Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
2360
BLOG

Jan Gralewski - "ograbiony z jego własnej śmierci"

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Polityka Obserwuj notkę 7

Na nic się zdały protesty córki Jana Gralewskiego.

IPN postanowił umorzyć śledztwo nie podejmując działań procesowych.

https://www.salon24.pl/u/albatros/827139,daja-twarz-smierc-generala-i-osob-towarzyszacych

Po badaniach w roku 2011 ciał Generała Klimeckiego, Pułkownika Mareckiego i Porucznika Ponikowskiego sprawa Gibraltaru została formalnie przez Instytut Pamięci Narodowej w roku 2013 zamknięta. Na nic zdały się wnioski córki Jana Gralewskiego o wyjaśnienie śmierci Jej Ojca !

Jan Gralewski został "ograbiony" z historii własnego życia!

Według oficjalnej wersji wydarzeń Gralewski leciał z Sikorskim feralnego dnia i zginął w katastrofie. Nieoficjalnie mówiono jednak, że zginął… od kuli!

image

https://historia.uwazamrze.pl/artykul/1146345/gibraltarska-pajeczyna

Gibraltarska pajęczyna

Z Piotrem Mańkowskim, dziennikarzem, scenarzystą i autorem komiksu „Umarłem na Gibraltarze” ROZMAWIA RAFAŁ OTOKA-FRĄCKIEWICZ

Co się wydarzyło na Gibraltarze 4 lipca 1943 r.?

Coś niezwykłego. To pewne. Gdyby to była zwykła katastrofa, jakie się przydarzały liberatorom w wersji transportowej, bo takim samolotem poruszał się gen. Sikorski, to prawdopodobnie nie byłoby sytuacji, w której zginęli wszyscy pasażerowie, a po drugie byłaby to sytuacja zupełnie jawna. Widzielibyśmy zdjęcia może nie wszystkich ofiar, ale przynajmniej gen. Sikorskiego po śmierci, mielibyśmy pełen wgląd do sekcji zwłok.

Nie ma żadnych zdjęć z miejsca katastrofy?

Praktycznie nie ma.

Ale są świadkowie, którzy mówią, że zdjęcia były robione.

Są utajnione. Jest jedno zdjęcie oficjalne. Takie, które jest zamieszczane w książkach. Zdjęcie zrobione następnego dnia przez samolot patrolowy, który przelatywał nad wrakiem, bo liberator wylądował w wodzie ok. 300 m od brzegu. Pokazuje rozbity, bardzo niewyraźny samolot leżący pod powierzchnią wody i plamy oleju na powierzchni.

Zamach czy wypadek?

Trzeba sobie jasno powiedzieć: nikt na świecie nie wie, co dokładnie wydarzyło na Gibraltarze. Historycy badają tę sprawę intensywniej dopiero od lat 90. XX w. Pierwszą w ogóle wzmianką na ten temat była sztuka Rolfa Hochhutha z 1967 r., w której autor odpowiedzialnością za katastrofę obciążył Winstona Churchilla.

To był ten człowiek, któremu za tę sztukę wytoczono proces sądowy?

Tak. Miał proces wytoczony przez Eduarda Prchala, który jeszcze wtedy żył, o czym Hochhuth nie wiedział. Przypomnę, że Churchill zmarł w 1965 r. Prchal, czyli pilot liberatora, był oficjalnie jedyną osobą ocalałą z tego zdarzenia. Hochhuth pisze sztukę i zaraz po nim David Irving publikuje „Wypadek”–pierwszą dużą książkę na temat Gibraltaru. Premiera świetnie wpisywała się w takie klimaty jak Wietnam, spiski, Watergate. Po prostu próba odkrywania czarnych tajemnic przeszłości. Irving w tej książce nie poszedł zbyt daleko. Przypominam, że to było jakieś 25 lat po zdarzeniu. Przepytał świadków. Zrobił dość solidną wizję lokalną. Jeździł w parę miejsc, tyle tylko że prawnicy mu doradzili, co ma wyciąć z książki. Dlatego między innymi książka nie nazywa się „Zamach”, tylko „Accident” – zdarzenie, wypadek.

Czyli zagraniczni historycy też mają wątpliwości?

Tak. Irving był pierwszy. Jednak jedne z najważniejszych badań przeprowadzili w latach 90. Dariusz Baliszewski i już później, po 2000 roku, Tadeusz Kisielewski. W tym momencie cała historia robi się niemal fantastyczna.Weźmy na przykład postać Jana Gralewskiego. To był kurier, który się urodził i wychował w Warszawie. Człowiek skończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, był podopiecznym słynnego filozofa Władysława Tatarkiewicza. Wybuchła wojna i został kurierem Armii Krajowej. Bardzo dobrze znał język francuski i przewożąc pocztę, zajmował się tzw. trasowaniem dróg, czyli wysyłano go na przykład do Paryża, żeby zobaczyć, czy da radę się przedostać. Jednocześnie pisał listy do żony. Rozłąka z nią i jego podróże powodowały, że napisał mnóstwo listów, które stały się dla mnie inspiracją do napisania komiksu. Rzecz ukazała się w 1982 r. w Polsce pod tytułem „Wojenne odcinki”. To były pisane na bibułkach liściki do żony i od żony do niego. Oni co chwila mieli kontakt z jakimiś kurierami i przekazywali sobie wiadomości, a ponieważ znali się w tej siatce, to żona dawała odcinek i mówiła: przekażcie Jankowi, gdy go zobaczycie.

Skąd on się wziął w tej historii?

No właśnie. To jest największa zagadka tego wszystkiego. Taki człowiek, będący z boku, znalazł się w sercu zagadki gibraltarskiej. Jest luty 1943 r. Jeszcze nic nie wiadomo o Katyniu. Jeszcze jest pięć miesięcy do Gibraltaru. Gralewski wyrusza z niepozorną misją, by przetrasować drogę do granicy Francji z Hiszpanią. Potem ma zawrócić do Polski.

Trafia do Paryża. Mieszkał w domu małżeństwa Żarnowskich, ale czym on się w tym Paryżu zajmował, tego już nie wiadomo. Siedział tam przez trzy miesiące. Później dzieje się rzecz niesamowita, a mianowicie Gralewski trafia do hiszpańskiego obozu karnego w Miranda de Ebro. To już jest maj 1943 r.

Czyli został złapany?

Nie wiadomo, dlaczego tam trafił, ponieważ nie zamierzał zapuszczać się na te tereny. Miał być tylko we Francji, a nagle znalazł się w Hiszpanii. Najwyraźniej ktoś coś mu zmienił w rozkazie. W Mirandzie więźniowie siedzieli w barakach, żyło im się w miarę spokojnie. Hiszpania nie za bardzo chciała psuć krwi aliantom, bo tam generalnie w tym obozie siedzieli Brytyjczycy i Francuzi. Więźniowie byli dobrze traktowani, bo Franco czuł, że wojna przez Hitlera zostanie przegrana i nie chciał się narażać. Gralewski sobie siedzi w tym obozie, a potem nagle trafia do Madrytu i następnie zmierza na Gibraltar.

Wsiadł na rower i pojechał?

Nie, statkiem. Samo jego uwolnienie z Mirandy jest kolejną zagadką, warto jednak skupić się na samym Gibraltarze, który należy od czasów kolonialnych do Anglii. Jest oddzielony od Hiszpanii strefą zasieków, garnizonem wojska i minami. Na Gibraltar płynęło się statkiem z portu Villa Real w Hiszpanii. Po przybyciu Gralewskiego na Skałę zaczyna się najciekawsza część tej historii. Otóż on cały czas pisał na bibułkach listy do żony i z tych listów wiadomo, że był na Gibraltarze już 23 czerwca 1943 r., czyli na 10 dni przed zamachem. Pisze swoje ostatnie listy 4 lipca, czyli w dniu katastrofy gibraltarskiej. Są dwa odcinki z tego dnia. Po południu pisze, że ma nadzieję, iż nie dostanie rugi od „starszego pana” za swoją rozmowę w Madrycie. „Starszy pan” to mógłby być tylko i wyłącznie Sikorski. Potem zaczyna coś jeszcze pisać, ale ten odcinek urywa się po kilku słowach. To wszystko po wojnie trafiło do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkała jego żona. To jest najbardziej zastanawiające, że wszystkie te odcinki trafiły w formie niezniszczonej. Bibułka, jeśli tylko ma kontakt z wodą, natychmiast ulega dezintegracji

Została przy biurku, bo pobiegł do samolotu, bo się śpieszył.

Mało prawdopodobne, że ktoś zostawia swoje notatki, bo się śpieszy. Zawsze je miał gdzieś schowane. W bucie czy gdzieś w nogawce. Gdy spotykał łącznika, dawał je szybko, by przekazał żonie.

Nadmieńmy, że jest on jedną z ofiar katastrofy.

Według wersji oficjalnej Jan Gralewski na Gibraltarze znalazł się przypadkiem. Pojawił się tam 4 lipca rano. Tak przynajmniej twierdzi szef polskiej misji morskiej na Gibraltarze Ludwik Łubieński. Sikorski miał powiedzieć do Gralewskiego „Zabieramy cię ze sobą do Londynu”. No i potem wiadomo. Ciało Gralewskiego zostało rzekomo wyłowione z wody. Skoro tak, to te bibułkowe odcinki nie miały prawa się zachować. To jest nie do wytłumaczenia.

Schował te dokumenty w folię i przetrwały. Nie widzę sensacji.

Tak, bo spodziewał się przymusowej kąpieli. To niedorzeczne. A propos Gralewskiego, przy okazji pracy nad komiksem udało mi się obalić pewną tezę pana Baliszewskiego. Chodzi o zdjęcie grobu Gralewskiego, które znajduje się w komiksie.

Grobu, o którym Dariusz Baliszewski mówił, że jest pod murem, tam, gdzie chowano samobójców, a tu się okazało, że grób stoi w zwykłej części cmentarza.

Na pewno nie pod murem. Nie wiem, jak on taką pomyłkę mógł zrobić. Na samym grobie jest napisane „pułkownik Jan Gralewski”. On nigdy nie dosłużył się tak wysokiego stopnia. Dlaczego tak jest napisane, nikt tego nie wie. Dochodzimy do czasów współczesnych. Jest rok 2012. Skończyła się już afera związana z ekshumacją Sikorskiego. Zdążono już napisać tuzin artykułów o tym, jak to IPN wydaje pieniądze na bzdury oraz bezcześci pamięć o Sikorskim. Udaje się załatwić z rządem Anglii za śmieszną sumę kilkunastu tysięcy złotych możliwość przeprowadzenia ekshumacji, aby sprawdzić, czy w grobie faktycznie leży Gralewski i jakie ma obrażenia i... na kilka dni przed ekshumacją IPN odwołuje ją.

Czemu?

Dr Tadeusz Kisielewski twierdzi, że to było polecenie od Anglików. Drugie wyjaśnienie jest takie, że po prostu w IPN bano się, że znowu się zrobi awantura, ktoś napisze o wyrzucaniu pieniędzy w błoto i znów będą kłopoty.

Wróćmy do samego „incydentu lotniczego”. Wszystko zdaje się wskazywać na Anglików, tak? Tylko że Sikorski był ich marionetką. Nie mógł zaszkodzić polityce angielskiej, bo wystarczyło, że Churchill krzyknął na niego i Sikorski bez szemrania robił to, co chcieli Anglicy. Po co mieliby zabijać swojego człowieka?

Kto mógł za tym stać? Często się mówi, że są trzy możliwości, czyli, że Polacy, że Niemcy, że Rosjanie. Raczej Stanów Zjednoczonych się do tego nie miesza. Niemcy z oczywistych powodów odpadają. Naprawdę nie mieli interesu, żeby likwidować Sikorskiego, zwłaszcza że to było tuż po odkryciu Katynia, gdy Sikorski zaczął ryć aliantom pod nogami.

Niemcy mogli mieć jeszcze nadzieję, że Sikorski przejrzy na oczy i odwróci się od aliantów.

Tak. Polacy jak to Polacy. Dużo gadali i często spiskowali, ale niewiele z tego wychodziło i tak naprawdę nie było silnej opozycji wobec Sikorskiego. W zasadzie na placu boju są dwie teorie, czyli Brytyjczycy albo Sowieci.

Polacy nie zabijają swoich przywódców. Nie ma takiej tradycji.

To też prawda. Tadeusz Kisielewski optuje za tym, że to Stalin wydał rozkaz i dokonał tego

za pomocą słynnej siatki szpiegów zwanej Piątką z Cambridge, która później została zdemaskowana, czyli z Kimem Philbym i Anthonym Bluntem na czele. To się bowiem nie mogło udać bez udziału Brytyjczyków. Po pierwsze, Skała była ich terenem. Po drugie dlatego, że ich zachowanie było bardzo wieloznaczne.

Fakt, do tej pory utajniają dokumenty.

Mam też na myśli sytuację, w której Sikorskiego od dawna prześladowały zamachy. Mało kto o tym słyszał, bo Sikorski sam nie chciał, żeby to nagłaśniano.

A konkretniej?

Za każdym razem, gdy leciał do Roosevelta, miał kłopoty. Raz w czasie lotu podłoga nagle zrobiła się gorąca. Odkryto pod nią świecę zapalającą, która za chwilę spaliłaby cały samolot i śladu by po nim nie było.

Nie było żadnego dochodzenia?

Za sprawcę uznano oficera, Bohdana Kleczyńskiego, który tę świecę zdemontował. On się nawet przyznał, że tę świecę montował, tylko nie potrafił powiedzieć, po co.

