„Dziś gruba kreska, brak lustracji, brak dekomunizacji i historyczny relatywizm wychodzą nam bokiem. Kto ma się w III RP najlepiej? Ciężko pracujący, utalentowani ludzie czy cwaniacy z układów partyjnych i służbowo-tajnych – którzy opanowali gospodarkę? Kto ma się lepiej – walczący o wolną Polskę czy kelnerzy przodujących idei? (…) Nie twierdzę, że lustracja i dekomunizacja, także moralna, byłaby odpowiedzią na większość polskich bolączek. Nie na większość. Ale na bardzo wiele tak. Za ten grzech zaniechania będziemy płacili bardzo długo.”
Wiecie, drodzy moi mili, czyje to słowa?
Nie, nie autorów „Resortowych dzieci”, przeciwnie – to słowa jednego z bohaterów, Tomasza Lisa zapisane w wydanej w 2004 roku książce „Nie tylko fakty”. Tego Tomasza Lisa, zbieżność imienia i nazwiska wcale nie jest przypadkowa, to ten sam człowiek, który dziś dostaje czkawki na widok Antoniego Macierewicza, wychwala zbrodniarzy minionego reżimu i jest częścią układu, o którym jeszcze dziesięć lat temu pisał tak:
„(...) przyznaję, że przemawiał do mnie pogląd drugi, reprezentowany głównie przez Jarosława Kaczyńskiego. Już w 1991 roku konsekwentnie mówił on o oplatającej Polskę sieci interesów grupy ludzi związanych z dawnym reżimem i o potężnym zagrożeniu budowy oligarchicznego układu w Polsce w sytuacji, gdyby komuniści wrócili do władzy. Miałem wtedy wrażenie, że Kaczyński histeryzuje i próbuje wywołać polaryzację sceny politycznej, by uzyskać punkty dla swojego Porozumienia Centrum. Niestety dla Polski, o czym przekonaliśmy się dziesięć lat później, Kaczyński w dużym stopniu miał rację.”
Cóż się takiego stało gwieździe dziennikarstwa, że tak drastycznie zmienił poglądy, słowa, front i klub przyjaciół?
Moim zdaniem możliwości są dwie – albo w końcówce ustroju pokój miłującego (wcześniej był za smarkaty a przynależności do zuchów czy harcerstwa nikt normalny nie uznaje za kolaborację komunistyczną władzą) wkręcił się w jakieś konszachty z bezpieką, do których nie chce się przyznać i jest nimi szantażowany, albo poleciał na łatwy szmal wypłacany przez wydział propagandy przewodniej siły. Oczywiście obie te ewentualności mogą zachodzić równocześnie, choć przyznaję, że w tą pierwszą – uwikłanie we współpracę z esbecją – jakoś słabo wierzę, Lis był w tych czasach po prostu za smarkaty. Chyba, że w grę wchodzą rodzinne tradycje i pałeczka przejęta po przodkach – ale wtedy przecież nie gadałby o lustracji i specsłużbach w zacytowany przeze mnie wyżej sposób.
A może...
A może sprawa jest prostsza niż by się mogło wydawać? Może po prostu słuszną jest diagnoza, jaką Tomasz Lis sam postawił podczas debaty jaka odbyła się 25 marca 2010 roku na Uniwersytecie Warszawskim pod znamiennym hasłem „Dlaczego głupiejemy?” - „Baran polityk plecie bzdury, a baran dziennikarz je łyka, bo tak jest najprościej”? To by wiele wyjaśniało, zwłaszcza sposób prowadzenia przez szefa Neewsweaka wywiadów z prominentnymi politykami Platformy Obywatelskiej, przed którymi – vide wywiad z miłościwie nam panującym Donaldem Tuskiem – niemalże leży krzyżem. Mówiąc krótko i wprost Tomasz Lis zbaraniał na stare lata – albo barana udaje by zgarniać profity, co łączy się doskonale z hipotezą o zatrudnieniu przez wydział propagandy...
Inne tematy w dziale Polityka