Piotr Lisiewicz
POCHWAŁA ALKOHOLU
Proponujemy dziś dwa, całkiem odmienne, fragmenty tekstów z przeszłości. „Pochwała alkoholu” to tekst Józefa Mackiewicza na temat roli strachu pod komunistycznymi rządami. Przywiódł on mi na myśl podobne spostrzeżenie Władimira Bukowskiego z książki „I powraca wiatr…”. Oto człowiek sowiecki nie boi się wyruszyć „z rohatyną na niedźwiedzia”, a drży na widok milicjanta. Znaczenia tego wpływu komunizmu na naszą psychikę często nie zauważamy, a skutkuje on wszechobecną skłonnością do paraliżującego społeczeństwo obywatelskie „niewychylania się” – w pracy, na uczelni, w swoim mieście. Drugi z tekstów to niewielkie fragmenty wskazówek na temat męstwa, pisane przez młodego ojca Józefa Bocheńskiego w 1939 r. – jeszcze przed wybuchem wojny – do polskich żołnierzy. Brzmiące w dzisiejszej rzeczywistości medialnej jak opowieść z innego świata…
****
W wypadku bolszewickim ludzie „po trzeźwemu” ulegają hipnozie strachu. Kobra też ma wpraw¬dzie właściwości hipnotyczne, ale poza tym, że jest parszywie jadowita, pozostaje w istocie swej drobnym płazem, względnie bezbronnym. Bierze się więc bambus i bije kobrę w łeb. – Ależ! – wykrzyknął mój przyjaciel, z którym wdałem się na te tematy w dyskusję – nie może tego zrobić królik, właśnie najbardziej notorycznie przez kobrę hipnotyzowany! – No tak, przyznaję: nie może tego oczywiście zrobić królik.
Co może zrobić wódka, każdy z nas mniej więcej się orientuje. Główne zarzuty wytaczane przeciw alkoholowi, po¬za względną jego szkodliwością dla zdrowia, wskazują słusz¬nie, że stwarza stan okłamania. Człowiekowi upojonemu wy¬daje się, że zdolny jest do czynów, nawet wielkich, podczas gdy w rzeczywistości nie może nieraz wstać z krzesła. Zdaje się mu, że jest silny, a chwieje się na nogach. „Odwagi” – mówi spowiednik do skazanego na śmierć, ale w końcu dają mu przed egzekucją wielką szklankę wódki. Naturalnie, nie w Sowietach.
Znałem w Wilnie poczciwego, tzw. podtatusiałego już, pa¬na P., któremu gdy opowiadałem, co on wyrabiał, a o czym nie pamiętał już dnia następnego, w bufecie dawnej trzeciej klasy na dworcu, wiosną 1941, włosy stawały mu dęba na głowie do tego stopnia, że co chwila przesuwał po nich ręką, bladł i powtarzał tylko cicho: „Ccco pan mówi… ccco pan mó¬wi!…” A było tak: przyszedł w nocy wstawiony, gdy wszystkie lampy świeci¬ły jaskrawo, a „Krasnyj ugołok” od nagromadzonej w nim czerwonej bibułki wokół portretów Stalina robił wrażenie ja¬kiegoś przedpiekla. Radio ryczało z Moskwy. Wszystkie stoliki obsadzone były przeważnie przez oficerów sowieckich, którzy jak zawsze pili skromne tylko piwo. Pan P. chodził od stolika do stolika, bił się w piersi i wołał wielkim głosem: „Ja! Bywszij oficer gwardii!!”. W końcu przestano nań zwracać uwagę. Wte¬dy pan P. przysiadł się, nieproszony oczywiście, do stolika, przy którym siedziało dwóch krasnych komandirów, zabrał jednemu kufel sprzed nosa, stukał nim po blacie stołu, rozle¬wał piwo sobie i im na spodnie i krzyczał z uporem pijaka:
– Ja gwardiejskij oficer Jewo Wieliczestwa!!! (Nawiasem mówiąc, nigdy nim nie był.)
Bolszewicy odpowiadali zgodnie:
– Da idi-że… Idi spat’… Da nu tiebia… Idi spat‘…
„Ccco pan mówi…” – szeptał z coraz bardziej przerażo¬nym zakłopotaniem pan P., słuchając mojej relacji. Poradzi¬łem mu, by „na pochmiałkę” golnął sobie odpowiednią porcję alkoholu. – „Za Boga! Nigdy!“ – zaklinał się. Niesłusznie, niesłusznie, moim zdaniem.
* * *
Nigdy też chyba nie zapomnę tego śmiertelnego milczenia, jakie zapanowało w wagonie kolejowym na linii Lida–Wilno, tej samej wiosny 1941 roku. I tym razem przyczyną zdarzenia była po prostu wypita przez nas wódka. Dnia poprzednie¬go przybyliśmy do Bieniakoń, nie jak zazwyczaj furmanką konną, a pociągiem. Ktoś nas namówił do tego rodzaju po¬dróży, którąśmy mieli odbyć do Baranowicz we trzech: pan Z, pan K i ja. Namówił źle. Oczywiście, że w Stasiłach, jako gra¬nicy Litewskiej i Białoruskiej Republik Radzieckich, trzeba było wysiadać w obliczu kontroli dokumentów podróży. Mu¬sieliśmy się w nocy przedostawać przez las do Bieniakoń, przenocować u pewnej starej Żydówki, a dopiero nazajutrz próbować dalszej podróży. W tym celu stanęliśmy przy okien¬ku kasy kolejowej, posłusznie, w ogonku, wmieszani w szarzyznę sowieckiego dnia powszedniego. Staliśmy długo. Gdy wszelako okienko się otwarło, zjawił się przed nim, od strony publiczności, umundurowany enkawudzista i każdego, kto kupił bilet, zapytywał tuż na miejscu o cel podróży, o doku¬menty. Przyglądaliśmy się tej procedurze z perspektywy dłu¬giego ogonka i – machnęli ręką. „Nic z tego nie będzie!”. „Co za idiota!” (Chodziło o tego, który nas namówił na jaz¬dę koleją.)
„Bałwan!”
„Kretyn!”
Ze zniechęcenia poszliśmy do bufetu wypić wódki. Nie by¬ło o nią łatwo, ale się znalazła. Wypiliśmy tyle, że p. K, który miał dobry głos, zaczął śpiewać. Potem przyszedł pociąg jadący w kierunku powrotnym, zdecydowaliśmy, że trzeba wra¬cać, biletów nie kupować tu, a w Stasiłach. Wsiedliśmy do wagonu III klasy o starym typie; przedziały nie były doprowadzone do dachu, było tak jak w tramwaju, przestronnie i wspólnie. Pan K śpiewał w dalszym ciągu romanse dawno już wyszłe z obiegu w Rosji, następnie rozstawił walizkę i zaczęli¬śmy grać w karty. Było to zachowanie w ogóle na tyle rażące (gra w karty była surowo zakazana), że zajrzał do nas jeden, a potem drugi z przypadkowo jadących oficerów sowieckich.
„No cóż – powiada – grażdanie, wiesielities‘?”
Wagon był pełen ludzi.
„Komuż – odpowiadam – »wiesielitsia«, jak nie nam sta¬rym kontrrewolucjonistom?”.
Właśnie w tym momencie, po słowach „starym kontr¬rewolucjonistom”… nastało w wagonie to śmiertelne milcze¬nie. Kilka osób powstało z dalszych ławek, by zajrzeć w naszą stronę, większość bała się nawet patrzeć, nawet ruszyć. Było tak cicho, że w rytmicznym stukocie kół słyszało się nie tylko oddechy pasażerów, ale nieomal szelest ich przerażonych my¬śli. W ten sposób zastyga widownia teatralna, gdy na scenie aktor, mający popełnić samobójstwo, wyciąga już pistolet… Ten zbiorowy paraliż całego wagonu, tłumu ludzi, którym nic w istocie nie groziło, podziałał mi na nerwy jak wyzwanie. Za¬cząłem wymyślać władzy sowieckiej i wychwalać dawne cza¬sy. Pamiętam jak pan Z, najbojaźliwszy z naszej trójki, naj¬pierw z wolna, a później bardzo szybko wytrzeźwiał i zaczął mrugać oczyma. Nie zwróciłem nań uwagi i mówiłem dalej.
No i co?
No i nic.
Zaprosiliśmy w końcu krasnowo komandira, żeby zagrał z nami w karty. „Nie – rzekł. – Nam nie wolno”.
Po przybyciu pociągu wysiedliśmy spokojnie, przez niko¬go nie indagowani. Był późny wieczór. Deszczyk zacinał z ukosa, grało radio z Moskwy i „Krasnyj ugołok” na dworcu w swej bibułkowej czerwieni wyglądał jak parodia piekła.
* * *
W istocie podzielam zdanie tych, którzy twierdzą, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują”, a zdarzają się nawet bez¬bożnicy, którzy się upierają, że go wcale nie ma. Gdybyż po¬trafili tego dowieść!… W wypadku bolszewickim ludzie „po trzeźwemu” ulegają hipnozie strachu. Kobra też ma wpraw¬dzie właściwości hipnotyczne, ale poza tym, że jest parszywie jadowita, pozostaje w istocie swej drobnym płazem, względnie bezbronnym. Bierze się więc bambus i bije kobrę w łeb.
– Ależ! – wykrzyknął mój przyjaciel, z którym wdałem się na te tematy w dyskusję – nie może tego zrobić królik, właśnie najbardziej notorycznie przez kobrę hipnotyzowany!
– No tak, przyznaję: nie może tego oczywiście zrobić królik.
_______
Fragmenty tekstu z książki Józefa Mackiewicza „Fakty, przyroda i ludzie”, Kontra 1993. Pierwodruk ukazał się w piśmie „Lwów i Wilno”, 1948 r., nr 80.
NOWE PAŃSTWO
Kraj nasz - to ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego - to tradycja ludów, które niegdyś w Wilnie miały swą stolicę - to amalgamat krwi litewskiej, polskiej, białoruskiej, przemieszany z żydami, tatarami, karaimami, starowiercami ! To kraj szeroki mający ośrodek w naszem Wilnie, jak w soczewce skupiającym ideę i myśl ześrodkowującą dążenia krajów odwiecznie stąd rządzonych. Wilno to miejsce święte, to Mekka tylu narodów, szczepów i ludów, to ukochanie tych wszystkich, którzy w szerokim promieniu tego Znicza się rodzili, trwali, pracowali, cierpieli i kochali.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura