W całym tym zamieszaniu przypomniało mi się pewne zdarzenie sprzed wieków i chociaż ono nie ma jakiegoś przełożenia na to, co obserwujemy dziś naocznie, pozwolicie, że je przypomnę.
Dwadzieścia pięć lat po egzekucji Joanny d’Arc - w wyniku rewizji jej procesu - specjalny trybunał orzekł jej niewinność. Jednocześnie obarczono winą za nieuczciwy proces nieżyjącego już biskupa Pierre’a Cauchon. Wydawało by się, że sprawiedliwości stało się zadość i zmarły biskup został napiętnowany oraz okryty niesławą. Tymczasem urzędujący papież Kalikst III nakazał wykopać szczątki biskupa z grobu i rozsypać je po okolicznych polach. Ta decyzja papieża była czymś wprost niewyobrażalnym przyjmując dzisiejsze standardy. W owym czasie była zaś aktem sprawiedliwości, dotykającym historycznie i ówcześnie wysokiego funkcjonariusza Kościoła. Nawet śmierć i Sąd Boży nie były dostatecznym argumentem dla papieża Kaliksta III, który podjął powyższą decyzję.
Żyjemy 25 lat w wolnym kraju i po tym okresie czasu dowiadujemy się, że Państwo wydało 7 mln zł na klip „Hej Judge” i niespełna pół miliona na program informatyczny do obsługi wyborów. Żyjemy w kraju, w którym brakło wyobraźni, by przewidzieć, iż karty do głosowania mogą się nie pomieścić w urnie. Były przypadki, ze urna się po prostu zapchała. W jednej z komisji pospiesznie adoptowano jako urnę zwykły plastikowy kosz na śmieci o standardowej pojemności 120 litrów.
To wprost niewyobrażalne, by Państwowa Komisja Wyborcza nie była w stanie sklecić jednego sensownego komunikatu wyborczego w stylu: „Na każdej karcie do głosowania oraz w broszurce, zakreślamy tylko jednego kandydata” ! .Przecież to takie proste. Czy to jedno zdanie nie mogło być obligatoryjnie wypowiadane przez członków komisji wyborczych ?
Okazuje się, że wielcy, nie żyjący i żyjący jeszcze budowniczy III RP tak naprawdę niczego pozytywnego w Polsce nie zainicjowali, by nie napisać, że zbudowali. Nie nakłaniam nikogo do wykopywania nieżyjących z grobów oraz do wtrącania żyjących do lochów.
Z Polską trzeba jednak cos zrobić i nie obejdzie się bez spojrzenia wstecz. To tam popełniliśmy grzech pierworodny polskiej transformacji. Tym grzechem było pozostawienie III władzy samej sobie. Od samego początku przemian Polską rządzi Sądokracja na usługach periodycznie sprawujących władzę polityków. Polska jest jedynym – uznawanym za cywilizowany – krajem, gdzie politycy ustawicznie powtarzają – „niezależny” sąd, „niezależna” prokuratura, a przecież obie te instytucje powinny być niezależne z definicji bez podkreślania owej „niezależności”. Dopóki więc będą one dalej „niezależne” to tak długo ta niezależność powinna być poddawana przez społeczeństwo w wątpliwość.
W istocie mamy więc do czynienia z nieodwoławywalną PKW jak i z nieomylnym Trybunałem Konstytucyjnym pozostającym w swoich orzeczeniach ostateczną instancją od decyzji którego nie przysługuje jakiekolwiek odwołanie.
No a przecież Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, PKW to instytucje wynikające z ich środowiskowej korporacyjności, mające uprawnienia nadane im przez Parlament za zgodą Prezydenta. To jednak w państwie demokratycznym w żaden sposób nie daje im mandatu przyzwolenia do ostatecznej oceny i interpretacji prawa . Taki mandat można uzyskać tylko w bezpośrednich wyborach na wzór prezydenckich. To powinno być oczywiste. Przynajmniej prezesi wspomnianych instytucji powinni być wybierani przez społeczeństwo w bezpośrednich wyborach. O innej alternatywie moglibyśmy dyskutować dopiero po kolejnych 25 latach, gdy polska demokracja stanęłaby jakoś tam na nogi.
Może ten tekst jest trochę na wyrost. Może trochę około tematu, ale niech tak pozostanie.
Inne tematy w dziale Polityka