Wspomniałeś o dwóch przypadkach.

Drugie zdarzenie miało miejsce na kanadyjskim lotnisku Dorval. Tam rozleciał się silnik maszyny. Pilot zdążył bezpiecznie wylądować jedynie dlatego, że któryś z Polaków zarządził, żeby zrobić wcześniej rozruch maszyny.

Znów teren brytyjski?

Tak. Dlaczego Brytyjczycy mieliby zabijać Sikorskiego? Moim zdaniem z banalnego powodu: walczymy z Hitlerem do ostatniego Rosjanina. Gdyby Sikorski zaczął mieszać, sytuacja by się skomplikowała. A mogli mieć podejrzenia, że np. poleci do Roosevelta, a ten miał chwilę później wybory. W USA mieliśmy wtedy około 10 mln głosów Polonii, a tu Sikorski wyjąłby dokumenty, z których wynika, że Sowieci zrobili Katyń, że tutaj zdjęcia ofiar, przebite czaszki. Z takim kimś mamy być w sojuszu? I wszyscy by się znaleźli w niewygodnej sytuacji.

Umówmy się, w tym momencie Brytyjczycy z Sowietami mieli wspólne interesy. Mogło być tak, że polecenie wyszło z Kremla, a wykonał je Churchill?

Według Kisielewskiego, polecenie wyszło z Kremla. Przywiózł je Blunt, Philby zajął się organizacją, a wykonali brytyjscy renegaci, czyli de facto Brytyjczycy, bo Philby zorganizował ekipę brytyjską, czyli rękami Brytyjczyków zrobili to Sowieci. Rosjanie milczą, bo nie mogą przyznać, że Stalin to zlecił, a Brytyjczycy nie mogą przyznać się do tego, że ich agenci w ich służbie wykonali tę misję. Słabym punktem tej teorii jest to, że zaraz po zdarzeniu gibraltarskim zaczęło się wielkie śledztwo brytyjskie, bo Brytyjczycy najwyraźniej chcieli się dowiedzieć, co się wydarzyło. Kiedy się mówi, że to Brytyjczycy zrobili, nie ma się na myśli tego, że Churchill gdzieś zadzwonił i powiedział „zróbcie to”. Rozumie się przez to, że jakiś tam średni szczebel służb podjął decyzję na własną rękę, a góra o tym nic nie wiedziała. Faktem jest, że zaraz po zdarzeniu gibraltarskim zaczęło się wspomniane śledztwo. Takie prawdziwe, niesymulowane śledztwo służb brytyjskich.

Śledztwo, którego wyniki znów zostały utajnione na kolejne dekady.

My jednak mamy strzępy informacji. Wiemy na przykład, że do polskiego szefa wywiadu w Londynie Michała Protasewicza 5 lipca przyszła ekipa trzech gości w garniturach. Pierwszym pytaniem było: kim był Jan Gralewski? Potrzebujemy jego fotografii, potrzebujemy ludzi, którzy go znali, żeby potwierdzili jego tożsamość. Tylko o niego pytali. Co było dalej – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że oficjalny werdykt był taki, iż nastąpiła blokada sterów i liberator spadł do wody.

No dobrze. Przypuśćmy, że Brytyjczycy przyznają się, że to zrobili. Ma to taką siłę, że spowoduje przetasowanie w mózgach Polaków, że jednak alianse z aliantami nie są najfajniejszym pomysłem na życie?

Moim zdaniem pogłębiłoby to polski kompleks. Poczucie, że zawsze byliśmy tymi nieszczęśnikami gdzieś tam zepchniętymi w dół hierarchii, że zawsze nas robiono w konia.

A nie wnerwiło i wreszcie postawiło na nogi? Nie ma przyjaźni, tylko interesy i wreszcie zaczęlibyśmy normalnie funkcjonować w wymiarze politycznym?

To nie jest całkiem wykluczone. Niezależnie od tego warto przy tym temacie grzebać, gdyż wciąż pojawiają się nowe informacje. Przy okazji pracy nad scenariuszem komiksu znalazłem świadka, być może ostatniego żyjącego, który na własne oczy widział start maszyny. Dowiedziałem się o tym przez przypadek. Mieszka na Wyspach Brytyjskich, a kontakt z nim przekazałem panu Kisielewskiemu, który sprawdza obecnie jego relację. Mam nadzieję, że nie skończy się to tak, jak w wypadku Ludwika Łubieńskiego. To jest bardzo ciekawa postać. Nienawidził Sikorskiego. To był człowiek, którego Sikorski wsadził do obozu w Cerizay. Co mógł sądzić o Sikorskim, jak tam pół roku spędził? W 1995 r., na rok przed śmiercią Łubieńskiego, Dariusz Baliszewski pojechał do niego z kamerą i nagrał z nim wywiad. Szanuję zapał i zaangażowanie pana Dariusza, ale tutaj popełnił on wielki błąd. Otóż włączył kamerę i roztoczył atmosferę, która otworzyła starszego pana na wspomnienia. Zaczął mówić jakby w transie. Padło pytanie, czy kojarzy Jana Gralewskiego? No tak. To ten kurier, który w ostatnim swoim liście prosił, żeby go pochować na Gibraltarze. A na to Baliszewski: słucham?! Jak on mógł prosić w liście, żeby go pochowano na Gibraltarze! Skąd mógł wiedzieć, że on zaraz umrze? Starszy pan się wystraszył i zamknął się w sobie. Tymczasem nie wiadomo nic o żadnym ostatnim liście Gralewskiego. To by była sensacja. Gdyby pan Baliszewski w czasie tej rozmowy kiwał głową i pociągnął go bardziej za język, bo Łubieński wtedy zamyślił się i był w stanie powiedzieć rzeczy, które być może rozwaliłby w puch oficjalną wersję.

Być może, ale tego się nigdy nie dowiemy i pozostaje gdybanie.

Jest jeszcze jedna ciekawa sytuacja, którą w nowej książce opisał Kisielewski. Chodzi oczywiście o córkę Sikorskiego, która zawsze z nim latała. Do Gibraltaru lecieli z Kairu. Jakiś czas po katastrofie do polskiego rządu w Londynie zadzwonił poseł , który był oddelegowany do Kairu – to jest oficjalna informacja podnoszona i przez Baliszewskiego i przez Kisielewskiego – że służba w hotelu do niego zadzwoniła, że znaleziono złotą bransoletkę Zosi Leśniowskiej, która była ukryta pod dywanem w pokoju. Jeśli nie znasz okoliczności całego zdarzenia, to jest niezrozumiała sytuacja, natomiast jak dowiesz się, że to była bransoletka, którą podarowali jej oficerowie – to zresztą skomplikowana sytuacja emocjonalna, bo Leśniowska miała męża, który był w niewoli niemieckiej. Tam była taka niezręczna sytuacja, że ci oficerowie smalili do niej cholewki. O tym historia raczej nie mówi, bo nie ma dowodów. Są zdjęcia, na których widać ją w dobrej komitywie. Faktem jest, że oficerowie się zrzucili, a wtedy złoto nie było aż tak strasznie drogie i kupili jej taką bransoletkę, która była zakładana, zaciskana, nie można jej było otworzyć, tylko rozciągając, można ją było zdjąć. Jakim cudem 8–10 lipca, kilka dni po katastrofie, tę bransoletkę znaleziono w Kairze?

Zdjęła ją przed snem, niechcący kopnęła, ta wpadła pod dywan, rano nie mogła znaleźć i poleciała na Gibraltar...

Podobno istnieją zdjęcia z 4 lipca rano, gdy Leśniowska ma ją na ręku.

Czy widziałeś takie zdjęcia osobiście?

Nie.

Tu się pojawia problem. To jest kolejny raz, kiedy mówi się, że są jakieś tajne zdjęcia. Tu jest zdjęcie bransoletki, tam są zdjęcia ciał po katastrofie.

Nie może być zdjęć ciał po katastrofie, ponieważ ciała Leśniowskiej nie odnaleziono.

Ale znów mowa o zdjęciach, których nikt nie widział. To budzi wątpliwości.

To prawda, ale jeśli faktycznie owe zdjęcia istnieją i zobaczymy, że Leśniowska na Gibraltarze 4 lipca ma ją na ręku, jesteśmy tym samym w stanie obalić oficjalną wersję.

Jesteśmy skazani na domysły, bo tak: polscy naukowcy twierdzą, że mają dowody, ale ich nie ujawniają, Anglicy mają dowody, ale ich nie ujawniają, generalnie wszyscy bawią się w kotka i myszkę.

Dlatego powtórzę jeszcze raz: należy przeprowadzić ekshumację grobu Jana Gralewskiego. Jeśli by się okazało, że w grobie leży Jan Gralewski bez kuli w głowie, a jeszcze dodatkowo sekcja wykaże, że się utopił, jakieś miał urazy charakterystyczne dla ofiar katastrofy komunikacyjnej, to kończę zajmowanie się tą sprawą, przyznaję, że mógłby to być wypadek, chociaż moim zdaniem szansa na to jest jak jeden do stu.

Czemu wróciliśmy nagle do Gralewskiego i skąd kula w jego głowie?

Była taka osoba, Elżbieta „Zo” Zawadzka. Ona zmarła pięć lat temu, w wieku 100 lat. Słynna polska agentka. Zeznała panu Baliszewskiemu, że widziała dokument, który twierdził, że Gralewski został zastrzelony na pasie startowym.

Niech zgadnę. To był dokument, którego nikt poza nią na oczy nie widział.

Taka materia. Gibraltarska pajęczyna. Mamy jednak element, który powoduje, że umownie rzecz ujmując, teorie spiskowe wokół Gibraltaru nabierają sporego prawdopodobieństwa. Zrobiono cztery ekshumacje. Sikorskiego i jeszcze trzech jego oficerów. W następnym roku ekshumowano Klimeckiego, Mareckiego i Ponikiewskiego. Dwie pierwsze niczego ciekawego nie wykazały: ofiary katastrofy komunikacyjnej, kości odpowiednio połamane. Natomiast ekshumacja Ponikiewskiego była zadziwiająca i to też można znaleźć, a mianowicie medycy na podstawie jego niewielkich obrażeń nie potrafili przedstawić przyczyny śmierci. Podczas gdy niektóre ofiary były tak zmasakrowane, jak gdyby walec po nich przejechał.

I?

Na początku lipca 1943 r. rząd polski w Londynie wysłał na Gibraltar ekspedycję. Był w niej słynny Józef Retinger, ale również generał wojsk lotniczych Ujejski. Bardzo poważny facet. I on do rządu w Londynie pisze telegram, w którym wspomina: „Wygląda na to, że katastrofa nastąpiła na skutek nieszczęśliwego wypadku. (...) Ponikiewski jest w stanie oszołomienia i prawdopodobnie wróci do zdrowia”. Zupełnie szokujący fragment. Przez cale lata sądzono, że Ujejski się po prostu pomylił. Ale nie mógł pomylić Ponikiewskiego z Prchalem, ponieważ w swojej depeszy dwa zdania wcześniej wspominał, że „pilot żyje, lecz jest nieprzytomny”. Sekcja zwłok Ponikiewskiego potwierdza słowa z telegramu. Z ekshumacji wynika, że raczej nie mógł zginąć w katastrofie.

Żeby było jeszcze ciekawiej, Tadeusz Kisielewski dotarł do rodziny Ponikiewskiego, która w latach 80. zarządziła poszukiwania swego krewniaka. Wiedzieli już, że nie żyje, ale pojechali do miasteczka La Línea de la Concepción, które jest przy Gibraltarze i przeszukiwali księgi szpitalne. Odkryli, że księga szpitalna szpitala w La Linei nie posiada kartki z dnia katastrofy i kilku następnych, które zostały wyrwane. Jednocześnie odnaleźli człowieka twierdzącego, że takiego wysokiego Polaka kojarzył, że tutaj kręcił się po szpitalu. Wszystkie znaki wskazują, że Ponikiewski przeżył katastrofę i dopiero po niej, z jakiegoś powodu zniknął. To jeden z najciekawszych aspektów tej mrocznej sprawy.

Rozmawiał Rafał Otoka-Frąckiewicz

https://ipn.gov.pl/pl/sledztwa/sledztwa/oddzialowa-komisja-w-wa/31504,Sledztwa-zakonczone-wydaniem-postanowienia-o-umorzeniu.html

12. Śledztwo w sprawie zbrodni komunistycznej polegającej na sprowadzeniu niebezpieczeństwa katastrofy w komunikacji powietrznej w dniu 4 lipca 1943 r. w Gibraltarze w celu pozbawienia życia Premiera i Naczelnego Wodza Sił Zbrojnych RP gen. broni Władysława Sikorskiego, przez co doszło do katastrofy samolotu „Liberator” MK II nr ewid. AL 523 należącego do 511 dywizjonu brytyjskich Królewskich Sił Powietrznych, w wyniku czego śmierć ponieśli: gen. broni Władysław S. oraz towarzyszący mu obywatele RP: gen. bryg. Tadeusz K., płk Andrzej M., por. Józef P., por. Zofia L., Adam K. i Jan G. (sygn. S 42.2011.Zk).

W dniu 30 grudnia 2013 r. prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie zakończył śledztwo w sprawie sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy w komunikacji powietrznej w dniu 4 lipca 1943 r. w Gibraltarze, w wyniku której na pokładzie Liberatora MK II nr ewid. AL 523, należącego do 511 dywizjonu brytyjskich Królewskich Sił Powietrznych, ponieśli śmierć: Premier i Naczelny Wódz Sił Zbrojnych RP gen. broni Władysław S., gen. bryg. Tadeusz K., płk Andrzej M., por. Józef P., por. Zofia L., Adam K. i Jan G..

Śledztwo w przedmiotowej sprawie wszczęła w 2008 r. Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach wobec ukazujących się opracowań technicznych oraz historycznych, podważających rzetelność wyników prac brytyjskiej komisji powypadkowej z 1943 r., uzasadniających podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci gen. Władysława Sikorskiego oraz osób mu towarzyszących. Decyzja ta była tym bardziej uzasadniona, że sami Brytyjczycy na przestrzeni lat poddawali w wątpliwość ustalenia własnej komisji, czego wynikiem były pojawiające się w przestrzeni publicznej zarzuty jakoby za śmiercią gen. Władysława S. stali Sowieci, a nawet Alianci.

W świetle oficjalnej wersji opisującej okoliczności katastrofy samolotu typu Consolidated LB-30B „Liberator” Mk II numer ewidencyjny AL 523, wydanej na podstawie raportu z prac komisji kierowanej przez dowódcę Dowództwa Lotnictwa Obrony Wybrzeża Królewskich Sił Powietrznych generała Johna S., przyczyną wypadku było zablokowanie sterów wysokości samolotu, do którego doszło z przyczyn niemożliwych do ustalenia. Raport stanowczo wykluczał możliwość sabotażu, jako przyczyny wypadku, choć nie podano w nim żadnych okoliczności, które prowadziłyby do takiego wniosku. Rada Ministrów Rządu RP na uchodźctwie na posiedzeniu w dniu 3 września 1943 r. postanowiła odrzucić treść proponowanego przez Ministerstwo Lotnictwa Wielkiej Brytanii komunikatu dotyczącego przyczyn wypadku, w wyniku którego śmierć poniósł gen. broni Władysław S. i towarzyszące mu osoby, jednocześnie polecono Inspektorowi Polskich Sił Powietrznych zapoznanie się z dokumentacją dochodzenia przeprowadzonego w tej sprawie przez RAF. Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa nie udostępniło jednak stronie polskiej całości akt postępowania powypadkowego, a jedynie liczący 23 strony maszynopis streszczenia przebiegu śledztwa. Powołana przez Generalnego Inspektora Polskich Sił Powietrznych komisja po zapoznaniu się z przedłożonym jej materiałem zaproponowała, aby w treści komunikatu umieścić uwagę, iż jedynym dowodem wskazującym na zablokowanie sterów samolotu było oświadczenie pierwszego pilota, który jako jedyny przeżył katastrofę, kapitana RAF Eduarda P. Komisja stwierdziła ponadto, że podejrzenie umyślnego spowodowania katastrofy przez pierwszego pilota było wysoce nieprawdopodobne, chociaż wersji takiej całkowicie nie wykluczyła. Wydany w dniu 21 września 1943 r. oficjalny komunikat brytyjskiego Ministerstwa Lotnictwa, opublikowany w dniu 23 września 1943 r., dotyczący przyczyn wypadku Liberatora Mk II z gen. broni Władysławem S. i towarzyszącymi mu osobami na pokładzie, nie uwzględniał uwag strony polskiej, stanowił powtórzenie treści komunikatu w pierwotnej wersji. W końcu listopada 1943 r. Inspektorat Polskich Sił Powietrznych powołał drugą komisję do sprawy zbadania przyczyn wypadku, z udziałem przedstawiciela Ministerstwa Sprawiedliwości Rządu RP na uchodźctwie, która stwierdziła, że nie można wykluczyć możliwości błędu pilota ani możliwości dokonania sabotażu jako przyczyn katastrofy Liberatora. Jak z powyższego wynika, w trakcie badania przyczyn wypadku kluczowe znaczenie miało działanie sterów wysokości samolotu Liberator Mk II. Tymczasem komisja powypadkowa swoje orzeczenia oparła o badanie elementów sterów, po wycięciu przez nurka drążków sterowniczych z kabiny pilotów i wydobyciu kadłuba samolotu rozczłonkowanego na trzy części. W konsekwencji możliwości badawcze przecięcia linek sterowniczych bądź ich zablokowania musiały być ograniczone do fragmentów, które nie zostały zniszczone wskutek wydobycia wraku. Ponadto szereg wątpliwości co do rzeczywistych przyczyn wypadku budzi wiarygodność zeznań złożonych w sprawie przez pierwszego pilota kapitana Eduard P., w tym dotyczących próby wytłumaczenia kiedy i w jakim momencie, w trakcie wypadku, założył kamizelkę ratunkową, w której został wyłowiony z wody. Okoliczność tę potwierdzono na podstawie zeznań naocznego świadka.

W przebiegu śledztwa ekshumowano szczątki ciał: gen. broni Władysława S., gen. bryg. Tadeusza K., płk Andrzeja M. i por. Józefa P., które poddano szczegółowym badaniom sądowo lekarskim. W toku sekcji szczątków gen. broni Władysława S. stwierdzono obecność licznych złamań kości w obrębie czaszki, klatki piersiowej i kończyn, o charakterze i lokalizacji szczegółowo omówionych w opinii, co pozwoliło na przyjęcie, że zgon gen. broni Władysława S. nastąpił w wyniku obrażeń doznanych na skutek urazu wielonarządowego o znacznej energii, czyli np. w przebiegu katastrofy lotniczej. Zgon w wyniku tego rodzaju obrażeń – w ocenie biegłych następuje zazwyczaj szybko, przy czym w mechanizmie śmierci nie można wykluczyć współistnienia utonięcia. Stwierdzone złamania powstały kiedy ofiara żyła. Śmierć Władysława S. nastąpiła najwcześniej w chwili uderzenia samolotu o wodę. Wyniki sekcji po ekshumacji pozwoliły zatem na kategoryczne odrzucenie innych możliwości mechanizmu śmierci, takich jak: uduszenie gwałtowne w wyniku zadławienia /ucisk rękoma w rejonie szyi/ lub zadzierzgnięcia /uduszenie pętlą/ oraz wskutek obrażeń postrzałowych, a nadto ran kłutych, ciętych lub rąbanych. Podczas sekcji szczątków przeprowadzono badania: radiologiczne, genetyczne i toksykologiczne oraz kryminalistyczne badania antropologiczne i fizykochemiczne. Badania genetyczne DNA potwierdziły, że ekshumowane szczątki ludzkie są szczątkami gen. broni Władysława Sikorskiego.

Zgon gen. bryg. Tadeusza K. nastąpił w wyniku licznych obrażeń ciała doznanych wskutek urazu wielonarządowego o znacznej energii. Stwierdzone złamanie kręgosłupa szyjnego - zdaniem biegłych było obrażeniem śmiertelnym, albowiem wiązało się z rozerwaniem górnej części szyjnego odcinka rdzenia kręgowego. W odniesieniu do płk Andrzeja M. biegli analogicznie uznali, że stwierdzone podczas sekcji obrażenia ciała w obrębie czaszki, kręgosłupa i klatki piersiowej powodowały zgon na skutek urazu wielonarządowego o znacznej energii. W chwili powstania złamań Andrzej M. miał zachowane napięcie mięśni, a zatem był żywy. Oględziny i sekcja zwłok por. marynarki Józefa P. wykazały obecność obrażeń w postaci złamań: prawego wyrostka poprzecznego trzeciego kręgu lędźwiowego, prawego obojczyka, czterech żeber i trzonu lewej kości piszczelowej oraz przerwania ciągłości lewej kości strzałkowej. Na podstawie wyników sekcji zwłok biegli nie byli w stanie jednoznacznie określić przyczyny zgonu pokrzywdzonego. W ich ocenie ujawnione uszkodzenia kości mogły, ale nie musiały wiązać się ze śmiercią. Bardzo prawdopodobnym jest zatem, że zgon por. marynarki Józefa P. mógł nastąpićw mechanizmie utonięcia. Biegli jednocześnie potwierdzili, że stwierdzone u pokrzywdzonego obrażenia powstały wskutek wypadku.

W opinii łącznej dotyczącej interpretacji obrażeń ww. uczestników katastrofy biegli wskazali, że przyczyn ich śmierci nie da się wytłumaczyć np. pobiciem, postrzałami z broni palnej, pozorowanymi urazami zadawanymi po śmierci. Stwierdzone obrażenia należą do spotykanych u ofiar wypadków komunikacyjnych lub upadków z dużej wysokości. Mogły zatem powstać na skutek upadku samolotu do morza. Tadeusz K. i Andrzej M. doznali podobnych urazów, co sugeruje, że obaj zajmowali podobne położenie w samolocie.

Wskutek działań przedsięwziętych w sprawie przez prokuratora Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie, w drodze pomocy prawnej, przesłuchano na terenie Wielkiej Brytanii i Hiszpanii, dwóch naocznych świadków zdarzenia. Pierwszy z nich był radiotelegrafistą na okręcie ratunkowym brytyjskiej marynarki wojennej, który uczestniczył w akcji ratunkowej bezpośrednio po katastrofie Liberatora. Drugi zaś jako płetwonurek brał udział w wydobywaniu szczątków samolotu na powierzchnię lądu. Na podstawie zeznań tych świadków potwierdzono m. in., że pierwszy pilot Liberatora kapitan Eduard P. w chwili wyłowienia jego z wody posiadał kamizelkę ratunkową. Po dopłynięciu okrętu ratunkowego w miejsce katastrofy ciało gen. broni Władysława Sikorskiego unosiło się na wodzie, po jego wyłowieniu, wraz z ciałem gen. bryg. Tadeusza K., zostały przetransportowane do brzegu.

W efekcie podjętych na szeroką skalę działań procesowych wykluczono ponad wszelką wątpliwość, aby śmierć Naczelnego Wodza oraz pozostałych poddanych badaniom pośmiertnym osób została spowodowana w sposób przestępczy, przed wylotem z Gibraltaru. Obraz sekcyjny oraz wyniki badań dodatkowych ukazały, że śmierć pokrzywdzonych nastąpiła w przebiegu wypadku komunikacyjnego w okolicznościach zbliżonych do tych ustalonych przez komisję brytyjską z 1943 r., których wyników działania polskich organów państwowych na emigracji nigdy nie zakwestionowały. Przeprowadzone w toku śledztwa dowody nie dostarczyły podstaw do potwierdzenia, ale i jednocześnie wykluczenia tezy, iż do katastrofy doszło wskutek zawinionego działania człowieka, a więc sabotażu. Idąc dalej, w przebiegu postępowania nie zebrano dostatecznych danych przemawiających za przyjęciem znamion zbrodni komunistycznej.

Śledztwo - zgodnie z postanowieniami art. 45 ust. 3 ustawy o IPN-KŚZpNP przyczyniło się do możliwie najpełniejszego wyjaśnienia okoliczności tej sprawy. Zebrania wszystkich istotnych dowodów, przede wszystkim wywołania specjalistycznych opinii biegłych z zakresu medycyny sądowej, które pozwoliły na przecięcie wielu, wysuwanych na przestrzeli lat, hipotez dotyczących rzeczywistych przyczyn katastrofy.

https://www.focus.pl/artykul/ostatnia-misja-kuriera

Ostatnia misja kuriera

13.06.2012 | autor: Adam Węgłowski


Według oficjalnej wersji wydarzeń Gralewski leciał z Sikorskim feralnego dnia i zginął w katastrofie. Nieoficjalnie mówiono jednak, że zginął… od kuli!

Czy to, co wydarzyło się 4 lipca 1943 r. w Gibraltarze, było przypadkową katastrofą? Przeprowadzona w ramach śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej ekshumacja gen. Władysława Sikorskiego (2008) wykazała, że zgon Naczelnego Wodza nastąpił wskutek obrażeń wielonarządowych. A to wskazywałoby na wypadek. Nie oznacza jednak, że ów wypadek był na pewno przypadkowy – wciąż w grę może wchodzić sabotaż, który doprowadził do katastrofy. Jedną z prób sprawdzenia, czy Brytyjczycy (a także pozostałe mocarstwa) czegoś nie ukrywają, miało być otwarcie w ramach śledztwa IPN gibraltarskiej mogiły Jana Gralewskiego. To kurier AK z Warszawy, który według oficjalnej wersji wydarzeń leciał z Sikorskim feralnego dnia i zginął w katastrofie. Nieoficjalnie mówiono jednak, że zginął… od kuli!

A może w ogóle to nie jest grób Gralewskiego, jak chcieliby nasi wojenni sojusznicy?

Brytyjczycy na widelcu

„Ekshumacja osoby pochowanej w interesującym nas grobie może dostarczyć materialnego dowodu, że katastrofa gibraltarska była zamachem” – potwierdza „Focusowi Historia” Tadeusz A. Kisielewski, autor kilku książek o wydarzeniach na Gibraltarze. Jego zdaniem, otworzenie grobu może przynieść jeden z dwóch rezultatów. Albo się okaże, że nie jest w nim pochowany kpr. Jan Gralewski (według źródeł Kisielewskiego byłby to raczej brytyjski pułkownik przybyły z Polski), albo – jeśli to istotnie Gralewski – nie znajdziemy na zwłokach śladów obrażeń kostnych, które wskazywałyby na wewnętrzne obrażenia wielonarządowe, charakterystyczne dla katastrofy lotniczej. W tym drugim przypadku oficjalna brytyjska wersja także legnie w gruzach. „A już od dość dawna wiadomo, że Gralewskiego nie było wtedy na pokładzie, między innymi stąd, że listy, które miał przy sobie, nie nosiły śladów przebywania w wodzie” – zaznacza Kisielewski.

Listy to nie wszystko. Sztabowiec płk Michał Protasewicz raportował swego czasu, że Gralewski zginął razem z Naczelnym Wodzem, ale nie na pokładzie samolotu. „Napisał w depeszy, że kurier został »zabity«. Wyrażenie »razem z Naczelnym Wodzem« interpretuję w znaczeniu »w tym samym czasie« lub »przy tej samej okazji«, a nie »w ten sam sposób«. Nie wymagajmy od wojskowego raportu zbyt wiele. Natomiast nieco później Protasewicz powiedział kurierce Elżbiecie Zawackiej »Zo«, że Gralewski zginął od strzału w głowę. To już była precyzyjna informacja” – mówi Kisielewski.

Jak dodaje badacz, „wspomniała o tym także w jednej ze swoich książek Alicja Iwańska, wdowa po Gralewskim, która nigdy nie odwiedziła domniemanego grobu męża”.

Pisarka i poetka Iwańska pisała po wojnie, na emigracji, o ostatnich chwilach męża bardzo dwuznacznie: „każda śmierć jest własną śmiercią danego człowieka” oraz „jakiekolwiek prestiżowe i sensacyjne powiązania Gralewskiego z generałem Sikorskim ograbiłyby go z jego własnej śmierci”. Między wierszami czuć tu jakąś niedopowiedzianą tragedię.

Gralewski, czyli kto

Najwięcej o Gralewskim wiedziały jego siostra Maria i żona Alicja. Obie jednak już dawno nie żyją” – informuje „Focusa Historia” badaczka życiorysu Jana Gralewskiego Maria Potocka. Jednak dzięki jej pomocy udało się nam skompletować najistotniejsze fakty z jego życia. Urodził się 3 marca 1912 r. w Warszawie. Miał 8 lat, kiedy zmarł mu ojciec. Dorastając, postanowił studiować filozofię. Specjalizował się w etyce i estetyce. Na studiach znalazł się pod skrzydłami prof. Władysława Tatarkiewicza, obaj panowie zaprzyjaźnili się. Po uzyskaniu dyplomu Gralewski wyjechał na stypendium do Paryża. Wrócił do kraju w 1939 r., parę dni przed wybuchem wojny.

W czasie okupacji zaczął działać w konspiracji, bo było to życie intensywne, ciekawe, jakiego poszukiwał. W antyhitlerowskim podziemiu działała też jego przyszła żona. Wzięli ślub 18 stycznia 1942 r. Pod koniec tego roku Gralewski wyruszył w swoją pierwszą podróż kurierską. Małżeństwo, choć z zasady mieszkało osobno, było w ciągłym kontakcie. Prowadzili dziennik, nazwany „Wojenne odcinki”. „Swoje kartki przeznaczone dla drugiej strony, składali pod wyznaczonym kamieniem w Alejach Ujazdowskich. W ten sposób czuli się zawsze blisko siebie. Alicja spotyka się z mężem po raz ostatni w końcu stycznia 1943 r. Jan jako »Pankracy« 8 lutego wyrusza w swą ostatnią podróż kurierską” – przekazuje Maria Potocka.

Do Paryża w niemieckim mundurze

Przez Francję i Półwysep Iberyjski Gralewski trafił na Gibraltar. Jak wyglądała droga przez Francję, wie Wanda Wolska-Conus. To polska historyczka (w czasie wojny łączniczka w powstaniu warszawskim, a potem więźniarka w niemieckim obozie), która na emigracji w Paryżu zamieszkała u rodziny Żarnowskich, gdzie Gralewski swego czasu się zatrzymał. Od nich poznała potem szczegóły jego pobytu.

Mieszkanie Żarnowskich służyło jako punkt przerzutowy dla kurierów oraz miejsce przechowywania aparatu radiowego, z którego podziemie nadawało komunikaty do Wielkiej Brytanii. Okoliczności, w których pojawił się tam Gralewski, były dosyć niezwykłe.

„Pewnego dnia przychodzi do ich domu niemiecki oficer i przedstawia się: »Gralewski. Przyjeżdżam z Polski w mundurze niemieckim. Mam adres państwa, dostałem w Warszawie. Czy ja mogę spędzić noc u państwa?« – opowiada Wolska-Conus w wywiadzie dla Muzeum Powstania Warszawskiego, do którego pełnej wersji udało nam się dotrzeć. – Gralewski tutaj przemieszkał trzy miesiące, zdaje się. Wychodził rano, wracał wieczorem. Podobno szukał kontaktów z kolejarzami francuskimi, żeby przejechać do Hiszpanii i tam spotkać Sikorskiego. I on zginął z Sikorskim. To jest bardzo niejasna sprawa”.

Tej niejasności świadomi byli paryscy gospodarze Gralewskiego. „Jeszcze przysłał kartkę z Hiszpanii do Żarnowskich, że dojechał szczęśliwie, że wszystko dobrze. Potem była ta historia śmierci Sikorskiego i to był ogromnie niebezpieczny okres. Żarnowscy zniszczyli tę kartkę od Gralewskiego, bo się bali jakiejś rewizji, a ponieważ on tutaj mieszkał trzy miesiące, oni nie mieli odwagi zachować tej kartki” – opowiadała Wolska-Conus.

Czyli Żarnowscy, choć nie bali się przechowywać radiostacji, „nie mieli odwagi zachować kartki”. Czy mieli jakieś przypuszczenia co do „katastrofy” gibraltarskiej i tego, co stało się z Gralewskim, nie wiadomo. Więcej nie wyjaśni już też 93-letnia p. Wanda. Jak się dowiedzieliśmy we Francji, „mieszka teraz w domu opieki i jej kontakt z rzeczywistością jest nikły”…

Piekło w Miranda De Ebro

Zanim udało mu się dotrzeć do brytyjskiego Gibraltaru, Gralewski został zatrzymany we frankistowskiej Hiszpanii. Uwięziony, trafił pod koniec maja 1943 r. do obozu koncentracyjnego w Miranda de Ebro.

Leopold Tebinka, inny z osadzonych tam Polaków, tak wspominał warunki: „Obóz Miranda de Ebro zajmował kilkadziesiąt hektarów podmokłego, malarycznego terenu położonego w zakolu rzeki, która stanowiła jego naturalną granicę z dwóch stron. Z dwóch pozostałych obóz otaczały zasieki z drutu kolczastego, z których co kilkadziesiąt metrów wyrastała wieżyczka obserwacyjna”. Osadzeni musieli pracować nie tyle, by coś zbudować, ile by umierać z wyczerpania. „Z koszami na ramionach, popędzani kijami przez strażników, ustawialiśmy się w szeregu naprzeciw niewielkiej kupy kamieni. Na rozkaz zdejmowaliśmy kosze, na rozkaz inna grupa więźniów napełniała kosze kamieniami, na rozkaz dźwigaliśmy kosze i przemierzaliśmy całą szerokość obozu, by w końcu wysypać kamienie na inną kupę. I tak dzień po dniu. (…) Zdawało nam się, że świat o nas zapomniał. Obóz Miranda de Ebro zaplanowany i urządzony był tak, by zabijać – i rzeczywiście wielu więźniów zmarło na naszych oczach” – wspominał Tebinka (na stronie Swiadkowiehistorii.pl).

Przez tę „placówkę” przeszło wielu Polaków, starających się dostać przez Hiszpanię i Portugalię do polskiej armii w Wielkiej Brytanii. Do Miranda de Ebro trafił m.in. młody Antoni Kępiński, w przyszłości sławny psychiatra. Swoje doświadczenia wykorzystał potem w pracy terapeutycznej i naukowej ze straumatyzowanymi ofiarami obozów hitlerowskich. W Miranda de Ebro przesiedział prawie 3 lata, w kwietniu 1941 r. został tam brutalnie pobity, zwolniono go dopiero w marcu 1943 r. (trafił na Gibraltar, gdzie po śmierci Sikorskiego był jednym z tych, którzy na barkach nieśli trumnę ze zwłokami generała).

Kilka miesięcy przed zatrzymaniem Gralewskiego w obozie doszło nawet do strajku głodowego 4 tys. zbuntowanych więźniów (ponad trzydziestu narodowości), w tym 700 Polaków. Sam kurier znalazł się tam w okresie, gdy represje ze strony strażników zelżały. „Przywieziono nas tu wczoraj w nocy. Cały wielki transport – 1000 ludzi. Siedzę w derce na brudnej podłodze pierwszego piętra naszego baraku. Pchły jedzą mnie, a ja jem pomarańczę” – pisał 27 maja. Gralewski na warunki bardzo nie narzekał. Bardziej na to, że „godziny rozdymają się chorobliwie”, a on czeka, kiedy wyjdzie na wolność.

Wyciągnęli go stamtąd podobno Anglicy. Nie znam jednak szczegółów” – wyznała żona Gralewskiego po latach. „Wojenne odcinki” męża z Hiszpanii dostała od Brytyjczyków, którzy znaleźli je („wyłowili”) po katastrofie gibraltarskiej…

Tajemnica Gibraltaru

Gralewski, wyszedłszy z obozu po paru tygodniach, przez Madryt dotarł na Gibraltar w sam raz, by spotkać się z Sikorskim. Ten zaprosił ponoć kuriera do samolotu. Gralewski zanotował w dzienniku dla żony feralnego 4 lipca 1943 r.: „No, ten etap się kończy i to w sposób niespodziewanie efektowny. Dziś wieczorem opuszczam Gibraltar. Boję się, że dostanę rugę od »starszego pana« [Sikorskiego – przyp. red.] za moją rozmowę w Madrycie [Gralewski w drodze na Gibraltar był u polskich i brytyjskich przedstawicieli w stolicy Hiszpanii, domagając się pomocy – przyp. red.]. Ale będę się bronił. Co najważniejsze rysuje się pomyślnie perspektywa na przyszłość... Jeszcze tylko trochę... Już niedługo... Nie mogę pisać, tyle się we mnie kłębi uczuć i myśli. Nareszcie osiągnąłem ten stopień napięcia życia, że uniemożliwia on autorefleksję. Dopiero kiedyś, później potrafię może – i będzie to stokroć bardziej upajające – opisać dziejące się dziś zdarzenia”…

Co było dalej, nie wiadomo. Są nawet hipotezy, że na Gibraltarze pojawił się sobowtór Gralewskiego lub że on sam nie miał czystych intencji. Nic nie jest jednak pewne. „Jeżeli Gralewskiego zastrzelono, to nie był to ani spontaniczny samosąd, ani efekt jakiegoś sądu kapturowego, lecz uczynili to zamachowcy” – uważa Kisielewski. Podkreśla, że o kompromitacji dotychczasowej brytyjskiej wersji przesądzi albo brak wspomnianych obrażeń kośćca Gralewskiego, albo negatywny wynik analizy porównawczej jego DNA. Najpierw jednak musiałoby dojść do tych badań, a tu sprawa się skomplikowała!

Kwestia ekshumacji

IPN wycofał się bowiem z wcześniejszych planów ekshumacji (być może pod wpływem artykułów w prasie o „marnowaniu” pieniędzy na rozkopywanie grobów i „historii”).

Tak nam to uzasadnił kilka miesięcy temu Piotr Dąbrowski, Naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Warszawie: „Analiza zebranego w sprawie materiału dowodowego skutkowała odstąpieniem od wykonania czynności związanych z ekshumacją zwłok kuriera Armii Krajowej Jana Gralewskiego i przewiezieniem ich z Gibraltaru do Polski. Decyzja ta została podjęta na podstawie zgromadzonego w sprawie materiału dowodowego, a przede wszystkim w oparciu o analizę dostępnych zapisów dotyczących okoliczności odbycia przez Jana Gralewskiego podróży z okupowanej Polski do Gibraltaru, wyniki rozmów jakie odbył w Gibraltarze, w tym z gen. Władysławem Sikorskim, które skutkowały podjęciem decyzji przez Naczelnego Wodza, aby zabrać Jana Gralewskiego na pokład Liberatora w celu wspólnej podróży do Londynu oraz okoliczności ujawnienia jego zwłok i złożenia ich do grobu”.

Czyli, jak możemy sądzić, IPN uznał, że ekshumacja Gralewskiego nic by nie wniosła. Całe szczęście w tym momencie włączyła się do sprawy Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. „Jeżeli były wstępne rozmowy w Gibraltarze, to trochę niepoważnie wygląda, że nie najmniejsze państwo w Europie się wycofuje – mówi „Focusowi Historia” prof. Andrzej Krzysztof Kunert, sekretarz Rady. – W przeciwieństwie do wielu kolegów historyków, uważam że ekshumacja i badanie szczątków gen. Sikorskiego miało sens. Dlatego, że wyniki te wyjaśniły nam bardzo dużo. Kto wie, czy równie dużo nie dałyby nam badania szczątków Gralewskiego”.

Co więcej, do badań takich powinno dojść jeszcze w tym roku. „Będziemy się starali zrobić to względnie sprawnie, ale są to niestety długie procedury. Jest szansa, że uda się w ciągu kilku miesięcy” – wyjaśnia prof. Kunert.

Zatem jedna z tajemnic Gibraltaru może być bliższa rozwikłania niż kiedykolwiek. A Gralewski przestanie być „ograbiony z jego własnej śmierci”...

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka