Kiedyś, dawno już, wpadł mi w ręce zapomniany w pociągu, gruby i starannie wydany zestaw materiałów jakiegoś zjazdu radiestetów, który się właśnie był zakończył w Poznaniu, o ile pamiętam. Główną pozycję stanowił tam referat, który miał przedstawiać podstawowy radiestezji w ujęciu matematycznym, jak na wstępie stwierdzano. Pociąg się wlókł, zajrzałem do tego referatu. Po paru akapitach dotyczących jakichś tam siatek szwajcarskich czy czegoś takiego – rzeczywiście zobaczyłem, że oto zaczyna się matematyka. I to na poważnie! Od razu od równań różniczkowych cząstkowych, równania przewodnictwa, funkcji Bessela…Przez kilka minut przyglądałem się temu z zaskoczeniem. Potem ogarnęło mnie jednak umiarkowane zdumienie. Co było takie zdumiewające? Tam nie było nic niesłusznego, to był po prostu wykład analizy, bez jakiegokolwiek związku z radiestezyjnymi fantazjami. Po powrocie do domu - a zabrałem ze sobą radiestezyjne dzieło – sprawdziłem, że autor „referatu’ nie zadał sobie dużo trudu i zwyczajnie przepisał obszerne fragmenty trzeciego tomu „Analizy…” Pogorzelskiego. Pomyślałem, że niewiele ryzykował: współwyznawcom i „współkombinatorom” zaimponował geniuszem matematycznym, oceniając raczej słusznie, że nikt z nich nie będzie w stanie wykryć prymitywnego chwytu. Cwaniak, w gruncie rzeczy.
Przypominam sobie o tym zabawnym wydarzeniu, gdy czasem zaglądam na fora quasi -technicznych dyskusji „blogerów śledczych”, dotyczących katastrofy TU-154 w Smoleńsku.
Tu nie ma mowy o przepisywaniu wykładów, jest natomiast dość niekiedy udatne przyoblekanie niekompetencji w szaty pozszywane z fragmentów posiadanej wiedzy i pozorów wiedzy ogólnej. Bliższe a raczej dłuższe – na przestrzeni kilku wpisów – ocenianie tej dyskusji prowadzi jednak do wniosku, oczywistego zresztą, że tak naprawdę, ludzie ci mają dalece niewystarczająca wiedzę nie tylko, aby analizować przebieg katastrofy i wytykać błędy MAK’u, tych przebrzydłych sługusów imperium ruskiego – ale także nie są w stanie zrozumieć i zastosować w stosunku do siebie sokratesowskiego „wiem, że nic nie wiem”.
Pytanie – w jakim celu to robią? To pewnie nie cwaniacy, jak ten „radiesteta”. A zatem – wierzący wyznawcy? Czego? A może wątpiący wyznawcy, którzy nawzajem szukają utwierdzenia w swej wierze? Tych „wiar’ jest tam zresztą chyba kilka, konkurują…
Podobne zresztą wrażenie miałem, przeglądając (bez przyjemności, z lekkimi mdłościami) „raport” PIS’u. Podobne sztukowanie niewiedzy czy braku zdolności analizy i syntezy maskowane fragmentami zapożyczanymi tu i tam. Tylko że w tym przypadku wiadomo w jakim celu „oni” to robią, mówią, piszą. „Waaaadzy” im trza, „waaaadzy…..”
Czyli w sumie jakby ignorancja maskowana semiotyką aproksymowana wielomianami umiarkowanie wysokiego stopnia. .
To ja już wolę radiestezję. W sumie nieszkodliwa. A niektórzy radiesteci nawet podatki płacą.
Sceptyczny racjonalista, ani dogmatyczny liberał ani tym bardziej jego przeciwieństwo, bardziej pozytywista niż romantyk, uzależniony od książek - wielbiciel tak Kafki jak Haszka, tak Ludluma jak i Prousta, tak Clancy'ego jak Lema. Fan żeglarstwa, nart, rajdów samochodowych, kiedyś czynny zawodnik - kolarz. Miłośnik Mazur i Puszczy Białowieskiej. Czuje głęboką niechęć do fanatyzmów i fundamentalizmów w każdej postaci. Może trochę kosmopolita - a już z całą pewnością daleki od nacjonalizmów każdego koloru. ABSOLUTNIE "GORSZY SORT" jak to wyraża "klasyk".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości