aneta.maria aneta.maria
1339
BLOG

Co to jest małżeństwo i co to jest ślub?

aneta.maria aneta.maria Polityka Obserwuj notkę 10

 Ciekawe, że ludzie odżegnujący się od chrześcijańskiej koncepcji małżeństwa i głoszący krzywdzącą skandaliczność jego definicji odnoszą się w swoim życiu, wolnym wszak od takich niepotrzebnych konwenansów, do jego paradygmatu. Reportaż ideologiczny Wyborczej ( wyborcza.pl/1,75478,8366802,Dwie_kobiety_wziely_slub__w_Polsce.html), który tak wstrząsnął T. Terlikowskim ( terlikowski.salon24.pl/228541,kiedy-slub-dendrofilski), przedstawiał osoby mające silne potrzeby złamania dotychczasowych definicji: kobiety, mężczyzny, małżeństwa. Zastanawiające jest to, że nie mamy tu do czynienia z sytuacją, gdy dwoje ludzi wiąże się ze sobą według swobodnie ustalonych przez siebie norm (a podobno wolność mamy), tylko z sytuacją, gdy normy chrześcijańskie są obecne i to, zdaje się, immanentnie w tych osobach. Obecne – i obecność ta jest potrzebna do definiowania ich tożsamości. Tożsamość bowiem owych osób jest określona przez walkę z paradygmatem, który najwyraźniej mają w sobie, w postaci obecności niepożądanego elementu, stanowiącego nieusuwalną a niechcianą część osobowości.

 

Zajmuję się społecznie układaniem kwiatów w moim kościele parafialnym. Na śluby pary często chcą dodatkowego wystroju. Kwiaty mają być pod kolor wiązanki ślubnej panny młodej, albo jej sukni, czasem muszki pana młodego. Nie szczędzą wydatków, jakby optymalizacja dekoracji i wybór najpiękniejszej sukni miały zapewnić błogosławieństwo szczęśliwego związku. Ten dzień ma być Początkiem Dni, Zalążkiem Szczęścia, Zaklinaniem Udanej Przyszłości. Jest takie pierwotne oczekiwanie spełnienia siebie w miłości, głęboko tkwiące w duszy wszystkich: czy to „heteroseksualnych”, czy homo, czy bi, czy też jeszcze bardziej skomplikowanych, jak ów związek z reportażu, gdzie mężczyzna nie jest mężczyzną, tylko transem, a kobieta nie jest kobietą, tylko lesbijką. Widać, iż to głębokie pragnienie jest „opracowane” przez wieki kultury chrześcijańskiej, przez jej paradygmat jedyności na całe życie, niezależnie od późniejszych osobistych wyborów i wydarzeń. Ludziom ustawiającym się w opozycji do chrześcijaństwa nie wystarczy mieszkać ze sobą i żyć razem, chcą jakiejś pieczęci, znaku błogosławieństwa, choćby miało ono pochodzić z czeluści Nieistnienia Boga lub Niemożności Dowiedzenia Się Czy On Jest. Stąd takie cuda jak „ślub humanistyczny”, nie wiadomo czym się różniący od „ślubu cywilnego”.

 

Kościół – po pierwszym okresie nieprzyjmowania do wiadomości, buntu i zaprzeczania – powinien wejść w fazę akceptacji i twórczego przepracowania tego zjawiska. Nie da się walczyć z całym światem, a już zwłaszcza nieskuteczne i ohydne jest popluwanie przez katolickich publicystów drwinami na osoby alternatywnie wybierające („ślub dendrofilski”).

 

Czym miałoby być to twórcze przepracowanie? Gazeta Wyborcza dostarcza nam usłużnie podpowiedzi, publikując kolejny artykuł o stwierdzaniu nieważności małżeństw, i opatrując go ironicznym tytułem:I będęCię kochać, aż Kościół stwierdzi, że nas nie było. Za takim tytułem stoi dość wyraźne założenie, że stwierdzenie nieważności jest tym samym, co rozwód, tylko obłudnym. Gazeta mruga do nas okiem, że ci biedni katolicy nie radzą sobie z małżeństwami tak samo jak wszyscy inni, i też chcą żyć, a więc znaleźli furtkę. U podstaw rozwodów stoi koncepcja małżeństwa jako kontraktu. Takie prawnicze rozumienie było również obecne w chrześcijaństwie, w przeszłości mocniej, obecnie wypierane przez pojęcia wspólnoty/instytucji/przymierza. Następuje przesunięcie akcentu z umowy na rzeczywisty związek osób. I to jest droga dla Kościoła: przemyśleć i przeformułować – w celu doprecyzowania – czym jest małżeństwo i dlaczego jest z istoty nierozerwalne. Bo przysięga i kontrakt stanowią zbyt słabe uzasadnienie dla ontycznej nierozerwalności. Łączy się to też z nowym przemyśleniem pojęcia sakramentu.

Oczywiście, nie będę tego robić na skromnym poletku tej notki. Ale zadam pytanie: kiedy się zaczyna nierozerwalność małżeństwa? Czy wtedy, gdy dwoje ludzi ślubuje sobie wobec Boga i Kościoła? Czy wtedy Bóg jest niejako zmuszony uznać ich wybór i wejść w to wydarzenie? Że tak się nie dzieje, widać choćby z założeń stojących za „stwierdzaniem nieważności małżeństwa”, czyli przeszkód, które mimo poprawnie odbytego rytu nie skutkowały rzeczywistym wydarzeniem. Czy przeszkody, które obecnie zapisane są w prawie kanonicznym, są jedynymi wadami uniemożliwiającymi związek?

 

Od publicystów Gazety Wyborczej nie wymagam głębokiego namysłu nad rzeczywistością, gdyż wśród licznych mych grzechów nie ma naiwności. Ale już od Kościoła tak. Pogłębienia i rozszerzenia wymaga namysł nad warunkami ontyczności małżeństwa: co powoduje, że małżeństwo, czyli jedyny i rzeczywiście nierozerwalny związek kobiety i mężczyzny wydarza się? Kto może dokonać takiego złączenia i na którym etapie się to dzieje?

Krótko zaznaczę, iż dla mnie kobietę i mężczyznę miłością prawdziwą łączy Bóg. I dzieje się to na długo przed ślubem, w ciszy ich serc, w głębi woli korzystającej ze światła intelektu, pozwalającego wyraźnie „widzieć”, kim ja jestem i kim jest druga osoba. Rozeznać swoje widzenie jest niezwykle trudno ze względu na skutki grzechu pierworodnego, powodującego osłabienie widzenia i przytłoczenie go impulsami uczuć – często zranionych. Powszechnie mylimy zmysłowe zadurzenia i ciemne uwikłania z miłością. Kościół nie może decydować za narzeczonych, ale mógłby wziąć odpowiedzialność za swoją obecność przy zawieraniu małżeństwa i uczyć młodych rozeznawania. W ograniczonym zakresie dzieje się to na dobrych „kursach przedmałżeńskich”, probierzem skuteczności których jest pewna liczba rozstających się narzeczonych. Lepiej przed niż po związaniu się. 

aneta.maria
O mnie aneta.maria

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka