
Ostre słowa, groźne miny, coraz nowe źródła strachu.
Kto używa tej metody, polski premier, mistrz obciachu.
Tusk: "Nie ma bezpośredniego zagrożenia wojną, ale może się pojawić."
Premier Donald Tusk uważa, że w tym momencie nie ma bezpośredniego zagrożenia wojną, ale może się ono pojawić w każdej chwili.
Można zapytać, i kto to mówi?
Ten premier, który niedawno ściskał się z Putinem i przekazał całe śledztwo w tej najbardziej dramatycznej sprawie w jego ręce stanowiąc go gwarantem uczciwości i przyzwoitości, czy może ten, który całkowicie roztrwonił zdolność obronną Polaków znosząc pobór powszechny i nie tworząc nic w zamian? To też zapewne było spowodowane poczuciem nieskończonego bezpieczeństwa, jakie na Wschodzie stanowili jego wielcy przyjaciele Rosjanie ze swym wspaniałym przywódcą.
Skutek tego jest taki, że jednostki wojskowe funkcjonują niczym przedsiębiorstwa od godziny 7 do 15, po czym zamykane są na patyk, a bramy pilnują agencje ochrony.
Strach pomyśleć co by było, gdyby tak komuś przyszło do głowy napadać nas po tej godzinie 15. Czy zniesienie poboru powszechnego przyniosło jakieś oszczędności, bo tym zapewne, jak wszystkie działania rządu Tuska, było podyktowane? Sądząc po stanie budżetu i ciągłym podnoszeniu obciążeń fiskalnych raczej nie.
Czym jest ta wojenna retoryka? Ano wszystkie badania pokazują, że stworzenie poczucia zagrożenia sprzyja zwiększeniu poparcia dla ekipy aktualnie rządzącej. A że straszenie PISem, jak pokazały badania przestało być skuteczne, więc brnie premier Tusk w śmieszność strasząc nas tym razem swym niedawnym serdecznym przyjacielem Putinem.
Ma w nosie odczucia Polaków, rzeczywistą sytuację i własną odpowiedzialność.
Wybory tuż, tuż.
Nieważne, że nie mają wizji, ani żadnego pomysłu na rządzenie, co widać po siedmioletnich efektach ich urzędowania.
Oni muszą koniecznie je wygrać po raz kolejny. Choćby po trupach.
Inne tematy w dziale Polityka