu Pałacu Prezydenckiego. Nagle krzyki. Okazało się, że wyłowiono z tłumu kilka osób - dwie, trzy może cztery. Wyrywających się, krzyczacych coś prowadzono na siłę w stronę Pałacu. Ludzie zaczęli krzyczeć "Gestapo". Pomyślałam, że zatrzymani mogli być prowokatorami. Nie wiem oczywiście, jak było, ale stojący obok mnie ludzie komentowali te zdarzenia podobnie do mnie. Wzywaliśmy się więc nawzajem do zachowania spokoju, do godnego zachowania. Wtem obok mnie pojawił się dziarski staruszek. Oczka rozbiegane. Na klapie kurtki biało-czerwona naklejka: "Smoleńsk - pamiętamy", a na ustach agresywny wrzask: "Barierki, zdejmijcie te barierki; nastawiali barierki!". Nikt oczywiście okrzyków nie podjął, ani tym bardziej nie ruszył do ataku. Ale "dzielny" starszy pan krzyczał dalej. Mówię do niego: "Niech Pan nie krzyczy, niech pan nie prowokuje". On: "A co? Co mam nie krzyczeć? Trzeba się wreszcie przestać bać. Wasze kamienice, nasze ulice!" Pozostali też zaczęli go uspokajać. A pan z rozbieganymi oczkami (uciekał wzrokiem, kiedy patrzyłam mu w twarz) stwierdził z agresją: "zaraz pójdę do swoich". "Niech Pan pójdzie do swoich, koniecznie" poradzilismy mu. I w tym momencie zgromadzeni wokół zaczęli skandować "Jarosław, Jarosław", gdyż był to moment, kiedy Pan Prezes PiS wychodził ze świątyni. Spojrzałam wymownie na krzykacza. Widać było, że tym razem skandowanie bardzo słabo mu wychodzi, imię Jarosław najwyraźniej nie przechodziło mu przez gardło. "Niech pan teraz krzyczy" - poradziłam. Po chwili odsunął się od nas, ryszył dalej, do tych "swoich" albo aby podjudzać gdzie indziej. Nie mam wątpliwości, że był to prowokator, jakiś stary ubol. Takie kreatury można rozpoznać. Mają coś w oczach. Piszę o tym na gorąco, bo trzeba na nich uważać. Oni tam są ukryci w tłumie i będą dziś na pewno na Krakowskim także wieczorem.
Najgorsze jednak było to, co miałam zaobaczyć za chwilę. Natarcie policji na kilkunastu (ok. 12) posłów PiS, którzy po wyjściu z kościoła próbowali podejść pod Pałac, tam gdzie parę minut wcześniej został złożony wieniec przez Jarosława Kaczyńskiego. Posłowie podeszli do bramki przy lewym skrzydle Pałacu. Natychmiast doskoczyli do nich policjanci. Zaczęła się przepychanka. Posłowie wymachiwali w górze zielonymi karteczkami(chyba swoimi legitymacjami poselskimi), ale dla służb porządkowych dokumenty te nie miały żadnego znaczenia. Tłumy zgromadzone na ulicy po drugiej stronie barierek zaczęły krzyczeć: "Hańba, hańba! Puścić posłów!" Żadnej rekacji. Dobiegły kolejne osiłki w mudurach, tym razem wojskowych. Posłowie, demokratycznie wybrani, przedstawiciele legalnej partii opozycyjnej byli siłą odpychani przez policję. Ten obraz mam ciągle w oczach. To było straszne, przerażające. Nie mam słów. Mimo iż po kilkunastu minutach posłów w końcu przepuszczano, fakt, że odważono się naruszyć ich nietykalność osobistą, w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej, w chwili, kiedy owi posłowie chcieli podejść do Pałacu, aby zapalić znicz lub złożyć symboliczny kwiat, napawa mnie grozą. To skandal! Skandal na Krakowkim!