Cóż byśmy poczęli bez Unii Europejskiej, brukselskich dyrektyw i biurokratów mówiących nam jak żyć? Ja sobie nie wyobrażam byśmy zostali poza Unią, bo poza Unią nie ma życia. W ogóle co to za fantastyczny mechanizm, najpierw tworzy się sztuczne bariery dla gospodarki, a później je znosi w ramach wspólnoty europejskiej. Dzięki temu każdy rząd państwa członkowskiego uzasadnia konieczność bycia w UE. Czyż to nie jest genialne? Unio Europejska, ty mój złoty cielcu, wartości sama w sobie. Któż lepiej może kontrolować funkcje życiowe Europejczyków jak nie gromada biurokratów z kolejnymi fantastycznymi pomysłami na utrudnienie, przepraszam, ulepszenie ludziom życia? Na każdy prosty argument przeciw UE, mamy zawsze ten sam zestaw argumentów za Unią. Przy czym składają się one zasadniczo z różnych form stwierdzenia, iż bez Unii nie ma życia. Nie ma i już. Kiedyś Polska była poza Unią, ale teraz kiedy wsiąkliśmy w ten organizm musimy w nim tkwić. Czy będą z tego jakieś korzyści? Będą przede wszystkim dla aparatu unijnego, ale nie zapominajmy, że to przecież nasz bożek, nasza wartość sama w sobie bez której nie ma życia. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że kiedy już dojdzie do momentu, w którym wszystkie dobra będą racjonowane jak nie przymierzając niegdyś w Polsce ludowej, to winna nie będzie Unia. W Unii trzeba pozostać, bo że poza Unią nie ma życia to raz, ale dwa, co inni powiedzą? Jeszcze gotowi uznać ponownie za zaścianek, a już tak pięknie nam szło. No dobra, dalej jesteśmy dla nich zaściankiem, ale jednak europejskim. Kto więc będzie winien pogorszenia jakości życia Europejczyków, kiedy UE wprowadzi wszystkie swoje zielone łady i fantastyczne pomysły w walce ze zmianami klimatu? Tu jest wiele opcji i skrzynka z ekranem zwana telewizorem podpowie odpowiednio kogo trzeba winić. To może być na przykład Putin, ale może to być też dla odmiany wirus. Albo sami jesteśmy sobie winni, a UE bohatersko ratuje nas przed nami samymi.
To oczywiste, że nikt nie wmówi nam, że trzeba z UE wyjść. Żadnego Polexitu nie będzie, bo to jak odcięcie dopływu tlenu do zwojów mózgowych. Unia to jest coś tak świętego i nietykalnego, że robaki żreć będziemy, a nie opuścimy naszej matki Unii, która nas karmi. Nie tylko tymi robakami, ale i cennymi radami jak np. poprawnie spuszczać wodę w kiblu. Nie damy rady sami. Po prostu nie. Jak dziecko w kołysce całkowicie uzależnione od matki, nie damy rady bez naszej matki Unii. Będziemy sobie wyrywać z rąk marketową mąkę z promocji, skakać do gardeł walcząc o ostatnią kostkę margaryny, ale w Unii zostaniemy. Nawet niechby ktoś z nas skrytykował matkę naszą, nawet niechby powiedział, że dość już takiej polityki, bo ludzki organizm odczuwa też głód naturalny, nie jedynie głód propagandy, to ostatnią myślą jaka się pojawi będzie opuszczenie Unii Europejskiej. No nie, bo nie. Bez Unii nie ma życia, jak to tak bez Unii funkcjonować? Tak się przecież nie da. Nie szkodzi, że Chińczycy patrzą na ten nasz skansen z prawdziwym osłupieniem, nie szkodzi, że dali nam do zrozumienia kto w XXI wieku będzie rozdawał karty. My trzymamy się tego, co mówią nasi politycy i brukselscy biurokraci. Przecież nie mogą chcieć dla nas źle, prawda? Oni się starają by było dobrze, tylko czasem im nie wychodzi. A co z krajami, które nie są w Unii? No cóż, co to za życie mają? Bez dyrektyw i drogowskazów jak poprawnie funkcjonować. Co to za życie? Jak to możliwe w ogóle, żeby ktoś bez wskazówek wiedział co ma robić? Dobra, Szwajcarzy nie są w UE, ale oni mogą bo im na to pozwalają światowe elity. Norwegowie, no też, poza tym współpracują z UE. Ale my bez UE istnieć nie możemy. Dlaczego to tak trudno zrozumieć eurosceptykom, że unia jest dla nas cielcem złotym niezatapialnym, a jak już zatonie to razem z nami? My nie damy rady, my nic nie możemy, my czekamy na wytyczne. Przecież to oczywiste, że traktujemy UE jak rodzaj kultu. Żaden bowiem racjonalny argument o oczywistych uchybieniach unijnej polityki do nas nie dotrze, a nawet jeśli dotrze, to przecież nie będziemy mówić o Polexicie tylko o reformie UE. I to nawet jeśli jedynymi chętnymi do reformy tej organizacji byłyby renifery z północnej Skandynawii.
Będziemy rozmawiali o reformie UE przez następnych 20 lat, w międzyczasie wprowadzą nie tylko zielony ład, ale każdy następny (a na końcu czerwony), kolejne państwa będą opuszczały matkę Unię, a my będziemy w niej tkwili mówiąc o potrzebie reformy. W końcu Unia upadnie, co jest naturalną konsekwencją funkcjonowania takiego molocha, a my odkryjemy nagle, że poza Unią jest życie. Bo być musi. Jeszcze nieliczni będą powtarzali o zmarnowanej szansie, o upadku wspaniałego projektu, który był niczym boski plan, bożków globalnych i lokalnych. Ale większość z nas nagle stanie się mądra i stanie w prawdzie. Bogatsza o doświadczenia, lecz ogólnie biedniejsza. Wtedy pojawi się nowy projekt, tym razem już na pewno się uda. I wizja nowego lepszego świata stanie otworem. A za nią będą stali wciąż ci sami ludzie. Końcówka jak z serialu Alternatywy 4. To się nigdy nie skończy. Bareja był geniuszem.
Inne tematy w dziale Polityka