Zdarzyło się dawno, dawno temu – ale nie za siedmioma górami, tylko w Warszawie.
Pewna poważna firma rozpoczęła właśnie produkcję pewnego skomplikowanego układu o specjalnym przeznaczeniu. Co istotne – jego koncepcję, projekt i nawet konstrukcję opracowała bardzo poważna instytucja naukowa.
Poważny kłopot pojawił się wtedy, gdy zaczęto sprawdzać osiągi egzemplarzy serii prototypowej. W zdecydowanej większości przypadków osiągi nie spełniały wymagań zamawiającego. PIS’u wprawdzie NIBY jeszcze nie było, ale znajomy i wszechobecny teraz smrodek podejrzeń o jakiś niecny spisek wrogich sił – wtedy też dał się oczywiście wyczuć.
Ale – o dziwo – nie było jakoś urodzaju na nawiedzonych amatorów, ochotników itp, więc zlecono przeprowadzenie analizy koncepcji i konstrukcji układu naukowcom pewnej poważnej uczelni. Trochę zresztą powiązanej przypadkiem z instytucją – projektantem.
Ta poważna uczelnia już po kilku miesiącach przedstawiła owoc swej pracy w postaci ponad 300 stronnicowego opracowania, w sztywnej oprawie i z tytułem wytłoczonym złotymi literami na czerwonym tle.
Treść pod tymi złotymi literami była dla producenta bardzo niekorzystna – wykazano niezbicie, że koncepcja i konstrukcja jest bez zarzutu, nie ma powodu, aby wymagania nie były spełniane, niedopuszczalny rozrzut parametrów wyjściowych jest zatem winą wykonawcy.
Byłem wtedy młodym inżynierem początkującym w biurze konstrukcyjnym tego wykonawcy. Diabli wiedzą dlaczego akurat mnie (w biurze było ponad 1oo inżynierów) wezwał Główny Konstruktor (z dużej litery, a co!) i kładąc na stole to złotem naznaczone dzieło opasłe powiedział: „Panie Andrzeju, niech się pan temu przyjrzy, inne zajęcia na bok, ma pan parę tygodni czasu…)
Trybologia i ‘trybologiczna kinematyka’ (tak, istnieje takie coś) i teoria prawdopodobieństwa, którą obficie od pierwszych stron ociekało DZIEŁO – nie należały do mojej specjalności (MEiL – płatowce, nie osprzęt czy silniki) ale cóż mogłem zrobić- młody i pełen zapału zresztą – dałem nura w gąszcz matematycznych formuł, równań, twierdzeń ect wykraczających zresztą zdecydowanie po za zakres matematyki wykładanej na PW i moim wydziale.
Już po kilkudziesięciu godzinach nieprzytomnego ślęczenia przypadkowo odkryłem, (nie było guglowania!!!) – że część teoretyczna DZIEŁA (85% objętości) jest oparta – albo zwyczajnie żywcem przetłumaczona z pewnego radzieckiego dzieła, które zresztą – z kolei – było tłumaczeniem amerykańskiej książki, co uczciwie zaznaczono (w tym radzieckim dziele, nie NASZYM). No, ale co tam prawa autorskie – nie będziemy się takimi wymysłami przejmować – rósł natomiast w miarę wgryzania się w temat mój podziw dla naukowców tej poważnej uczelni, którzy potrafili z poziomu szczytów abstrakcji matematycznej zejść w ostatniej części DZIEŁA na poziom prozy wniosków końcowych, wyrażonych konkretnymi liczbami, granicami oczekiwanego rozrzutu wyników, poziom kategorycznych wniosków końcowych.
No i po kilku tygodniach, gdy już czułem się dość kompetentny, aby ze zrozumieniem śledzić część obliczeniową DZIEŁA – przystąpiłem do tego.
I tu spotkała mnie niespodzianka. W sumie raczej przykra. Ta część nie miała nic wspólnego z częścią pierwszą, z tymi setkami stron „teorii”. To były oszacowania najprostszymi metodami, takimi tam błędami średniokwadratowymi, jednym sigma, trzy sigma ect. A w najlepszym przypadku pomęczeniu trochę nadmienieniem o rozkładzie normalnym.
Tyle tylko, że przy okazji zrobiono wiele błędów czysto rachunkowych, arytmetycznych wręcz. I wyniki otrzymano – przypadkowo czy nie – TAKIE JAK TRZEBA. Z pewnego punktu widzenia.
Pokazałem moje wnioski mojemu szefowi – w formie niewiele różniącej się od tego, co tu piszę.. Powiedział: O k….! To pewne? Tak.
Przekazał ‘wyżej”. Sprawa ucichła. Poważna uczelnia? Bez komentarzy.
Urządzenie? Przeprojektowano gruntownie w naszym (‘moim’) biurze. Działało potem bez zarzutu. Tyle, że było prostsze i tańsze – co wtedy było wadą –ale to już inna historia.
A ja zyskałem tam opinie ‘pogromcy mitów”. Usiłowano mnie w tej roli jeszcze potem też w innych podobnych sprawach wykorzystywać – ale bez entuzjazmu z mojej strony.
Uwaga:
Podobieństwo do aktualnych wydarzeń paranaukowych w temacie ‘Smoleńsk’ jest zamierzone.
Sceptyczny racjonalista, ani dogmatyczny liberał ani tym bardziej jego przeciwieństwo, bardziej pozytywista niż romantyk, uzależniony od książek - wielbiciel tak Kafki jak Haszka, tak Ludluma jak i Prousta, tak Clancy'ego jak Lema. Fan żeglarstwa, nart, rajdów samochodowych, kiedyś czynny zawodnik - kolarz. Miłośnik Mazur i Puszczy Białowieskiej. Czuje głęboką niechęć do fanatyzmów i fundamentalizmów w każdej postaci. Może trochę kosmopolita - a już z całą pewnością daleki od nacjonalizmów każdego koloru. ABSOLUTNIE "GORSZY SORT" jak to wyraża "klasyk".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie