KONFERENCJA JUŻ WSZYSTKO WYJAŚNIŁA A POFESOR WITAKOWSKI MOŻE SPKOJNIE POPATRZEĆ W LUSTRO. PO SOBOCIE 14.11.2015 KOŃCZĄC BADANIA -ROZEJŚĆ SIĘ do domu!
OBEDIENCJA WARSZAWSKO-PARYSKA CZUWA !

Kosciuszko Lodge No. 1085
www.kosciuszkomason.com436 × 444Wyszukiwanie obrazem
Kosciuszko Lodge, Brother Christopher Winnicki, who delivered a lecture on the history of Polish Freemasonry. Brother Walter Stepek of Trenton Cyrus Lodge No. 5 was the chief organizer of this fabulous evening.
Drodzy Bracia,
W dniu 29 marca 2012, w godzinach popołudniowych, pochowaliśmy naszego Brata Jana Winczakiewicza na cmentarzu Montmorancy (blisko Paryża). Uroczystość religijna odbyła się przed południem w Lailly en Val Val i w kaplicy zamkowej w Blois.
Na cmentarzu byli w obecności Jego żony Joclyne i krewnych: kuzynki Hanny Winczakiewicz i kuzyna Antoniego Macierewicza z Polski, Bracia z Loży „Copernic” i ich bliscy :
Sergiusz Chądzyński, Marek Franciszkowski, Jan Karczewski, Magda Knychalska, wdowa po Bracie Witoldzie, Mila i Emanuel Łopattowie, Jerzy Neumark, Anna i Jean Wojciech Sicińscy, Piotr Szemiński, Agata i Andrzej Wolscy i Witold

Zachorski, który reprezentował Bibliotekę Polską w Paryżu. Rząd Rzeczypospolitej Polski reprezentował Konsul Generalny.
Nad trumną zabrali głos : mistrz ceremonii pogrzebowej, który na prośbę Jocelyne Winczakiewicz odczytał francuskie tłumaczenie wiersza Brata Jana „Vivre” („Byle jak”), w imieniu Biblioteki Polskiej w Paryżu Witold Zahorski, odczytal wiersz Brata Jana „Na przeniesienie zwłok Kazimierza Wierzyńskiego do Warszawy ”, w imieniu przyjaciół Sergiusz Chądzyński przypomniał życiorys Zmarłego, następnie parę słów wypowiedział Konsul Ambasady Polskiej w Paryżu.a na zakończenie zabrał głos Antoni Macierewicz, który mówił o swoich kontaktach z Bratem Janem i o jego patriotyżmie. Pogrzeb odbył się w podniosłym duchu bez niepotrzebnego patosu – prawdopodobnie Brat Jan takiej atmosfery się spodziewał.

W imieniu wszystkich Braci złożona została wiązanka biało czerwonych kwiatów z napisem na szarfie : « CZ.°. L .°. COPERNIC »
Nagrobek zdobią epitafium, fragment wiersza „Cmentarz w Montmorency”;
„Gdy po latach trumiennej ciemności i ciszy
obrócimy w proch wieczny nasze doczesności,
nowy legion tułaczy orędzie usłyszy
i ślubowania złoży na pradziadów kości.”
i trójkąt masoński.
Paryż, 30 marca 5012 roku.
Sergiusz Chądzyński i Jean Wojciech Siciński

W sobotę 24 marca 2012 roku w Lailly en Val we Francji odszedł na Wieczny Wschód nasz Wielce Czcigodny Brat i ukochany Przyjaciel, Jan Winczakiewicz. Nestor Wolnomularstwa Polskiego, dziennikarz, poeta, prozaik i malarz, bohater II wojny światowej odznaczony Krzyżem Walecznych i Orderem Virtuti Militari oraz honorowym obywatelstwem miast Bredy i Kalisza, a za zasługi czasu pokoju także Krzyżem Komandorskim Oderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej, przyszedł na świat 6 marca 1921 roku w Kielcach; nauki pobierał w Kaliszu w Liceum Adama Asnyka, które ukończył w 1938 roku. W 1939 roku broniąc Ojczyzny dostał się do niewoli niemieckiej, z której zbiegł w roku następnym do Francji. Tu studiował na Uniwersytecie Grenoble w latach 1940-1942. Poprzez Hiszpanię przedostał się do Anglii, gdzie rozpoczął służbę w 1 Dywizji WP pod dowództwem gen. Stanisława Maczka. Uczestniczył w wyzwoleniu Holandii spod nazistowskiej okupacji i zasłużył się dla oswobodzenia miasta Bredy. Po zakończeniu szlaku bojowego w maju 1945 roku podjął pracę w Paryżu jako dziennikarz Radio France International i poświęcił się pasjom swojego życia: poezji, malarstwu i Sztuce Królewskiej. Światło wolnomularskie otrzymał w dniu 21 czerwca 5963 (1963) roku w Loży-Macierzystej „Copernic” nr 679 w Grande Loge de France (Wielkiej Loży Francji). 5 września 5965 (1965) podniesiony został do stopnia Mistrza. Przez wiele lat piastował funkcję Czcigodnego Loży „Copernic”, której też stał się Czcigodnym Honorowym. W latach 1990-1992 przyczynił się walnie do reaktywowania Wielkiej Loży Narodowej Polski; uczestniczył w jej pracach jako Wielki Ekspert w latach 1991 – 1997 oraz Wielki Namiestnik Honorowy od 1997 roku.
Pod koniec lat 80. opuścił Paryż by wraz ze swą wieloletnią towarzyszką życia, Jocelyne, zamieszkać w Blois. W ostatnich chwilach życia towarzyszyli mu żona oraz przyjaciel, Sergiusz Chądzyński, który przybył z Paryża, aby pożegnać Go od polskich oraz francuskich przyjaciół i braci. Pochowany został na starym cmentarzu w Montmerency, Rue Gallieni, 95160 Montmorency.
Cześć Jego pamięci!
Płaczmy, płaczmy, płaczmy, lecz nie traćmy nadziei!
http://konferencjasmolenska.pl/aktualnosci/komkon1.pdf
E = m C2
Wzorzec
UWAGA!
IV Konferencja Smoleńska odbędzie się w Warszawie w dniu 14 listopada 2015 roku.
Komunikat Konferencyjny nr 1
Wzorzec dla przygotowania referatów
CELE KONFERENCJI SMOLEŃSKICH Stworzenie forum dla przedstawienia interdyscyplinarnych badań dotyczących zagadnień technicznych, medycznych, socjologicznych i prawnych Katastrofy Smoleńskiej. CEL IV KONFERENCJI IV Konferencja ma za zadanie podsumować wyniki badań naukowych uzyskanych w trzech poprzednich Konferencjach Smoleńskich. Celem jest przedstawienie tego podsumowania w sposób zrozumiały dla każdego bez konieczności rozumienia poszczególnych referatów naukowych. Odbędzie się konferencja prasowa, w toku której zarejestrowani uczestnicy będą mogli podjąć interesujące ich kwestie, a także otrzymać tekst podsumowania, opracowany przez Komitet Naukowy Konferencji Smoleńskiej. W części naukowej Konferencji zostaną przedstawione wyniki najnowszych badań, jakie zostały przeprowadzone w różnych ośrodkach naukowych, a dotyczących aspektów technicznych i pozatechnicznych związanych z Katastrofą Smoleńską. CZĘŚCI KONFERENCJI 1. Brifing prasowy 2. Referaty naukowe 3. Dyskusja generalna HARMONOGRAM Nadsyłanie referatów do 31.10.2015 Zgłaszanie uczestnictwa bez referatu do 10.11. 2015 Konferencja 14.11.2015 INFORMACJE ORGANIZACYJNE Dokładne miejsce Konferencji i porządek obrad zostaną podane w Komunikacie Konferencyjnym nr 2. Językami konferencyjnymi będą polski i angielski. Dopuszczenie referatu do Konferencji wymagać będzie pozytywnej oceny Komitetu Naukowego. Referaty będą wydane w formie drukowanej i w formie elektronicznej. Koszt uczestnictwa w Konferencji wynosi 250 zł. Organizatorzy nie zapewniają przejazdu, zakwaterowania i posiłków. Osoby zainteresowane udziałem w Konferencji powinny zgłosić to drogą mailową do Komitetu Organizacyjnego. KOMITET ORGANIZACYJNY Doktor Wojciech Biliński Profesor Chris Cieszewski Profesor Włodzimierz Klonowski Doktor Ryszard Kopiecki Profesor Adam Obtułowicz Profesor Jan Pawlikowski Profesor Piotr Witakowski KOMITET NAUKOWY I. Mechanika i Konstrukcje Profesor Kazimierz Flaga – Przewodniczący Profesor Grzegorz Jemielita – Członek Prezydium Profesor Janusz Kawecki Profesor Jan Obrębski Profesor Zdzisław Józef Śloderbach II. Matematyka i Informatyka Profesor Tadeusz Iwaniec Profesor Zbigniew Jelonek – Członek Prezydium Profesor Jacek Rońda Profesor Andrzej Stepnowski Profesor Piotr Witakowski III. Elektrotechnika i Elektronika Profesor Zdobysław Flisowski Profesor Jacek Gieras Profesor Janusz Turowski Profesor Kazimierz A. Zakrzewski – Członek Prezydium IV. Fizyka i Geotechnika Profesor Włodzimierz Klonowski Profesor Kazimierz Nowaczyk Profesor Andrzej Michał Oleś Profesor Andrzej Truty Profesor Andrzej Wiśniewski – Członek Prezydium V. Chemia i Badania Strukturalne Profesor Chris Cieszewski Profesor Lucjan Piela – Członek Prezydium Profesor Sławomir Szymański Profesor Krzysztof Woźniak VI. Lotnictwo i Aerodynamika Profesor Wiesław K. Binienda Profesor Zdzisław Gosiewski – Wiceprzewodniczący Profesor Aleksander Olejnik VII. Geodezja i Archeologia Profesor Janusz Zieliński – Członek Prezydium Profesor Mariusz Ziółkowski VIII. Medycyna Profesor Roman Szulc – Wiceprzewodniczący Profesor Lech Torliński IX. Socjologia Profesor Piotr Gliński – Wiceprzewodniczący Profesor Józefa Hrynkiewicz Profesor Bogdan W. Mach Profesor Włodzimierz Pańków Profesor Waldemar Paruch Profesor Andrzej Szpociński Profesor Wojciech Świątkiewicz Profesor Andrzej Zybertowicz X. Nauki prawne Profesor Piotr Daranowski Profesor Karol Karski Profesor Tadeusz Jasudowicz – Wiceprzewodniczący Profesor Lech Morawski Profesor Krzysztof Motyka Profesor Mariusz Muszyński WYMAGANIA WOBEC REFERATÓW Referaty konferencyjne powinny być: przygotowane w formie zgodnej ze wzorcem dostępnym na stronie www.konferencjasmolenska.pl i przesłane w terminie wskazanym w harmonogramie. Objętość referatu nie powinna przekraczać 20 stron Referaty powinny być dostarczone w języku angielskim lub polskim ze streszczeniem w drugim języku. Prezentacja w programie MS Power Point 97-2003.
Po drugiej stronie barykady jest dr Lasek i NPW.
Oni już wszystko wiedzą !
Dodano 10 listopada 2015 roku godzina 14:07
http://fakty.interia.pl/raporty/raport-lech-kaczynski-nie-zyje/aktualnosci/news-pewnosc-prokuratury-ws-przyczyn-katastrofy-smolenskiej,nId,1919652
Pewność prokuratury ws. przyczyn katastrofy smoleńskiej
Dzisiaj, 10 listopada (10:33)
Prokuratura wojskowa ma już całkowitą pewność, jak doszło do katastrofy tupolewa 10 kwietnia 2010 roku. Jak dowiedział się reporter RMF FM Krzysztof Zasada, śledczy zakończyli analizę opinii uzupełniającej biegłych do wcześniejszych ustaleń.
Pewność prokuratury ws. przyczyn katastrofy smoleńskiej
/AFP
Potwierdzają się w pełni ustalenia w opinii kompleksowej, co do przyczyn katastrofy. Chodzi o niewłaściwe działanie załogi samolotu, niewystarczające szkolenie kapitana i nawigatora. To także błędy działania rosyjskich kontrolerów w Smoleńsku.
Jeśli chodzi natomiast o mechanizm zniszczenia samolotu - nie ma mowy o wybuchu na pokładzie. Tupolew rozpadł się po zderzeniach z drzewami, a następnie z ziemią. Na kadłubie nie ma śladów osmalenia, nadtopienia czy opalenia.
Biegli twierdzą też, że warkocz ognia - widziany przez świadków - to palące się fragmenty drzew - wcześniej wessane przez silniki samolotów.
Rosja znów przedłuża śledztwo ws. katastrofy
Rosja przedłużyła śledztwo w sprawie katastrofy Tu-154 do 10 marca. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa powiedziała, że szczątki polskiego samolotu "nie są jakimś upominkiem czy relikwią, ale dowodem w śledztwie dotyczącym katastrofy lotniczej".
W końcu marca tego roku Wojskowa Prokuratura Okręgowa wydała postanowienie o postawieniu zarzutów dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska. Jednemu zarzuca się sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy, a drugiemu - nieumyślne sprowadzenie katastrofy. Formalnie grozi im do 8 lat więzienia.
Polscy prokuratorzy chcą też zwrotu wraku oraz tzw. czarnych skrzynek tupolewa, które są w gestii rosyjskiej prokuratury. Rosjanie od dawna deklarują przekazanie wraku i skrzynek stronie polskiej, ale dopiero po zakończeniu swojego postępowania w sprawie katastrofy.
Krzysztof Zasada
Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/raporty/raport-lech-kaczynski-nie-zyje/aktualnosci/news-pewnosc-prokuratury-ws-przyczyn-katastrofy-smolenskiej,nId,1919652#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome
SUMIENIE GO NIE GRYZIE, ŻE MINĄŁ SIĘ Z PRAWDĄ ?
PONIEDZIAŁEK, 5 KWIETNIA 2010
"(...)Pod patronatem "europejskich" opiekunów, w atmosferze sztucznie wywołanej histerii o komunistycznym zagrożeniu, debatowano nad koniecznością zjednoczenia polskiej centro-prawicy. Utworzenie systemu politycznego opartego o dwie wielkie partie, wymiennie sprawujące władzę i mimo teatralnych gestów wzajemnej "opozycji" realizujące identyczne programy, to jedno z priorytetowych zadań masonerii w krajach naszej części Europy. System taki, by był skutecznym, musi posiadać pewne mechanizmy, które sprawdziły się doskonale w państwach tzw. Zachodu. Mechanizmy te, karmiące się siłą emocji elektoratów, wyolbrzymiają do monstrualnych rozmiarów mało istotne różnice i podnoszą je do rangi sztandarów danych partii. Słabo zorientowany wyborca stając pod takim sztandarem, koi swe emocje w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Nic nie szkodzi, że krótko po wyborach mamy, mówiąc delikatnie, trudności z odnalezieniem przedwyborczych deklaracji w programach rządzących, za kilka lat znów zasilimy naszymi emocjami ów niezawodny mechanizm."
(Jacek Karpowicz)
GDYBY PAN COGITO PISAŁ O SMOLEŃSKU…
Nad trumnami ofiar nie może być ciszy. W tej sprawie jest wspólniczką łotrów i kryjówką tchórzy. Żadne komisje, sądy i prokuratury, nie zagrodzą też drogi do poznania prawdy. Nie wygasi jej jazgot kanalii ani bełkot idiotów dławionych moskiewskim kneblem.
Nie pomogą łańcuchy tautologii i parę pojęć jak cepy. Bo choć zamknięto nas w niskim siodle doliny zasnutej gęstą mgłą, przez którą mieliśmy podziwiać migotanie nicości i fałsz „pojednania” – nawet ta mgła nie zasłoniła widoku sprawców, oczu pałających, łakomych pazurów i paszczy.
Ta zbrodnia będzie nazwana, jej okoliczności odkryte. Wówczas przyjdzie chwila, by zrozumieć, że dowodem istnienia potwora są jego ofiary i zmierzyć się nie tylko z prawdą o mechanizmach zbrodni, ale stokroć straszniejszą wiedzą o istnieniu potwora.
To nie będzie łatwe, bo gdyby nie duszny ciężar i śmierć którą zsyła można by sądzić, że jest majakiem, chorobą wyobraźni. Jak ogromna depresja rozciągnięta nad krajem nie da się przebić piórem, argumentem, włócznią. Nie próżno nosi pancerz niewiedzy, czasem zbroję naszej głupoty. Zedrzeć ją tym trudniej, że przestawaliśmy z nim przez dwie dekady i wykarmiliśmy go cząstką własnego życia. Chodzi teraz za nami niczym przepaść Pana Cogito- przykryta starannie kawałkiem starej materii. Za płytka żeby pochłonęła głowę ręce i nogi. I nie wiadomo - czy nie zabraknie odwagi by dostrzec najgorszą ze wszystkich - twarz zdrady? Czy usprawiedliwi nas wówczas prawda i doniosłość racji moralnych?
Rozsądni mówią, że można współżyć z potworem, należy tylko unikać gwałtownych ruchów, gwałtownej mowy. Tak, rozsądni wierzą w mechanizmy demokracji, deliberują uczenie o potrzebie konsensusu i próbują omijać potwora szerokim łukiem - zapewniając siebie i innych o potędze karty wyborczej i potrzebie konstruktywnych działań. Ich strach nie ma twarzy umarłego, umarli są dla nich łagodni.
Rozsądni uznali więc, że ocaleli aby żyć, a ich świadectwo ma być dane w warunkach „demokracji parlamentarnej”, w czasie politycznych debat i rzeczowej polemiki. Być może już dziś cyzelują swoje przyszłe wystąpienia lub z kilku sofizmatów próbują sklecić logiczne wyjaśnienie – nie mieliśmy dokąd odejść, zostaliśmy na śmietniku, zrobiliśmy porządek, kości i blachę oddaliśmy do archiwum.
Rozsądni „chcą łączyć nie dzielić”, głoszą potrzebę reformowania i budowy „mostów porozumienia”. Wprawdzie dialektyka oprawców nadal brzmi złowrogo i nie da się dostrzec żadnej dystynkcji w rozumowaniu, rozsądni ufają w cywilizowane normy i pokładają nadzieję w państwie prawa. Wierzą też w mądrość Polaków, a nawet w to, że polskość jest wartością dodaną do miejsca urodzenia. Nie ma ceny, za którą odważyliby się wskazać bękartów zaludniających nasz skrawek ziemi. Nie zrobią tego nawet wówczas, gdy opadnie groza, pogasną reflektory i odkryjemy że jesteśmy na śmietniku w bardzo dziwnych pozach, jedni z wyciągniętą szyją, drudzy z otwartymi ustami z których sączyła się jeszcze ojczyzna. W ucieczce przez potworem - tak bardzo chcieliby ocalić życie na niby i na końcu swoich dni ponieść zwyczajną śmierć, bez glorii, powaleni bezwładem.
Czas, w którym zbrodnia będzie nazwana, nadejdzie nieuchronnie. Ci, którzy są jej winni już budzą się z krzykiem, gdy nocą nawiedza ich sen cesarza szukającego szpary, w którą mógłby się wcisnąć. Z obawy, że podłoga jest gładka i śliska posyłają kolejnych żołnierzy by chodzili wokół sypialni z obnażonymi mieczami. To już niczego nie zmieni.
Czas, w którym zbrodnia zostanie nazwana - postawi nas twarzą w twarz z potworem. Nie takim, jakiego widzieliśmy dotąd na ekranach telewizorów: ubranym w drogie garnitury i służbowe grymasy. Do końca nie wiadomo – czy będzie miał wtedy spoconą gębę i przyspieszony ze strachu oddech czy tylko przywdzieje kolejną maskę i śmiejąc się z gapiów regulaminowo zastuka kopytami. O jego twarzy zdecydują rozsądni, wybierając jedną ze ścieżek - na prawo (gdzie) było źródło lub na lewo (gdzie) było wzgórze. Oni wiedzą, że nie można mieć zarazem źródła i wzgórza idei i liścia i przelać wielość bez szatańskich pieców ciemnej alchemii zbyt jasnej abstrakcji.
Drogę na wprost wskażą tylko poeci i kilku nieuleczalnych marzycieli.
Kiedykolwiek nadejdzie ten czas, na krótką chwilę przywróci nam prawa utracone przed laty. Pierwsze – do czerpania ze śmierci tych, których dosięgła nienawiść. Przed siedemdziesięcioma laty i dziś. Drugie – do semantycznego ładu i prostoty wyboru: tak lub nie. Ten czas rozstrzygnie - czy dołączymy do grona przodków czy staniemy się potworem.
źródło:
http://bezdekretu.blogspot.com/2013/04/ ... ensku.html
prof. Chris Cieszewski w Polsat News - MOCNE! (23.10.2013)
Prof. Chris Cieszewski dla "GP" o złamanej brzozie, pracy naukowca i surrealistycznej Polsce
Mam nadzieje, że kiedyś, jak przyjadę kolejny raz, to będzie już inaczej, coś się zmieni. Że porządni dziennikarze powiedzą tym złym, że się z nimi nie zadają, że uczciwi zbojkotują nieuczciwych, że inteligentni zbojkotują tłumoków – mówi prof. Chris Cieszewski, amerykański uczony i członek komitetu organizacyjnego Konferencji Smoleńskiej, w rozmowie z Joanną Lichocką.
Wygląda Pan na bardzo zaskoczonego tym, w jakiej rzeczywistości się znalazł, przyjeżdżając do Warszawy.
Rzeczywiście, czuję się jak w podróży międzyplanetarnej. Z punktu widzenia naukowca, który przyjeżdża, aby przedstawić referat na konferencji, to coś zupełnie surrealistycznego.
Co Pana uderzyło najbardziej?
Koszmarny brak uczciwości niektórych mediów. Zamiast merytorycznej polemiki deprecjonuje się i wyśmiewa badacza. Byłem przyzwyczajony do tego, że dziennikarstwo jest szlachetną profesją, której misją jest informowanie społeczeństwa. Patrzę na to także z punktu widzenia naukowca – przeprowadzamy badania, a potem ich wyniki docierają dzięki mediom do społeczeństwa. To część systemu edukacyjnego funkcjonującego w dziejach. Dobrze poinformowane społeczeństwo rozwija się, kształci i również coraz lepiej się rządzi. Dziennikarstwo więc to jeden z podstawowych filarów oświecenia. Przedstawiając wyniki badań, nawet nie wyobrażałem sobie, że jest możliwe takie zachowanie mediów. Nie rozumiem tutejszych reguł.
Co właściwie się stało?
Jedna rzecz to sposób, w jaki media w Polsce reagują – miałem wrażenie, że oglądam japońskie kreskówki. Krzyk, złość, przemoc. Druga – chuligaństwo, z jakim mam teraz do czynienia. Do Uniwersytetu w Georgia wysyłane są paszkwile, do mojego dziekana wpływają różne oszczerstwa. Skompilowane materiały, wycięte klatki. Gest, który pokazałem, żeby zatrzymać kamery, bo nie życzyłem sobie, by mnie wtedy nagrywano, zamieniono w oskarżenie, że grożę dziennikarzom poderżnięciem gardła. Mam do czynienia z zachowaniami, które są tak niekulturalne, że w ogóle nie kwalifikują się do normalnego klasyfikowania. Jak bym śnił jakiś koszmar.
Czy ta akcja wobec uniwersytetu może Panu szkodzić?
Oczywiście że może, bo Amerykanie nie zdają sobie sprawy z tego, że w Polsce dzieje się coś tak surrealistycznego. Myślą, że jesteśmy cywilizowanym narodem z normalnymi standardami debaty. Ich pierwsza reakcja jest taka, że musiało się stać coś bardzo złego, skoro mają takie sygnały.
Że ich pracownik pojechał do starego kraju i rozrabia?
Tak, będę musiał pewnie wyjaśniać, udowadniać, że nikomu nie groziłem itp. Trudno z tym walczyć, bo poziom takich prymitywnych kreskówkowych ataków jest niewyobrażalny dla przeciętnego człowieka w Ameryce. Gdyby w Stanach ktoś tak działał, trafiłby do więzienia albo płaciłby odszkodowania. Niestety, Polska jest krajem bezprawia, który toleruje takie chuligańskie zachowania.
Pana oburzenie na to, jak działają media w Polsce, było uderzające także dla prawej strony – Pan wystąpił z pretensją do wszystkich: jak możecie na to pozwalać?
Bo jak którykolwiek Polak może się z tym godzić? Nie chcę nikogo pouczać, jestem naukowcem z innego kraju, który przyjeżdża przedstawić badania i jest postawiony w sytuacji, która zupełnie nie pasuje do jakiegokolwiek szablonu, jaki może przypomnieć sobie z przeszłości z innych miejsc. Owszem, wcześniej współpracowałem z polskimi naukowcami w mojej dziedzinie i wszystkie kontakty naukowe były na najwyższym poziomie kultury. Dlatego teraz jestem tak zaszokowany, to był dla mnie zimny prysznic.
Był Pan na poprzedniej konferencji smoleńskiej, nie widział Pan wtedy, jak relacjonowały ją media?
Szczerze mówiąc, nie interesowałem się tym. Nie zajmuję się polityką, rozszyfrowaniem, kto kim jest, czego można się po nim spodziewać. Przed przyjazdem na konferencję nawet nie znałem nazw większości mediów. O „Wyborczej” słyszałem, że kłamie, ale jakichś tam „Faktów” w ogóle nie znałem.
No i wybrał się Pan do Polsatu.
Błagali mnie, żebym do nich poszedł, mówili, że będę mógł pokazać wyniki badań, przedstawić zdjęcia na komputerze, i przysięgali, że nie będą przeszkadzać. Że są ciekawi tych badań i że to ważne dla widzów, by mogli je zobaczyć. Odmówiłem pierwszego dnia, bo bezpośrednio po 20 godzinach podróży, całym dniu konferencji i wcześniej już ustalonym wywiadzie w TV Republika nie byłem w stanie jeszcze iść na godzinę 22 do Polsatu. Zgodziłem się następnego dnia i przyniosłem komputer, żeby wszystko zademonstrować. Wchodzimy na antenę, a dziennikarz w ogóle nie jest zainteresowany badaniami, przerywa mi, mówi głupstwa. Nie miałem refleksu i nie powiedziałem mu tego, na co zasługiwał, ale to dlatego, że wszystko działo się z kompletnego zaskoczenia.
Wie Pan, że Pana rozmowa z tym dziennikarzem jest przebojem w internecie?
Przebojem – jego czy moim?
Pana. Ludzie pokazują ją sobie z adnotacją, że tak powinno się rozmawiać z propagandystami.
Nie wiedziałem. Z jego strony to była pyskówka i ja się co chwila otrząsałem ze zdumienia, jak można być tak niekulturalnym i zarazem tak mało inteligentnym w rozmowie. Jak można być tak nieprofesjonalnym? I potem sam byłem zły na siebie, że dałem się w to wciągnąć, oszukać. Nie przyszło mi do głowy, że poważna telewizja może się tak zachowywać.
Prowadzący miał zadanie: wyciągnąć z Pana słowa, że Pan się myli. I zaraz zresztą pojawiło się na pasku: Prof. Cieszewski przyznaje, że mógł się pomylić. Tylko o to chodziło.
A dlaczego miałbym nie powiedzieć, że mogłem się pomylić? Każdy może się mylić.
Chodziło wyłącznie o komunikat propagandowy – wdrukować widzom, że ustalenia prof. Cieszewskiego to prawdopodobnie pomyłka.
Ja się nie nadaję do takich gier, nie akceptuję ich. Na szczęście dla mnie to doświadczenie przejściowe, współczuję tym, którzy muszą z tym żyć. Bo to jest jakaś aberracja, nie mogę zrozumieć, jak ludzie w ogóle tego słuchają, dlaczego włączają telewizję, gdy tam produkuje się jakiś pajac, próbując kogoś opluwać, podstawić mu przysłowiową nogę w rozmowie, przekręcić jego słowa. To jest po prostu niepojęte, jak wycieczka do innej realności, gdzie działają inne prawa. Nikt nie protestuje, nie mówi dość? Mam nadzieje, że kiedyś, jak przyjadę kolejny raz, to będzie już inaczej, coś się zmieni. Że porządni dziennikarze powiedzą tym złym, że się z nimi nie zadają, że uczciwi zbojkotują nieuczciwych, że inteligentni zbojkotują tłumoków. To przecież musi być przejściowe, to wszystko jest zbyt nierealistyczne, żeby mogło długo trwać.
Jak długo nie było pana w Polsce? W ogóle tu Pan nie przyjeżdżał?
W ciągu tych trzydziestu paru lat byłem tylko kilka razy po parę tygodni. Pierwszy raz po wyjeździe z Polski mogłem przyjechać w 1989 r. Tańczyłem na międzynarodowym festiwalu polonijnych zespołów ludowych, i to tylko dlatego, że konsul w Kanadzie osobiście zagwarantował moje bezpieczeństwo. Potem byłem w latach 2000, 2004, i 2008, gdy organizowałem konferencję międzynarodową na SGGW. No i w zeszłym roku.
Tańczył Pan? Nigdy Pan o tym nie mówił.
Należałem do zespołu polskiego tańca ludowego w Kanadzie. Nie mówiłem o tym, bo to nie należy do moich badań.
A dlaczego konsul musiał gwarantować Panu bezpieczeństwo?
Bo wyjechałem z Polski w 1983 r., uciekając przed esbecją.
Niech Pan o tym opowie.
To się nie wiąże z moimi badaniami.
Nie chce Pan mówić o swej aktywności w opozycji?
To nie ma nic wspólnego z moimi badaniami. Prowadzę je, bo to niezwykle ciekawe wyzwanie naukowe. Chcę być dobrze zrozumiany – to nie jest tak, że katastrofa smoleńska nie porusza we mnie żadnych uczuć, ale staram się izolować je od tego, co robię. Emocje są wrogiem nauki. A przypadek, jaki zbadaliśmy, jest niezwykle ciekawy z powodu metody analizy zdjęć satelitarnych. Udało nam się odkryć coś ciekawego, co może mieć wpływ na posługiwanie się zdjęciami satelitarnymi w innych aplikacjach. Proszę mnie nie profilować politycznie, ja z polityką nie chcę mieć nic wspólnego.
Jak to się zaczęło, że w ogóle znalazł się Pan na konferencji smoleńskiej?
Przed rokiem zostałem zaproszony przez prof. Piotra Witakowskiego do zbadania próbki drewna z tej słynnej brzozy.
A jak prof. Witakowski Pana znalazł?
Znam prof. Witakowskiego od 34 lat. Mieliśmy w pewnym sensie kiedyś wspólne zainteresowania. Był nawet jakby moim mentorem.
Aha. Z okruchów informacji o Panu, które można znaleźć w internecie, wynika, że te wspólne zainteresowania to… walka z komuną. Prof. Witakowski jako pracownik naukowy był działaczem pierwszej Solidarności, już od początku lat 70. organizował druk podziemnych wydawnictw, tworzył tajną bibliotekę i wydawał książki, które nie mogły znaleźć się w oficjalnym obiegu. A Pan razem z nim. W sieci można znaleźć np. taką pozycję: Mieczysław Potocki, „Między Dźwiną a Wilią. Wspomnienia żołnierza Armii Krajowej Ziemi Wileńskiej” z adnotacją, że po raz pierwszy książka ukazała się w 1983 r. poza cenzurą, a „druk wykonali Piotr Witakowski i Krzysztof Cieszewski”.
To nie ma nic wspólnego z moimi obecnymi badaniami (uśmiech).
Ale to jest ciekawe. No dobrze, niech będzie, wracamy do brzozy.
Gdy przyjechałem do Polski w czerwcu zeszłego roku, to – jak zwykle przy okazji moich pobytów w kraju – spotkaliśmy się. Wtedy właśnie prof. Witakowski poprosił mnie o zbadanie próbki drewna. Pokazał mi też plan konferencji, jaką przygotowywał. Skrytykowałem tę koncepcję – że pomyśleli o matematykach, fizykach, a nie wzięli pod uwagę zdjęć satelitarnych. Że jak się ma jakieś przestrzenno-czasowe zjawisko, to podstawą jest spojrzeć na nie z przestrzeni, sprawdzić, co widać na zdjęciach z tego miejsca i czasu. Profesor poprosił, bym się tym po prostu zajął. Tak się zaczęło. Zostałem dołączony do komitetu organizacyjnego konferencji i powierzono mi stworzenie anglojęzycznej strony w internecie.
To był pierwszy moment, kiedy pomyślał Pan, że może zająć się badaniem katastrofy smoleńskiej?
Takiego momentu w ogóle nie było i nie ma, bo ja się nie zajmuję tym, co było powodem katastrofy samolotu, tylko wyjaśniam losy brzozy. Znam się na drzewach i analizie zdjęć satelitarnych drzewostanów. Zaangażowałem się, bo to ciekawe wyzwanie naukowe, tematycznie związane z moją pracą.
Gdyby to nie dotyczyło katastrofy smoleńskiej, też by się Pan tak zaangażował?
Jeżeli byłoby to tak samo niejasne, zagadkowe i związane z moją dziedziną, to oczywiście tak. Gdyby „eksperci” twierdzili jedno, a ja mógłbym znaleźć dowód, że jest inaczej, to zaangażowałbym się tak samo.
Pewien bloger napisał, że pamięta Pana ze studiów w Polsce. „Na II roku, na wykładzie z dendrometrii leśnej (w której specjalizuje się jako Profesor), zagiął na amen prowadzącego wykład, doc. dr. Romana Riegera, kierownika Katedry Dendrometrii. Podczas wyprowadzania wzoru znalazł metodyczny błąd na tablicy i publicznie wykazał nieprzygotowanie wykładowcy do wykładu. Doc. Rieger jak niepyszny musiał się przyznać do pomyłki”.
Szczerze mówiąc, nie pamiętam szczegółów, ale jeśli uraziłem doc. Riegera, to bardzo go za to przepraszam.
Ten sam bloger pisze jeszcze tak: „W stanie wojennym Krzysztof, już student SGGW w Warszawie, silnie związał się z opozycyjnym NZS. Był jednym z najaktywniejszych kolporterów bibuły, którą kilka razy przechowywał w moim mieszkaniu w Krakowie, gdy przywoził ją ze stolicy”.
A to z pewnością nie należy do metodologii moich badań (śmiech).
W kole podziemnego NZS, którym Pan kierował na SGGW, był znany historyk prof. Marek Chodakiewicz – to też można znaleźć w sieci.
Ostatni raz panią proszę. Kiedyś o tym pani opowiem – teraz rozmawiamy o nauce. Proszę pamiętać, że jakakolwiek pasja czy uprzedzenie jest wrogiem metod badawczych.
Pamięta Pan moment, kiedy zobaczył, że brzoza została złamana wcześniej?
Trudno go określić. Zmienialiśmy metody, jedne jaśniej pokazywały miejsce, gdzie jest brzoza, inne mniej jasno. Problem był w tym, że na początku nie wiedzieliśmy, co i gdzie na tych zdjęciach widać. Szukaliśmy czegoś po ciemku i to było bardzo frustrujące. Bez metody, którą opracowaliśmy, można było szukać tylko na oko, a to nie nadaje się do ścisłego ustalania czegokolwiek.
Przepraszam, ale czy te zdjęcia nie mogły mieć lepszej rozdzielczości? Żeby było widać wyraźnie nie tylko brzozę, ale i reklamówkę leżąca obok?
I żeby jeszcze móc odczytać na niej napis „oto brzoza”, prawda? (śmiech).
Nie ma wyraźniejszych zdjęć?
Są na filmach, ale ja nie mam do nich dostępu i nie znam nikogo, kto by miał. Dostęp jest tylko do takich, które mają od 50 cm rozdzielczości. Jeden kwadracik oznacza ćwierć metra. Najpierw więc trzeba sobie uświadomić, co chce się znaleźć. Jeśli szuka się złamanej brzozy, trzeba szukać kilkunastu kwadracików, które są bielsze. Podłoże powinno być ciemne, złamany konar jest biały. Zdjęcia z okresu między styczniem a kwietniem 2010 r. ze Smoleńska są wyłącznie czarno-białe. Żeby zidentyfikować drzewo, koniecznie trzeba wiedzieć, gdzie ono się znajduje, to jest kluczowe. Szukaliśmy długo, było to dosyć frustrujące i w pewnym momencie zacząłem myśleć, że wszystko jedno, złamana czy nie, grunt, żeby w ogóle ją na tych zdjęciach znaleźć.
Bo Pan od początku tych poszukiwań założył, że ona musiała być złamana wcześniej?
Brzoza nie miała śladu soków, były na innych drzewach, a na niej nie. Tak jakby złamanie nastąpiło dużo wcześniej, gdy soki były nieaktywne. To mnie zaintrygowało, pomyślałem, że coś jest nie tak, że trzeba przyjrzeć się temu drzewu na zdjęciach wcześniejszych niż z 10 kwietnia. Brak soków, suche przełamanie, którego charakter nie pasował do dynamicznego uszkodzenia. Wyglądało raczej jak wiatrołom. No i szukaliśmy.
Kiedy to było?
Kilka miesięcy temu. Moment, kiedy ją w końcu znaleźliśmy, był euforyczny (uśmiech). To były bardzo skomplikowane pomiary z różnych stron, punkty odniesienia wyznaczane w różnych miejscach itd. Potem długo weryfikowaliśmy metodę. Teraz, gdy na to patrzę, to wydaje mi się tak ewidentnie proste…
Że nie ma Pan wątpliwości?
Wątpliwości ma się zawsze, zwłaszcza że waga tego jest tak przytłaczająca, iż widząc te histeryczne reakcje, człowiek po prostu dmucha na zimne. Ale są to wątpliwości niemalże metafizyczne, zastanawianie się, co mogłoby zaprzeczyć rzeczywistości. To mniej więcej wątpliwość porównywalna z tą, jaką mógłbym mieć, patrząc na stół w tym pokoju. Jestem pewien, że on tu stoi, ale gdyby ktoś przyszedł i powiedział: zastanów się, czy to nie jest hologram, pamiętaj, od tego zależy przyszłość planety, jak się pomylisz, to wyleci w powietrze. No to patrzyłbym na niego i szukał tego czegoś, co zaprzecza rzeczywistemu oglądowi pokoju (śmiech).
Zatem jest Pan pewien, że brzoza była złamana wcześniej. Pokazał Pan tym samym, że Rosjanie kłamali.
Absolutnie nie.
Jak to nie?
To jest złe sformułowanie.
Rosjanie, a za nimi polska rządowa komisja, mówią, że samolot rozbił się o brzozę.
To jest ich teza. Użyła pani słowa „kłamali” – to sugeruje, że ktoś, kto pisał raport MAK czy komisji ministra Millera, wiedział, co się stało, ale świadomie sfałszował rzeczywistość. Ja tego tak nie stawiam. Przeprowadziłem dowód, że ta teza jest nieuprawniona. Tylko tyle.
Pytam, czy się Pan nie boi. Zderza się Pan z wielkimi siłami tego świata – mówi Pan coś, co obala raporty dwóch rządów. Takie jest znaczenie Pana odkrycia.
To nie jest to, co ja głoszę. To mówią inni, opierając się na moich badaniach. Brzoza była złamana wcześniej, przed 10 kwietnia. Zbadałem jej losy – i tyle. Pyta mnie pani, czy sobie zdaję sprawę ze znaczenia – więc ja nie jestem pewien, czy sobie zdaję sprawę (uśmiech). Wszystko jest dla mnie surrealistyczne, nie spodziewałem się, że tyle osób wkurzę moimi badaniami. Myślałem, że będą zaciekawieni. Dla mnie te badania są ważne, bo mam opracowaną nową metodologię, wyniki są ciekawe, zaprzeczają temu, co było robione w przeszłości, wyznaczają nowe sposoby analizy. Jest to odkrycie, a nie rzemiosło. Czy się nie boję? Nie ma czego, choć warto było pewnie zachować ostrożność. Wyniki miałem kilka miesięcy temu i milczałem, bo bałem się, że nie są wystarczająco sprawdzone albo że jeżeli wcześniej komuś o nich powiem, to z jakiegoś powodu może się stać coś takiego, że nie będę mógł ich prezentować. Gdy dowiedziałem się, że przedstawienie wyników innych naukowców za pośrednictwem skype’a zostało uniemożliwione przez atak hakerów, to z dnia na dzień zdecydowałem się przyjechać do Polski. Bo pierwotnie miałem je przedstawić przez łączenie internetowe.
Co dalej?
Nie wiem, to się okaże. Tutejsze akcje są powodem mojego dalszego zaangażowania. Nie planowałem na przykład przeprowadzania dodatkowych dowodów, miałem jeszcze napisać raport i koniec. No, ale ponieważ spotkałem się z taką reakcją, to spowodowało, że robiłem dalsze badania. Im więcej jest ataków, tym więcej mam powodów, by działać.
Przez pierwszy okres na emigracji w Kanadzie mieszkał Pan w volkswagenie vanie z 1967 r. Pani prof. Maria Radomska w swych wspomnieniach „Byłam rektorem” opisuje, że spotkała Pana w Kanadzie i widziała, w jak trudnych warunkach musiał Pan sobie radzić. To była cena, żeby skończyć studia?
Żeby je skończyć szybko. Ukończyłem jedne studia, potem drugie, bez przerywania pracy. Od 1997 r. mam etat w Warnell School of Forestry and Natural Resources Uniwersytetu w Georgii. Wcześniej pracowałem w Kanadzie jako regionalny dendrometra prerii kanadyjskich. Budowałem modele statystyczne opisujące wzrost drzewostanów leśnych. Pierwszą publikację w wysokiej klasy piśmie naukowym miałem w 1988 r. Ale najwięcej zacząłem publikować, gdy przeszedłem na uniwersytet.
Jedna z Pana analiz cytowana była w naukowych periodykach aż ponad 250 razy.
Opublikowanie jej zajęło 12 lat, bo wywracała dotychczasowe metody do góry nogami. Kilka razy miałem odpowiedź z redakcji pisma, że to chyba nie tak, że recenzenci tego nie rozumieją. W końcu kazali mi ten temat porzucić (uśmiech). Potem minęło prawie 10 lat, zanim to się przebiło – i nagle okazało się, że to rozwiązało problem modelowania w leśnictwie, który przez 70 lat był uważany za nierozwiązywalny. Teraz jest najbardziej cytowaną moją publikacją. Większość nowoczesnych modeli wzrostowych, to znaczy bonitacyjnych, dla drzew na świecie jest teraz oparta na tej metodzie.
Jest Pan uznanym profesorem, redaktorem naczelnym pism naukowych, Pana pozycja jest chyba nie do podważenia przez jakieś akcje z Polski?
Każdy może być oczerniony przez nieuczciwych albo dezinformowanych ludzi. Na przykład w czerwcu zeszłego roku w Polsce, gdy jeszcze nic nie wiedziałem o prof. Biniendzie, różni ludzie, których znam z dzieciństwa jako uczciwych i inteligentnych, mówili mi, że to pseudonaukowiec, który nic nie dokonał w życiu i teraz wywindował się na Smoleńsku. Tymczasem prof. Binienda ma większe osiągnięcia niż ja i wyższą pozycję naukową. Ci ludzie byli ofiarami dezinformacji, a nie – powiedzmy – zgłupieli na starość czy stali się nieuczciwi.
Jest tyle niezdrowych emocji, że postanowiłem odciąć się od uniwersytetu i dalsze badania będę prowadził jako osoba prywatna. Nie chcę, żeby Amerykanie wiedzieli, w jakiej kondycji jest dziś polska kultura. Wolę, by uniwersytet nie był narażony na chuligaństwo i zwykły bandytyzm znad Wisły. Z punktu widzenia praw obywatelskich, wolności nauki, wolności debaty Polska zeszła do najniższych poziomów, jakie istnieją na tej planecie. Nie chcę, z powodów czysto patriotycznych, żeby kraj moich rodziców był znany w Ameryce jako miejsce ludzi prymitywnych i bez zasad.
Ale media i te akcje, o których Pan mówi, to tylko jedna strona medalu.
Oczywiście. Właściwie nie bardzo to rozumiem. Polska jest jak z matriksu, nie jestem czasem pewien, co jest grane. Bo to tak wygląda, jakbym był we wspaniałym kraju, z cudownymi ludźmi, ale jakby obok nich grasowało mnóstwo „obcych”, którzy mają kontrolę nad tym wszystkim, co dzieje się w domenie publicznej. Manipulują i stwarzają jakąś psychozę, potępiają jednych, wynoszą innych – przy całkowitym przyzwoleniu reszty. To kompletnie surrealistyczne. Tymczasem ludzie zaczepiają mnie na ulicy sympatycznym „dzień dobry” albo „a, pan profesor, ja pana znam i bardzo dziękuję”. Albo stoję w sklepie przed półkami i nagle ktoś podchodzi i bez większych wstępów mnie ściska: „Bardzo jestem wdzięczny, całą rodziną oglądaliśmy” itd. To szalenie wzruszające, przypomina, że Polskę nie zawsze się lubi, ale za to zawsze kocha.
Wspomniał Pan o rodzicach. Kim są lub byli?
Ojciec był inżynierem metalurgii i bohaterem wojennym. W kampanii 17 września trafił do rosyjskiego obozu jenieckiego, z którego uciekł przez 300-metrowy tunel, który wykopał z kolegami. Przedostał się na Zachód, tam walczył w Strzelcach Podhalańskich, przeżył bitwę pod Narwikiem. Pod Dunkierką został ranny, trafił do niemieckiego szpitala jenieckiego, znów uciekł. Następnie znalazł się w obozie we Francji. Uciekł i stamtąd, dołączył do partyzantów we francuskim ruchu oporu w Alpach. Złapali go Niemcy, był już z dwoma innymi żołnierzami ustawiony do rozstrzelania, ale spróbował jeszcze powiedzieć „ostatnią wolę” oficerowi niemieckiemu. Wtedy zauważył u niego medalik na szyi. Powiedział, że nie rozumie, czemu katolik i oficer szanującej się armii niemieckiej rozstrzeliwuje ludzi bez zadania im nawet pytania (Niemcy wprowadzili takie prawo wobec osób złapanych powyżej pewnej wysokości). Przyznał się, że też jest oficerem. To się zmieniło w przesłuchanie, po którym jeńcy zostali przetransportowani do gestapo. Stąd znowu uciekł. We Francji poznał moją mamę, która wychowywała się w rodzinie przedwojennych polskich emigrantów. Po śmierci Stalina przyjechali z moim bratem do Polski, gdzie ja się urodziłem. Moja mama to dla mnie bohaterka powojenna. Pierwszy raz była wyrzucona z radia za „niezdrowe objawy nacjonalizmu”, gdy obrugała francuskich komunistów pracujących wtedy w Polskim Radiu za wulgarne określenia Polek i przedstawianie Polaków jako prymitywnych pijaków. Po jakimś czasie to wyrzucenie zostało zmienione na „przeniesienie na inne stanowisko do PAP”. Nigdy nie była w partii, mimo że pracowała w radiu, PAP i Interpressie. Przetłumaczyła 150 książek, w tym „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza (wydane we Francji w 2000 r.). Ostatnio, w wieku 87 lat, napisała książkę o swoich przeżyciach tłumaczki. Jak pani widzi, jestem zobligowany do podtrzymania rodzinnych standardów.
Wywiad ukazał się w najnowszym numerze "Gazety Polskiej"
http://niezalezna.pl/48087-prof-chris-cieszewski-dla-gp-o-zlamanej-brzozie-pracy-naukowca-i-surrealistycznej-polsce
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pawel_vi/audiencje/ag_09071971.html
PRAWDA OBJAWIONA PODSTAWĄ WOLNOŚCI
Rozważanie w czasie Audiencji Generalnej - 9 VII 1969
Sobór mówił o wolności w związku z wieloma sprawami. Wolność - to słowo magiczne. Trzeba je analizować poważnie i spokojnie, ale dokładnie, jeśli się nie chce zgasić światła tego słowa ani uczynić zeń terminu wieloznacznego i prowadzącego do niebezpiecznego zamieszania. Nikt z nas nie zechce słowa "wolność" zrównać z obojętnością ideologiczną i religijną, a tym mniej z indywidualizmem podniesionym do godności systemu ani z nieodpowiedzialnością, kaprysem czy anarchią. Długi byłby wykład o rozróżnieniach i zastrzeżeniach wobec innego modnego dziś słowa, które z wolnością zdaje się być blisko spokrewnione, mianowicie słowa "rewolucja", z niektórymi jego pochodnymi, bardzo rozpowszechnionymi współcześnie.
Autodeterminacja
Będziemy pierwsi wśród tych, co wychwalają wolność, uznają jej istnienie, przywracają jej właściwe miejsce w myśli katolickiej, która zawsze podkreśla zasadnicze uprawnienia człowieka; wolność jako pojęcie ludzkie i racjonalne, jako autodeterminację, jako wolną wolę. Wystarczy wspomnieć encyklikę Libertas z r. 1888 papieża Leona XIII. Człowiek jest wolny, ponieważ jest obdarzony rozumem, a dzięki temu jest sędzią i władcą własnych czynów. Wbrew teoriom deterministycznym i fatalistycznym - zarówno typu wewnętrznego, psychologicznego, jak i zewnętrznego, socjologicznego - Kościół zawsze utrzymywał, że człowiek normalny jest wolny, a więc odpowiedzialny za swoje czyny. Kościół poznał tę prawdę nie tylko z pouczeń mądrości ludzkiej, ale także i przede wszystkim z Objawienia. Kościół w wolności człowieka dostrzegł jeden z najistotniejszych znaków jego podobieństwa do Boga, pamiętając - między wieloma innymi - o tym streszczającym wszystko powiedzeniu: "On na początku stworzył człowieka i zostawił go własnej mocy rozstrzygania"(1). Każdy widzi, jak z tej przesłanki wynika pojęcie odpowiedzialności, zasługi i grzechu oraz jak z tym uwarunkowaniem człowieka wiąże się dramat jego upadku i wynagradzającego odkupienia. Co więcej, Kościół katolicki utrzymywał, że nawet pierwotne nadużycie wolności przez pierwszego człowieka - grzech pierworodny - w jego nieszczęśliwych spadkobiercach nie zniszczył w sposób całkowity zdolności człowieka do wolnego działania, jak to w swoim czasie utrzymywała reformacja protestancka(2).
Również Kościół zawsze utrzymywał, "że nikogo nie wolno przymuszać do wiary"(3), a w ciągu swych długich dziejów mimo ucisku i prześladowań stwierdzał, że każdy ma prawo swobodnie wyznawać swoją wiarę. Nikomu nie wolno przeszkadzać, by ją wyznawał; ani nikogo zmuszać, by działał przeciw własnemu sumieniu religijnemu(4).
Prawo wewnętrzne
Upraszczając bardzo ten bogaty i złożony temat możemy zauważyć przede wszystkim, że Sobór Watykański II właściwie ani nie wynalazł, ani nie odkrył wolności. Sobór jedynie przywrócił osobistym sumieniom niezbywalne prawa i poparł je wspaniałą nauką teologiczną Nowego Testamentu oraz proklamował je dla wszystkich w zakresie stosunków społecznych, to znaczy: stwierdził nie tylko istnienie wolności, ale i jej stosowanie w dwu głównych kierunkach: w kierunku osobistym i w kierunku społecznym. Osobistym - przyznając każdemu człowiekowi wysoki stopień autonomii moralnej, której regułą najbliższą i nienaruszalną jest sumienie(5). Zresztą sumienie tym bardziej potrzebuje światła prawdy i łaski(6), im bardziej dzisiaj dąży ku samookreśleniu(7). I w kierunku społecznym domaga się Sobór prawdziwej i publicznej wolności religijnej, wszakże z poszanowaniem praw innych osób i porządku publicznego(8). Ponadto Sobór uznaje "zasadę pomocniczości"(9), która w dobrze zorganizowanym społeczeństwie zmierza do pozostawienia poszczególnym osobom i instytucjom podporządkowanym możliwie najszerszej swobody, a do nakładania zobowiązań jedynie wtedy, gdy to jest konieczne do osiągnięcia ważnego dobra, którego inaczej nie dałoby się osiągnąć, oraz w ogóle dla dobra wspólnego(10).
Ludzie, którym odpowiada nauka Soboru, podkreślają - czego przedtem praktycznie nie było - rolę wewnętrznego głosu sumienia. Zmierza się przez to do umniejszenia ingerencji prawa zewnętrznego, ale dąży do powiększenia ingerencji prawa wewnętrznego, prawa odpowiedzialności osobistej, prawa refleksji nad największymi obowiązkami człowieka, którymi są: mężna prawość w praktykowaniu dobra aż do doskonałej świętości, wyczucie prawa naturalnego, tj. ontologicznej racjonalności moralnej, które dziś tak bardzo podziwiamy w bohaterach starożytnych (np. w bohaterach tragedii greckich) oraz współczesnych (np. w postaciach z ruchu oporu czy bohaterach dobroci i poświęcenia). Ale mentalność posoborowa prowadzi również i do dyskusji nad prawem natury, dochodzącej do powątpiewania w jego istnienie i jego trwanie (jak to ma miejsce np. w niektórych sposobach kwestionowania tego, co powiedzielibyśmy o prawie natury w naszej encyklice Humanae vitae. Wiemy dobrze, jak bardzo Ewangelia podkreśliła wewnętrzny charakter obowiązku moralnego. Jak mocno utrwaliła jego niezrównaną syntezę zawartą w najwyższym, a dziś zbyt często zapomnianym przykazaniu całkowitej miłości Boga; tej miłości, z której drogą motywacji i podobieństwa pochodzi nasza miłość bliźniego; miłość rozszerzona na wszystkich: na krewnych, przyjaciół, obcych, dalekich i nieprzyjaciół, a więc na całą ludzkość. To moralne wywyższenie osoby ludzkiej i jej szczególnej wolności upoważnia do szerszego i spontanicznego, a także bardziej dojrzałego tłumaczenia wolności. Powoduje uprawniony pluralizm obyczajów w tym, co one zawierają przypadkowego. Sprzyja bogactwu swobodnych i słusznych lokalnych form wyrazu, języka, kultury. Poszerza także i wewnątrz Kościoła ową swobodę badań i inicjatyw, z której już dotąd bardzo korzystali synowie przywiązani i wierni. Przejawia się to np. w różnorodności organizacji katolickich, charytatywnych, religijnych, kulturalnych, misjonarskich przez władze kościelne przed Soborem nie tylko aprobowanych, ale i popieranych. Dzisiaj ich działalności gorąco pragniemy i mamy nadzieję, że będą one prawdziwą zapowiedzią autentycznego życia katolickiego.
Historyczna okazja
Będziemy zatem w życiu Kościoła, a więc i w życiu każdego jego syna mieli okres nacechowany większą swobodą, to znaczy z mniejszą ilością zobowiązań prawnych, z mniejszą ilością nakazów zewnętrznych. Zmniejszona zostanie dyscyplina formalna, usunięta wszelka dowolna nietolerancja, wszelki absolutyzm. Prawo pozytywne zostanie uproszczone, a autorytatywne wykonywanie władzy - ograniczone. Będzie podniesione poczucie tej wolności chrześcijańskiej, która tak pociągała pierwsze pokolenie chrześcijan, gdy uświadomili sobie, że są wolni od zachowywania prawa Mojżeszowego i jego skomplikowanych przepisów rytualnych(11). Mamy więc obowiązek wychowywać się do otwartego i wielkodusznego korzystania z wolności chrześcijańskiej, nie poddanego panowaniu namiętności(12) i niewoli grzechu(13), lecz wewnętrznie ożywionego radosnym tchnieniem Ducha Św. "Albowiem - jak powiada św. Paweł - wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi"(14).
Równocześnie jednak powinniśmy uświadomić sobie, że nasza wolność chrześcijańska nie wyzwala nas spod prawa, stawia mądrości ludzkiej najwyższe wymagania postępowania za Ewangelią, stawia wymagania ascezy pokutnej, posłuszeństwa porządkowi społecznemu właściwemu wspólnocie kościelnej. Wolność chrześcijańska nie jest charyzmatyczna w sensie arbitralnym, jak to sobie dziś niektórzy wyobrażają. Apostoł Piotr poucza: "Jak wolni (postępujcie), nie jak ci, którzy wolność mają za zasłonę złego, ale jak niewolnicy Boga"(15). Wolność chrześcijańska nie jest przejawem powziętej z góry nieufności do norm panujących w danym społeczeństwie, które - zdaniem św. Pawła - obowiązują w sumieniu(16). Nie jest też przejawem nieufności do społeczności kościelnej opartej o wiarę i miłość, a rządzonej przez zwierzchnictwo wyposażone we władze pochodzące nie z ziemi, lecz od Boga, z ustanowienia Chrystusowego i sukcesji apostolskiej; władze nie podlegające dyskusji(17), władze poważne(18), zwrócone nie tyle ku rozkazywaniu, ile raczej ku zbudowaniu(19), to znaczy ku duchowemu wyzwalaniu wiernych.
Podsumujmy więc: nasze czasy, których Sobór stał się wyrazicielem i przewodnikiem, domagają się wolności. Powinniśmy czuć się szczęśliwi i uświadamiać sobie, że nam przypadło w udziale to historyczne szczęście. Gdzie znajdziemy prawdziwą wolność jeśli nie w życiu chrześcijańskim? Teraz życie chrześcijańskie wymaga zorganizowanej wspólnoty, wymaga Kościoła według myśli Chrystusa, wymaga porządku, wymaga wolnego, ale szczerego posłuszeństwa, wymaga więc autorytetu, który by przechowywał prawdę objawioną i nauczał jej(20), albowiem ta prawda jest wewnętrznym i głębokim źródłem wolności, jak powiedział Jezus: "Prawda was wyzwoli"(21).
tacy ludzie jak dr Paweł Przywara, profesor dr habilitowany Mirosław Dakowski nie zostali dopuszczeni do głosu !
Profesor Mirosław Dakowski - Wrocław 10.04.2015 r. ZBRODNIA ZWANA SMOLEŃSKĄ
250 zł KASY za wstęp na widownią ?
natemat.pl/160551,250-zl-za-wstep-na-widownie-tupolew-z-drukarki-3d...
03.11.2015 - Miała być w październiku, ale po co “straszyć” Smoleńskiem przed wyborami? IV Konferencja Smoleńska odbędzie się 14 listopada w ...
Dziadek Pilsudski by się przydał na te nasze CZASY.
Kolejna konferencja smoleńska - ta będzie ostatnia
IV Konferencja Smoleńska ma się odbyć 14 listopada w Warszawie. Organizuje ją prof. Piotr Witakowski, a w komitecie naukowym jest także przyszły wicepremier prof. Piotr Gliński. Ma to być konferencja podsumowująca poprzednią i – najpewniej – ostatnia. W jej komitecie naukowym zasiada wciąż zawieszony na AGH prof. Jacek Rońda, który "blefował" ws. katastrofy smoleńskiej.
Foto: KBWLLPWrak samolotu
Mottem wydarzenia pozostaje ten sam co i na poprzednich konferencjach cytat z Norwida: "Nie trzeba kłaniać się Okolicznościom, a Prawdom kazać, by za progiem stały". W rozmowie z Onetem prof. Witakowski mówi: – Liczba dziedzin nauki, które zostały zaangażowane, jest tak duża, że aby przedstawić wyniki, potrzebna będzie jeszcze ta jedna konferencja, ale zmartwię pana, bo nie ma już żadnych rewelacji.
Czy to zatem ostatnia taka konferencja? Witakowski: – Nie jestem w stanie przewidywać przyszłości. Ta konferencja będzie zmierzać do podsumowania trzech poprzednich. Ale będą też przedstawione nowe badania. Z kolei tematyki socjologicznej nie będzie na tej konferencji, choć takie kwestie mogą się pojawić już w dyskusji.
Co ciekawe, większość członków sekcji komitetu naukowego ds. socjologicznych jest związana z Prawem i Sprawiedliwością.
W komunikacie konferencyjnym zapisano, że celem spotkania ma być "przedstawienie podsumowania (poprzednich konferencji – red.) w sposób zrozumiały dla każdego bez konieczności rozumienia poszczególnych referatów naukowych". – W części naukowej konferencji zostaną przedstawione wyniki najnowszych badań, jakie zostały przeprowadzone w różnych ośrodkach naukowych, a dotyczących aspektów technicznych i pozatechnicznych związanych z katastrofą smoleńską – czytamy. Koszt uczestnictwa w wydarzeniu: 250 zł.
W komitetach organizacyjnym i naukowym znajduje się w sumie ok. 50 naukowców. W samym komitecie naukowym liczącym 44 osoby znajdują się aktualni bądź byli pracownicy wielu polskich uczelni. – Jak ktoś tam coś robi, to już na swoje konto – słyszymy na jednej z uczelni.
Wśród naukowców zaangażowanych w konferencję smoleńską jest m.in. prof. Chris Cieszewski, który przedstawiał tezę, że brzoza, o którą miało uderzyć lewe skrzydło Tu-154M, była złamana min. 5 dni przed katastrofą. Jednak wedle późniejszych badań, jakie na miejscu katastrofy przeprowadzili prof. Marek Czachor i prof. Andrzej Wiśniewski (ich badania opisał "Nasz Dziennik"), teza Cieszewskiego jest błędna, bo pomylił on drzewo ze stertą desek.
W gronie naukowców związanych z konferencją smoleńską jest też prof. Wiesław Binienda. A także prof. Jacek Rońda, który wciąż (od listopada 2013 r.) jest zawieszony w obowiązkach na krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Powód? Przed dwoma laty stwierdził, że "kupił na rynku" dokumenty świadczące o tym, że piloci Tu-154M nie zeszli poniżej wysokości 100 m, a potem w TV Trwam przyznał się do kłamstwa, nazywając to "blefem". Władze AGH go zawiesiły, a on pozwał uczelnię.
Czy obecność prof. Rońdy nie obniża wiarygodności konferencji? Witakowski: – Dyskusja nt. prof. Rońdy znajdzie swój finał w sądzie.
Rońda jest zawieszony do końca lutego, a termin ten – co jest bardzo prawdopodobne – może być przedłużany, bo sprawa dyscyplinarna trafiła – po odwołaniu złożonym przez Rońdę – do Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Trwa też proces cywilny, jaki Rońda wytoczył AGH, bo jego zdaniem naruszone miały zostać jego dobra osobiste – tu przesłuchano już m.in. rektora uczelni.
Z kolei sam prof. Witakowski miał umowę czasową z AGH, ale w 2014 r. się ona skończyła, a uczelnia jej nie przedłużyła. Już po wygaśnięciu umowy uczelnia interweniowała w mediach i u samego profesora, aby nie łączyć Witakowskiego z AGH.
W gronie naukowców zaangażowanych w konferencję jest też m.in. często obecny w mediach o. Tadeusza Rydzyka prof. Janusz Kawecki, który zasiada w radzie Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. W kwestiach socjologicznych ekspertami są natomiast prof. Piotr Gliński (przyszły wicepremier), prof. Józefa Hrynkiewicz (posłanka PiS), prof. Waldemar Paruch (ekspert PiS), prof. Andrzej Zybertowicz (doradca prezydenta). Ekspertem w kwestiach prawnych jest z kolei m.in. prof. Karol Karski (europoseł PiS).
Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka