Po wczorajszym posiedzeniu Sejmu próżno szukać wygranych na prawicy. Okazało się bowiem, że do rozpadu mozolnie formowanej koalicji nie przyczyniła się ani kwestia lustracji, ani reforma finansów publicznych, lecz próba zapisania w konstytucji "ochrony życia poczętego".
Nie czas teraz na dywagacje, w czym różni się "życie człowieka" od "życia poczętego" (sądząc po nazwie - czymś się różni). Stało się to, co - w obliczu krótkiej, acz burzliwej historii polskiej prawicy - stać się musiało. Ambicje polityków-przywódców zwyciężyły ze zdrowym rozsądkiem.
Motywy umieszczenia w konstytucji zapisów o ochronie życia były dwojakie. Jedni dbali o zgodność czynów z doktryną kościoła katolickiego, inni zaś - dbali o zgodność tych samych czynów z wolą wyborców i ojca dyrektora. I - jak to zwykle na prawicy bywa - każdy liczący się parlamentarzysta miał swój najlepszy projekt zmiany. Rzucenie do głosowania pięciu projektów (z których tylko jeden był zgodny z intencją ustawodawcy) skończyło się totalną i oczekiwaną klęską.
Lecz klęską nie tylko doraźną. Dziś ZChN-owa frakcja w PiS postanowiła rozluźnić swoje kontakty z partią. Na początek liderzy ZChN rzucili legitymacjami na radzie politycznej. Czekać tylko, kiedy sygnatariusze wczorajszego listu do Kuchcińskiego - połowa parlamentarnej reprezentacji PiS - dojrzeją do założenia nowego klubu parlamentarnego.
Konsekwencje rozłamu w PiS mogą być najróżniejsze - to temat na osobną analizę. Na zakończenie pozostawiłem dość istotną sprawę: wyrazy ubolewania dla koalicji z powodu buty Giertycha, który grając o poparcie z Torunia nie spostrzegł się w porę, że przekroczył granicę rozsądku. Kiedy się zorientuje, będzie już za późno na ratunek dla koalicji.
A lewica nie zapomni zamachu na aborcyjny kompromis.
Inne tematy w dziale Polityka