aneta.maria aneta.maria
2737
BLOG

"Za co ja ciebie kocham, Moniko?"

aneta.maria aneta.maria Kultura Obserwuj notkę 35

Opis stworzenia człowieka w Księdze Rodzaju przypisuje istnienie pierwotnego zwrócenia się ku sobie mężczyzny i kobiety zamiarowi Stwórcy: nie jest dobrze, by mężczyzna był sam; (Adam o Ewie): ta dopiero jest ciałem z mego ciała i kością z moich kości. Ja nazwałabym to zwrócenie pragnieniem bycia kochanym z całego serca przez osobę płci przeciwnej, którą kocham z całego serca. Ta archetypiczna relacja mężczyzny i kobiety jest w religii chrześcijańskiej wyrażana w idei wyłącznego i niepowtarzalnego związku małżeńskiego, jednego na całe życie [1]. Teologia małżeństwa jako źródła łaski chrześcijańskiej jest jednak dość świeża – przez wieki małżeństwo traktował Kościół jako pochodzące z natury, naturalne, bardzo często przy specyficznym rozumieniu słowa „naturalny”: „płynący z naturalnego pragnienia cielesnego, właściwego też zwierzętom, ku łączeniu się w pary dla rozrodu”. Stąd długa historia chrześcijańskiej pogardy dla małżeństwa, co dziś wywołuje w małżonkach odruch poczucia krzywdy i niesprawiedliwości oraz – prawem wahadła – nieuporządkowane wywyższanie samej instytucji małżeństwa. Tym, co zasługuje na oświetlenie, jest osobowa miłość między kobietą i mężczyzną, a nie każdy związek o źródle instynktowym, uczuciowym lub rozumowym, choćby i zawarty przed ołtarzem.

Jak wygląda stwórczy zamiar Boga wobec mężczyzny i kobiety, umieszczony w głębi ich serc, gdy odbija się echem o różnym stopniu natężenia w różnych wymiarach duszy? Jeśli dojrzała biologicznie osoba określi swe cele życiowe na wegetatywnym, zmysłowym lub rozumowym poziomie duszy, jej poznanie siebie samej (następnie poznanie innych osób i relacje z nimi) będzie zdeformowane proporcjonalnie do odległości danego poziomu od wnętrza serca.

Pragnienie oblubieńcze w wymiarze wegetatywnym

Wyraża się poprzez instynktowne dążenie do znalezienia partnera, z którym można by spłodzić potomstwo i doprowadzić je do biologicznej dojrzałości, czyli możliwości spłodzenia kolejnego pokolenia. Pierwsze i dominujące jest tu dążenie do przedłużenia życia gatunkowego, pragnienie być może wyraźniej skierowane ku potomstwu u kobiet, zaś ku samemu życiu seksualnemu u mężczyzn.  Powiązane z tym dążeniem są dwa pozostałe instynkty wegetatywne: dążenie do zachowania życia jednostkowego oraz wzrostu przez zapewnienie sobie bezpieczeństwa życiowego, zdrowia i właściwego odżywiania, czemu służą więzi rodzinne dominujące nad odniesieniami osobowymi. Dom jako wspólnota rodzinna ma wartość większą niż wartość pojedynczej osoby. Jednostka jest określona poprzez relację do drugiej jednostki: „mąż”, „żona”, „rodzic”, „dziecko”. Wartość osoby jest tu mniejsza niż wartość jej odniesienia małżeńskiego („jestem mężem/żoną”, „jestem ojcem/matką” stanowi główne i podstawowe samookreślenie i źródło wartości). Osoba szukająca z tego poziomu partnera dąży do znalezienia „ludzkiej samicy” lub „ludzkiego samca” (jakkolwiek brzydko to nie brzmi). Poszukiwania są wyznaczane przez potęgujący się wraz z dojrzewaniem instynkt biologiczny. Stąd wybór na tym poziomie jest determinowany przez preferowanie cech biologicznych, informujących o zdolności do rozrodu, utrzymania i opieki nad potomstwem (np. szerokie biodra u kobiet, wyraźnie zaznaczone piersi, zdrowy wygląd skóry i regularność rysów twarzy, wysoki wzrost mężczyzn, umięśnienie itp. Szczegółowo zajmuje się tym psychologia ewolucyjna). Cechy te stanowią nieświadome kryteria przesiewu kandydatów.  Nie ma tu otwarcia na bezinteresowne poznanie osób, gdyż instynkt silnie narzuca poznaniu filtr przydatności. Rodzina tworzona według tego popędu nie jest wspólnotą wolnych osób, lecz stadem dążącym do przetrwania i realizacji celów wegetatywnych: osiągnięcia przez potomstwo do dojrzałości do rozrodu, zapewnienia mu pomocy w poszukiwaniu kandydata do rozrodu, wspierania wartości rodzinnych kosztem wartości jednostkowych, które mogą osłabiać siłę systemu rodzinnego. Celem wzrostu potomstwa jest włączenie go w łańcuch pokoleń – celem wzrostu indywidualnego jest cykl rozrodu gatunku. Mężczyzna i kobieta spotykają się zatem i poznają jako przedstawiciele gatunku.

Kontakt z własnymi wrażeniami i potrzebami instynktownymi jest postrzegany jako kontakt z drugim człowiekiem, choć nie jest żadnym prawdziwym kontaktem – tak, jak szerokie biodra u kobiety (powodujące przypływ pożądania) informują jedynie o dobrej biologicznej podstawie w ciele danej kobiety do zradzania potomstwa, lecz nic nie mówią o niej samej, kim ona jest. Osoba żyjąca na tym poziomie nie rozróżnia jednak między cechami biologicznymi a cechami osoby. Stąd osoby tak żyjące nie znają się w głębokim sensie: ani nie wiedzą, kim same są, ani nie poznają swego partnera, cechy gatunkowe traktując jako indywidualne.

Na tym poziomie szczególnie łatwo o uwikłanie się w związek na bazie zranień z dzieciństwa. Jako że nie poznaje się osób, a jest się pociąganym przez swoje wrażenia (i nie odróżnia się wrażeń od rzeczywistych informacji o osobach), łatwo związać się ze swoim wrażeniem o jakiejś osobie przez to, że przypomina osoby z przeszłości lub wydarzenia traumatyczne, które nieświadomie chcemy powtórzyć i przekroczyć. I tak na przykład kobieta wiąże się z o wiele starszym od siebie mężczyzną, chcąc nieświadomie „wygrać” konflikt z ojcem, mężczyzna „wybiera” kobietę przypominającą mu matkę z charakteru, wyglądu, zachowania, osoby „szukają” utraconego rodzeństwa lub oddają „powinność” jakiejś dalszej osobie z rodziny. Odtwarzanie tych rodzinnych uwikłań jest silnie zdeterminowane i zupełnie nieświadome, a staje się zrozumiałe często dopiero po zaznajomieniu się z historią rodzinną danej osoby. Jako że owo dążenie nie jest tak naprawdę wyjściem ku spotykanym osobom, lecz realizacją wewnętrznego wyobrażenia, pozostaje zamknięte wewnątrz psychicznego świata. Jeśli dwie osoby, które się na tym poziomie spotkały, „dobiorą się” wyobrażeniami, do końca życia mogą tworzyć wrażenie zgodnej pary. Ich życie będzie się rozgrywać w koleinach wzajemnych przymusów i potrzeb (tworząc schematy), podporządkowanych zachowaniu życia. Celem życiowym będzie rodzina, jej przetrwanie i bezpieczeństwo. Wszystko inne zostanie tym celom podporządkowane. „Dobranie się” w parę na takiej podstawie, jako że dokonane na oślep, znacznie częściej jest jednak przyczyną tragedii, powtarzania rodzinnych traum i zranień i obarczania nimi potomstwa.

Życie wegetatywne trwa dzięki schematom i nawykom. Stąd wszelkie zmiany systemu rodzinnego, na przykład uwolnienie się przez jedną z osób spod władzy systemu (np. na skutek uzyskania wglądu w siebie, rozwoju, terapii) jest traktowane jako działanie przeciwko rodzinie, jako zło. I tak, często np. rodzice nie potrafią dostrzec, że planują dziecku przyszłość nie według pragnień i rzeczywistych zdolności dziecka, lecz według własnych wyobrażeń, projektując na dziecko swoje niespełnione potrzeby, z którymi nie mają już żywego kontaktu (nie poznają ich jako swoich). Na poziomie wegetatywnym trudno o dostrzeżenie granicy między sobą (skoro nie ma się głębokiego substancjalnego poznania siebie samego, które wyodrębnia ze świata innych osób i pozwala je widzieć jako odrębne byty nie w funkcji relacji do własnego „ja”) a osobami z rodziny, stąd łatwo traktować dziecko jako przedłużenie siebie samego. Taki rodzic nie posiada własnego celu życia, dlatego zastępczo zajmuje się życiem dorosłego dziecka i oczekuje, iż życie dorosłego dziecka będzie wciąż ściśle złączone z jego życiem. „Poświęcenie się dla rodziny”, „dla dzieci”, nie daje wolności, lecz podporządkowuje jednostkę sieci wzajemnych powinności.

Trudno mówić o pragnieniu oblubieńczym we właściwym tego słowa znaczeniu w wymiarze wegetatywnym, skoro relacja mężczyzny i kobiety jest tu przeżywana jako funkcja gatunku. Małżonkowie postrzegają siebie samych funkcjonalnie: o żonie mężczyzna powie „mamuśka”, ona o mężu „mój stary”. Imię, jako znak indywidualności osoby, jest używane znacznie rzadziej (może wcale?) niż określenia funkcji rodzinnych. Na poziomie wegetatywnym to pierwotne stworzenie człowieka jako kobiety i mężczyzny „odbija się” bardzo ogólnie, jako stworzenie osobników płci żeńskiej i męskiej, przedstawicieli gatunku.

Pragnienie oblubieńcze w wymiarze zmysłowym

Na zmysłowym poziomie życia duszy człowiek nawiązuje już realne („niewsobne”) relacje z osobami jako jednostkami, gdyż dzięki zmysłom i uczuciom kontaktuje się z zewnętrznym światem. Relacje zbudowane są na wrażeniach zmysłowych i uczuciach. Dzięki uczuciom też są poznawane. Uczucie pożądania (pociągania, bliskości) przekazuje osobie informację, że spotkany człowiek jest „dobrem dla niej”. Uczucie wstrętu (odrazy) lub przykrości i lęku informuje, że spotkany człowiek jest „złem dla tej osoby”. Uczucia te rodzą się spontanicznie i bezpośrednio. Jeśli są zdrowe, informują szybko i niezawodnie o „odległości” między osobami. Jeśli przekaz uczuć jest zaburzony przez chore mechanizmy obronne, wtedy bezpośrednie poznanie uczuciowe drugiego człowieka może zostać zdeformowane przez wewnętrzne wyobrażenia: np. ktoś jest zewnętrznie podobny do osoby, która nam wyrządziła w przeszłości krzywdę i pierwotny pozytywny przekaz uczuć zostaje zastąpiony (wyparty) przez przykre wspomnienie. Nie będąc świadomym, że na reakcję nakłada się wspomnienie, traktujemy przykre uczucie jako informację o spotkanej osobie, a przekaz brzmi „nie zbliżaj się! Niebezpieczeństwo doznania przykrości!”. Życie zmysłowe jest bowiem ukierunkowane na szukanie przyjemności i unikanie nieprzyjemności. Nie poznaje się tu osób jako takich, ale jako źródła przyjemności/przykrości „dla mnie, dla mojego podmiotu, mego ja” (i większy kontakt ma się z własnymi przeżyciami osób niż z osobami).  Jest to zatem poznanie trafne, gdy chodzi o osiągnięcie celu zmysłowego („przyjemny człowiek dla mnie”), ale niecelne, gdy chodzi o wiedzę, kim ten człowiek jest dla mnie. To ważne w kontekście szukania relacji oblubieńczej, gdyż „osób przyjemnych dla mnie” może być wiele, zaś miłość oblubieńcza szuka „tego jedynego i wyłącznego”. Wyłączność jest zasadzona na głębokiej istocie danej osoby, nie na „wybraniu jednego z wielu i postanowieniu dochowania mu wierności”. Życie na poziomie zmysłowym przeżyte konsekwentnie polegałoby więc na wielożeństwie, gdyż osób, które nas pociągają i wywołują w nas upodobanie, jest zawsze więcej niż jedna.

Jako że celem jest przyjemność, pragnienie oblubieńcze rozwija się na poziomie zakochania: silnego pobudzenia uczuć (których obecność sama w sobie sprawia przyjemność). Dlatego w wielu związkach po wypaleniu się uczuć następuje kryzys. Uczucia mają bowiem swoją wrodzoną skończoność, gdyż powstają pod wpływem bodźca zmysłowego: urody, uroku, atrakcyjności fizycznej, miłego usposobienia osoby, w której się zakochujemy. Taki bodziec w miarę upływu czasu traci – nieuchronnie – swą nowość i jako słabnący okazuje się nie posiadać już siły przykrywającej brak głębokiej więzi i ontycznej bliskości. Obcość osób nie tyle się pojawia, co ujawnia się z czasem. Wobec takich kryzysów często następują rozstania i poszukiwania osoby zdolnej dostarczyć nowych, świeżych uczuć. Oczywiście, niektórzy starają się „odgrzewać stare kotlety”, czyli pobudzać warstwę uczuciową nowymi bodźcami w obrębie tej samej relacji, stąd pomysły na „kolacje przy świecach”, wspólne podróże, nowości w życiu seksualnym i sentymentalne powroty do przeszłości.  Gdy nie sposób żyć aktualną miłością, żyje się wspomnieniami i pamięcią o uczuciach.

W życiu rodzinnym panuje dużo większy indywidualizm niż na poziomie wegetatywnym. Wiele działań podejmuje się nie dla celów gatunkowych, ale dla konkretnej jednostki z rodziny. Skłonność, by zrobić coś przynoszącego przyjemność osobie z rodziny nie jest oparta na głębokim poznaniu tej osoby i widzeniu jej dobra, ale na tym, że dana osoba jest z „mojej” rodziny – jej przyjemność jest jakby moją przez to, że osoba jest związana z moim „ja”, należy do mnie, jest moja.

Jako że zmysłowe poznanie i zmysłowe pożądanie osoby oparte jest nie na istocie, lecz na przypadłościach, złączenie się nie jest obiektywnie trwałe, lecz przypadkowe. By związek kobiety i mężczyzny przetrwał, trzeba mnóstwa dodatkowych wiązań, działań i zabiegów: zasad moralnych, kalkulowania strat i zysków ewentualnego rozstania/związania, ponoszenia coraz to nowych „wydatków energetycznych” w sferze uczuć i przyjemności ciała. Związek ten nie jest bowiem trwały i wyłączny sam z siebie. Intuicyjnie posiadamy tę wiedzę, nie żądając wyłączności i trwałości od samego zaangażowania zmysłowego, lecz cedując to wymaganie na rozumową obietnicę (decyzję woli) i uczciwość dotrzymania obietnicy. Uznajemy swoją bezsilność w żądaniu nierozerwalności od miłości zmysłowej, błędnie sądząc, iż taka niestała miłość jest miłością prawdziwą i że każdej miłości potrzebne jest dodatkowe wsparcie w postaci powinności.

Pragnienie oblubieńcze na poziomie rozumowym

Poznanie rozumowe nie jest bezpośrednie, posługuje się wnioskowaniem:  wyprowadza się wniosek na podstawie zebranych danych/przesłanek, które na ogół są bądź niepełne, bądź wątpliwe, stąd i wniosek, mimo poprawnego rozumowania, nie może być pewny. W poznaniu osób wnioskuje się o ich cechach z obserwacji zachowań, działań, reakcji. W poznaniu tym nie ceni się uczuć jako bezpośrednich źródeł informacji (jak w poznaniu zmysłowym lub intelektualnym [2]), lecz np. z wielu zachowań danej osoby i własnych reakcji wyprowadza się wnioski (refleksje) o jakiejś cesze jej charakteru. Zbiór cech charakteru nie jest jednak widzeniem istoty danej osoby. Istota danej osoby nie „mieści się” w rozumie i nie może być ujęta w sądach oraz pojęciach.

Zdarza się, że ktoś ma pomysł, by „szukać żony o określonych cechach”. Od analogicznego szukania wegetatywnego odróżnia to poszukiwanie wymiar duchowy, rozumowy: szuka się nie cech biologicznych, lecz umysłowych (cnót), o wiele bardziej trwałych niż biologiczne i cenionych dla nich samych, jako będących odbiciami świata trwałego. Dobrem są tu zazwyczaj intelektualne własności osoby: jej mądrość, wrażliwość, dobroć, prawość, uczciwość, zbieżność celów życiowych z naszymi, zainteresowania. Cech tych, należących do konkretnej osoby, pragnie się także ze względu na ich udział w dobru i pięknie powszechnym (co jest wstępnym skierowaniem się ku Bogu).

Siebie samego człowiek żyjący w wymiarze rozumowym także nie zna bezpośrednio, lecz wnioskuje się o sobie z informacji własnych i cudzych. Osobie tak żyjącej zależy na posiadaniu w oczach innych wizerunku złożonego z określonych cech, które są postrzegane jako udział w oznaczanych dobrach: człowiek mądry ma udział w mądrości, dobry w dobru itp. Swoją tożsamość widzi się poprzez ową kolekcję cech, dlatego często utrata jakiejś ważnej cechy w oczach swoich i/lub innych powoduje załamanie się tożsamości, kryzys. Pomyślnie przeżyty kryzys pozwala zauważyć, że moje ja, moja tożsamość to coś więcej niż ten zbiór cnót. Człowiek żyjący rozumowo pragnie świata trwałego, niezależnego od zmienności biologii i zmysłów, niejasno jednak widzi swój sposób udziału w tymże świecie. Jednak w wymiarze rozumowym nie sposób poznać, które z cech danej osoby należą do jej istoty, a które są przypadłościami: nabytymi w okresie rozwoju zranieniami i mechanizmami obronnymi (mechanizmem obronnym może być przecież i roztaczanie uroku, i erudycja, czyli praca nad swoją wartością, słowem, różne pozytywne wartości, które nie tyle mówią o człowieku, kim jest, ale jak się przystosował do świata i zranień).

Na tym poziomie związek również nie jest z konieczności wyłączny, gdyż zawiązuje się on nie poprzez głębokie poznanie osób, ale przez rodzaj wnioskowania i wolnej decyzji: „ta osoba posiada upragnione przeze mnie, korzystne dla mnie cechy, a więc może być dobrem dla mnie”. Nie wiemy tego z jasnością, jedynie się domyślamy. U osób religijnych taki wybór jest często wynikiem oddziaływania wcześniej utworzonego ideału („dobra katolicka żona powinna być….”, „jestem osobą religijną i szukam kogoś o podobnych wartościach”) i rozumowego skierowania się ku małżeństwu („jestem już w takim wieku, że powinienem określić swoje miejsce w społeczeństwie. Normalni ludzie się żenią i zakładają rodziny, a więc dobrze byłoby, gdybym sobie znalazł dobrą żonę”). Szukanie małżonka według rozumowych kryteriów jedynie cudem mogłoby się skończyć ontyczną wyłącznością: przecież podobny (może nawet lepszy?) zestaw cech (cnót) może posiadać więcej osób. Każda z nich mogłaby (po rozumowym namyśle i wolnej decyzji) stać się „dobrem dla mnie”, czyli dopasować się do przygotowanej dla niej roli. Dlaczego więc zakończyć poszukiwania, skoro znaleziona osoba pasuje do roli równie dobrze jak kilka innych? (Myślę, że to wcale nierzadkie dylematy wielu osób: „wybrać Kasię czy Małgosię? Która z nich wygrywa w rankingu zalet? Może zrobić tabelkę i porównać?).

W wymiarze rozumowym w osobie ceni się owe cechy (cnoty), szanuje się ją ze względu na nie i z nich prognozuje się powodzenie i trwałość związku. Nie jest to miłość, lecz rodzaj podziwu, szacunku i uznania dla osoby jako reprezentanta dóbr stałych i wiecznych („miłość” traktuje się jak powinność, coś, co się „należy” drugiemu). Wyłączność i jedyność związku osiąga się poprzez postanowienie (wolną decyzję) i obietnicę wierności, gdyż na poziomie rozumowym powinności moralne mają swoje wysokie miejsce. Stąd, gdy ktoś mówi drugiemu: „tak naprawdę nigdy cię nie kochałem”, słyszy w odpowiedzi: „ale przecież obiecałeś!”.

Pragnienie oblubieńcze na poziomie serca

Na poziomie serca dusza poznaje ukochaną oblubieńczo osobę jako „niezbywalne dobro dla mnie”, a siebie jako „niezbywalne dobro dla niej”, bezpośrednio widząc istotę tej osoby, jej odpowiedniość dla siebie i charakter relacji. To dopiero jest miłość oblubieńcza we właściwym znaczeniu tego słowa. Przejawia się poprzez spontaniczny zachwyt, nieograniczony do wyglądu, zachowania czy innych cech zewnętrznych osoby.  „Widzi się” wcześniej, nim się zbierze dane do obserwacji – widzi się ponad rozumem. Widzenie osoby jest jednoczesne z pożądaniem (pragnieniem) tej osoby. Wola całkowicie spontanicznie, bez żadnego wahania podąża za tym, co jest widziane. Poznanie to nie jest równoznaczne ze samoświadomością owego poznania i zdolnością wyrażenia oraz wytłumaczenia, co jest poznawane. To wymaga wyjaśnienia: poznajemy i pragniemy w sercu natychmiastowo, natomiast świadomość „objawów” uczuciowych i pragnienia może być późniejsza, a rozumowe ujęcie, co właściwie nas spotkało, może być jeszcze bardziej oddalone w czasie. Zresztą możemy się pomylić właśnie w tym miejscu: przy interpretacji. Mogą się nam włączyć zranienia, np. nieufność wobec własnych uczuć, lęk przed nimi, itp. Może też być odwrotnie, możemy zwykłe zakochanie uznać za wielką i jedyną miłość. Dzieje się tak dlatego, że pragnienie uczuciowe jest w swej bezpośredniości podobne do pragnienia woli, ale wypływa z poznania zmysłowego, które nie poznaje istoty drugiej osoby. Trudność rozeznania takich sytuacji powiększa fakt, iż poznanie intelektualne spontanicznie pociąga wolę, a ta silnie promieniuje również na niższe warstwy duszy, a zatem wzbudza intensywne uczucia oraz pociąg cielesny.

Oczywiście nie tylko prawdziwa miłość oblubieńcza pozwala widzieć i kochać prawdziwie, istotowo drugą osobę. Miłość oblubieńcza jest szczególnym rodzajem miłości intelektualnej (z serca), gdzie mężczyzna mówi kobiecie „jesteś kobietą dla mnie, a ja jestem mężczyzną dla ciebie”. Zakres miłości na poziomie serca jest jednak o wiele większy niż oblubieńczość: z serca kocha się braci i siostry (przyjaciół) oraz duchowe „dzieci” i duchowych „rodziców”. Inne miłości z serca nie posiadają cechy wyłączności, można mieć wielu braci i wiele sióstr, wiele dzieci, zaś „duchowy rodzic” jest zazwyczaj jeden historycznie i w miarę rozwoju relacji staje się bratem lub siostrą (te rodzinne kategorie można też ujmować jako przyjaźnie o różnym charakterze; mnie najbliższa jest metaforyka rodzinna).

Miłość pochodząca z serca podległa jest prowadzeniu serca. Jest zatem spontaniczna i wolna. Może chcieć się wyrazić w małżeństwie i rodzinie, lecz nie musi. Wzajemne odniesienie dwóch tak kochających się osób jest ich drogą i spełnieniem. Miłość z serca układa porządek i współdziałanie wszystkich niższych warstw duszy: rozumowanie, uczucia i zmysły, instynkty. One przecież nie znikają, ale teraz, pod władzą miłości służą nie własnym celom, lecz miłości, doprowadzeniu człowieka do miłosnego zjednoczenia z ukochanym, miłością i tym, co większe od człowieka, czyli Bogiem. Miłość ta jest prawdziwie nierozerwalna, jedyna i wyłączna ze swej istoty (Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela). Nie trzeba w niej starać się o odgrzewanie uczuć ani dodawać obietnic. Nie zależy ona też od więzi seksualnej. Miłość taka przemienia też ciało: to, co w ciele było silnie biologiczne, zmysłowe, tak iż mogło władać człowiekiem, słabnie, poddając się władaniu serca. Człowiek prowadzony przez tę miłość coraz trwalej zamieszkuje na poziomie serca, w jego świetle widzi inne osoby – choć nie tak jasno je poznaje, jak swego ukochanego/ukochaną. Miłość taka nie rani, lecz leczy to, co w człowieku było chore i poranione. Oddziałuje też na inne osoby: poprzez przemianę kochającego człowieka inni mogą się stykać z odniesieniem bezinteresownym, wolnym, nieuwikłanym. Jeśli ta miłość realizuje się w małżeństwie i pojawia się potomstwo, dzieci mogą być przez tak kochających się rodziców prawdziwie szczęśliwie kochane: rodzice wiedzący, kim są, szczęśliwi, spełnieni w miłości, pomagają rosnąć swoim dzieciom nie dla siebie, ale dla nich samych i wychowują je ku miłości. Jedynie takie wychowanie nie deformuje (nie zatrzymuje) duszy.

Przede wszystkim w miłości na poziomie serca osoba poznaje swoją prawdziwą tożsamość i trwale się na niej osadza, oczyszczając ją z przypadłości zranień i mechanizmów obronnych. To głębokie bycie sobą uzdalnia do głębokiego, miłosnego i realnego kontaktu z własnym wnętrzem (nie emanacjami „ego”), z drugim człowiekiem i Bogiem. Ta prawdziwa tożsamość, odkryta w miłości i przez miłość, przekracza doczesność już teraz. Również relacja dwóch osób kochających się taką miłością oblubieńczą przekracza doczesność. Tu widać, że małżeństwo wyraża taką miłość przypadłościowo, docześnie, skoro w niebie ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Miłość jest większa niż małżeństwo, a ono jest jedynie jej doczesną formą. Ludzie kochający się taką miłością wiedzą to i nie boją się o „brak małżeństwa w niebie”. Miłość ta daje bowiem poznanie tego, jaka jest, że jest „teraz i na zawsze”. Dlatego nie jest zazdrosna i nie boi się wolności ani prawdy. Gdy człowiek jest w swoim prawdziwym miejscu, nie boi się jego utraty – odkrywa jego nieutracalność.

Miłość taka nie potrzebuje sakramentu jako czegoś dodatkowego, jako dopełnienia braku w niej samej – to właściwie ona jest sakramentem, w tym sensie, iż sprawia, że wzajemne oddanie się sobie dzieje się rzeczywiście. Ma cechy łaski, jaką sakrament ma przynosić: nierozerwalność, wyłączność, wierność, trwałość i udział w Bogu. Należałoby rozważyć, czy i jak sakrament może „dodać” te cechy tam, gdzie ich z istoty nie ma: w miłości wegetatywnej, zmysłowej, rozumowej. Ale to osobne rozważania.

(Nawiasem mówiąc, myślę, iż bardzo często lekceważymy odzywające się w nas serce, które – współpracując z archetypicznym pragnieniem oblubieńczym – mówi jedynie „to nie on”, „to nie ona”, zanim spotkamy ukochanego. Trwanie przy takich delikatnych sygnałach serca mogłoby nas uchronić przed nietrafnością związania się. Serca nasze jednak żyją wśród wielu zranień i ogromnego głodu miłości).

 

*********************************************

Powyższy opis jest jedynie modelem. Człowiek dorosły żyje dynamicznie, rosnąc lub „tracąc” wzrost swej duszy. Wiele się zatem może dziać w relacjach osób, które się niecelnie/słabo/wcale poznały, startując z poziomu wegetatywnego/zmysłowego/rozumowego. Niewątpliwie relacja może się zmieniać wraz ze wzrostem osób (rzadko jest on jednak równoczesny). Jeśli relacja ma potencjał przyjaźni (np. ukochania wspólnego celu: Boga), może pozytywnie przejść utratę złudzeń co do jej oblubieńczego charakteru: gdy człowiek rozwija się, rośnie, zaczyna coraz jaśniej widzieć, że jego oblubieńcze pragnienie jest zrealizowane nietrafnie, a życie małżeńskie/oblubieńcze przypadłościowo nałożone na przyjaźń, braterstwo.

Pisząc o „wymiarach duszy” dokonuję oczywistego uproszczenia. Niemowlę żyje w wymiarze wegetatywnym, ale przecież posiada wszystkie wymiary w zalążku - człowiek dojrzały korzysta ze wszystkich. Chodzi tylko o to, który z nich wyznacza cel życiowy, który zatem prowadzi przez życie, dominuje, podporządkowuje inne sobie, który jest „oczyma” poznania.

 


[1] Prawo kanoniczne zawiera pojęcie bigamii następczej, czyli związku małżeńskiego zawartego po wygaśnięciu pierwszego małżeństwa (śmierć, stwierdzenie nieważności, dyspensa papieska). Takie powtórne małżeństwo, choć legalne, uważane jest za przeszkodę do święceń, irregularitas ex defectu, (KPK kan. 984 nr 4), ze względu na złamanie znaku jedności między Chrystusem a Kościołem (określanego jako oblubieńczy), czego odbiciem ma być małżeństwo. Z jednej strony mamy archetypiczną relację wynikającą z samego aktu stworzenia, z drugiej Pawłową refleksję teologiczną o fundamentalnej relacji między Chrystusem a odkupioną ludzkością (Kościołem), która to relacja jest aczasowym wzorem dla małżeństwa. W wizji Pawła relacja między Chrystusem a Eklezją wyjaśnia oblubieńczy, a zatem jedyny i wyłączny charakter małżeństwa. Ewangeliczny Jezus odwołuje się do samego aktu stworzenia jako podstawy nierozerwalności małżeństwa oraz do Bożego aktu łączenia ludzi (co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela). Dziś nierozerwalność małżeństwa wiążemy chętnie z sakramentologią, jednak należy pamiętać, iż małżeństwo do XIII wieku nie było powszechnie uznawane za sakrament – jego nierozerwalność musi się zatem zasadzać na czymś pierwotniejszym niż sakrament.

[2] Uczucia/odczucia i intuicje mogą stanowić źródło poznania na poziomie zmysłowym i intelektualnym, jako że są bezpośrednią reakcją na przedmiot (tu jest ich podobieństwo). Przyglądając się im, możemy dostrzec ślad intuicyjnego poznania, które dokonuje się poza naszą świadomością (i jest wcześniejsze niż operacje rozumowe, które ewentualnie można na nich wykonać). Jest tu jednak pewna różnica: uczucia w wymiarze zmysłowym pochodzą z reakcji na przedmioty zmysłowe, w wymiarze intelektualnym pochodzą z „promieniowania” woli (pociągniętej widzeniem intelektu) na uczucia (uczucia łatwiej odczuwamy, więc zazwyczaj rejestrujemy pierwszy kontakt z intuicją naszego intelektu przez uczucia właśnie).

aneta.maria
O mnie aneta.maria

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura