Anhelli Anhelli
550
BLOG

Dlaczego Chaos zawsze wygrywa z Porządkiem?

Anhelli Anhelli Kultura Obserwuj notkę 5

"Ponieważ jest lepiej zorganizowany"Terry Pratchett

 

Do napisania tego jakże jednokierunkowego tekstu (ode mnie "do" -- ) skłoniła mnie pewna kupiona na pchlim targu książka; mniejsza o tytuł. Uradowana jak mały brzdąc, który natrafił na żabę czy jaszczurkę i dumny z siebie niesie ją do domu (tak przy okazji, sama w dzieciństwie co rusz straszyłam panie z kolonii znalezionymi w trawie jaszczurkami... No cooo??) aby pokazać rodzicom czy rodzeństwu, tak i ja niosłam to cudo w złudnym przekonaniu, że gdy za niedługi czas zasiądę do jej lektury, jedyne czego będę miała w nadmiarze, to czystą esencję myśli autora, która spłynie na mnie jak rześki deszcz. Niestety ledwo zasiadłam do jej lektury, obowiązkowo z kubkiem kawci na trójnożnym stoliczku, zmysły moje zostały poruszone tak mocno, iż nieomal spadłam na ziemię z tego wygodnego piedestału a przecież w Polsce jeszcze nie ma trzęsień ziemi, a może się mylę... Dlaczego zatem? 
Hm... Cieszcie się moi kochani, że j  e  s  z  c  z  e  internet nie oferuje wam pełnej dozy wrażeń (mam na myśli wrażenia związane ze zmysłem powonienia), gdyż podobnie jak mnie, tamtego pamiętnego dnia, uderzyłby was w nozdrza koszmarny fetor papierosowy, zmieszany z czymś, co można by określić -- posiłkując się kolokwialnym językiem -- słodkawym zapachem kocich wymiocin. Właśnie tak. 

Teraz już wiecie, mniej więcej, jakiego szoku doznał mój nos, od dziecka wyczulony na subtelną woń starych książek. Oczekiwałam wszystkiego, a więc: zapachu skóry, różnego rodzaju olejków i tak znanej wszystkim molom książkowym, woni czcionki drukarskiej, pomnożonej rzecz jasna przez ilość dekad, przez które było jej dane leżakować jak wytrawnemu winu w piwnicy. Z doświadczenia wiem również, że książka przesiąka także zapachem perfum tych spośród nas, którzy wystarczająco mocno zatopią się w jej treści. No cóż.... Wrażenia zapachowe po otwarciu tej książki uzmysłowiły mi, a zaręczam, że na dworze nie było tego -- a to ci zagadka -- czuć, iż osoba, która jako ostatnia miała to cudo w swym posiadaniu musiała być zdeklarowanym wrogiem książek w ogóle, jak też wrogiem mydła i wody, bo gdyby było inaczej, nigdy, ale to nigdy, nie przypaliłaby brzegów owej książki, papierosem i nie zamieniłaby swego obejścia w chlew. Czy można bowiem nazwać inaczej dom palacza? Drogie meble czy też książki (przykładowo) a wszędzie wokół stęchły zapach tytoniowych wyziewów. "Istny r  a  j  dla astmatyków". Naprawdę nie pojmuję, jak można palić papierosy a przy tym uważać siebie za pasjonata książek; już nie chodzi nawet o zapach -- czy też jego brak, bo czy smród kocich rzygów to jeszcze "zapach"? -- ale o same przesłanie, jakie puszcza się z dymkiem, iż książki, które rzekomo się czyta NIC W ISTOCIE NAS NIE NAUCZYŁY.

 

Jest takie stare porzekadło niemieckie, które doskonale obrazuje kolejną część mojego subiektywnego wywodu, a mianowicie: "Pożerać książki bez ich trawienia jest niezdrowe". No ba, czyż nie od szkoły podstawowej słyszymy, iż sama sztuka czytania jeszcze nie czyni z nikogo intelektualisty? Wszak nawet Kali w Afryce (zaręczam, że są tam tacy, o ile koran nie zabronił im tego z wiadomych względów, któż by wtedy kupował te biedne dziewice na targu wielbłądów czy ruszające się menu w koszu na bazarze?) jest w stanie coś wydukać. Ażeby nazwać siebie "myślącym" a więc prawdziwym człowiekiem, nie zaś czymś pomiędzy krówką na łące czy szympansem na drzewie, należałoby jeszcze czytać ze "zrozumieniem", tymczasem ku świętej naiwności, w niemal każdym zakątku świata, powielany jest ten sam stereotyp, że "książkę czyta się dla zabicia nudy ergo czasu" (pominę już frazeologię, bo doprawdy wywracam się do góry nogami, gdy słyszę ten durnowaty przekręt słowny) a więc jak w każdym przypadku "zabijania" czynność tę należy dopracować do perfekcji, "zabijając" samą esencję czytania, czyli -- książkę.

Voilà !

"A niech ma, ta skubana, za swoje! Ja jej pokażę, co ona sobie myśli? Robić ze mnie intelektualistę na siłę. Jak ona śmie...? Przecież mam święte* prawo tkwić w debilizmie umysłowym. Ha, jest to nawet przewidziane w ustawie [patrz przypis w Deklaracji Niepodległości o "prawie do szczęścia"]. Nie jest to wyłącznie moje spostrzeżenie, zaręczam. Pozwolę sobie nawet zacytować pewną podchwytliwą wypowiedź Sir Terry Pratchetta, brzmiącą następująco:
"Ktoś, kto całe życie spędził pod gołym niebem, umie docenić solidną, grubą księgę. Jeśli człowiek ostrożnie wyrywa kartki, taka księga wystarczy na cały rok rozpalania ognisk. Nieraz garść wilgotnych gałązek i sucha książka mogą ocalić życie. A kiedy ma się ochotę zapalić i nie można znaleźć fajki, książka jest niezastąpiona".
Gdyby tak spoglądać na tę kwestię, a Ci, którzy niszczą książki jako żywo biorą sobie owe założenie do serca, nie dziwi wcale, że w Średniowieczu palono książki na wielkich stosach, wszak zimy wtedy były pieruńskie. ;]- To dlatego także nazywamy ów okres Ciemnymi Wiekami (nie dość, że nie zachowało się zbyt wiele prac naukowych, poza traktatami całymi o tym, co było pierwsze: kura czy jajko?, to jeszcze jak przetrzebiło populację ludzką, hm? I'm wonder....), nie trudno bowiem domyślić się, co miało miejsce tuż po tym, kiedy skończyły się książki.... Czymś wszak trzeba było podtrzymać ów stos ;]-
 
 

Ponoć "przyszłość jest jak książka, której jeszcze nie czytaliśmy". Mocne słowa, jak na człowieka, który co rusz wpadał do więzienia za to, iż nie potrafił przewidzieć, że talent do złodziejstwa nie jest dany każdemu, podobnież jak talent pisarski. O kim mowa? Oczywiście o Karolu Mayu. Utrafił jednak w samo sedno kolejnej brzydkiej przypadłości niektórych pseudo-czytelników, czyli: pisania w  i  po książkach. Nie wiem jak wy, ale kiedy otwieram dowolną publikację (począwszy od beletrystyki, kończąc na podręcznikach) i widzę w niej esy-floresy, jakże często nawet nie ołówkiem (które można dosyć łatwo wytrzeć gumką -- doświadczam tego stanu na okrągło, jako że cierpię na manię natrętnego gumowania książek), ale długopisem lub innym markerem popełnione, jakby ku niesłychanej uciesze demona-destrukcji, nieustannie myślę sobie w ten sposób (UWAGA: Za chwilę bluzgnę, pardon):  
"A ludzie się dziwią, że żyjemy w takich popieprzonych czasach". OoO Przecież już Einstein mówił, że: "Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko?"
Nie dziwcie się zatem, kochani, widząc liczne perturbacje homo-sapiens na ulicach świata, mnożeniu się sekt wielorakich, wybuchającymi wojenkami, bezproduktywnymi debatami, których sedno zawrzeć można w dwóch słowach: Czarna Dziura, [dla innych wersja ze smaczkiem, którą popełniłam na studiach: "Czarcia Dupa"], ani temu, że młodzi ludzie, którzy wchodzą w dorosłe życie, stają się niejako sztandarem wyzwolenia czy jak to ładnie ujął mój znajomy, "dotlenienia starczych uwiądów" (hm... brzmi perwersyjnie jak na moje ucho, taka słowna-viagra, nie sądzicie?), gdyż skoro już u swych podstaw ludzie ci mają bardzo niskie mniemanie o książkach, nie znają szacunku dla tego, co starsze od nich (średnio każdy burek z pchłami*, ale kto by tam bawił się w arytmetykę), takoż i duch czasów domaga się przewartościowania wszystkiego, łącznie z kulturą osobistą. 
 
 
Zewsząd słyszymy o maksymalizacji zysków przy minimalizacji kosztów/czasu, co z tego wynika? Otóż tyle, że przeciętny czytelnik (czyli zapędzony do literackiej katorgi przez nauczyciela) zagląda doń wyłącznie z w.w. powodów: "Zakuć-Zdać-Zapomnieć-Zalać". Po co niszczyć kolejne połacie lasów amazońskich, sięgając po jakiś zeszyt czy inną wolną kartkę papieru, kiedy cały esej na zajęcia można zawrzeć na stronach jednej książki. Liczy się bowiem święta zasada "max i minimum". Jaka szkoda, że zasada ta odbywa się kosztem samego delikwenta niszczącego książkę. Jaka szkoda, że "uczy się" on będąc duchem zupełnie gdzie indziej. ==> W tym miejscu polecam krótki skecz Billa Hicksa, który znajdziecie w prawej kolumnie mojego bloga pod hasłem: "Po co czytam?". Polecam, bo jak nikomu przed nim, udało się Billowi zawrzeć w tym prostym, z życia wziętym epizodzie, zawrzeć całą "bezmózgą" część światowego społeczeństwa. 
Jestem pewna, że bijący się na świecie (-- Oburzeni --), raczej nie czytają w wolnych chwilach Tołstoja czy choćby Pratchetta, jak już to "Sztukę Wojny", Sun Zi, czyli najprościej rzecz ujmując: Jak pokonać wroga? Ano wprowadzając w jego szeregi chaos lub "Ku nowej demokracji", Mao Zedonga -- świadczyć o tym może "zaciśnięta pięść" z czasów dywerchy Baader-Meinhof; są przecież niemiłosiernie zajęci wprowadzaniem lewackich haseł pod pozorem wyzwolenia ludzkości spod okrutnego jarzma Cywilizacji, a to grając na gitarce czy goląc się w biały dzień na środku ulicy.
Coś wam powiem na koniec, bo wierzcie mi, słowem nie dałabym rady wyrazić antypatii dla niszczycieli książek, szał w jaki wpadam widząc zniszczoną książkę, popisaną, zasmarkaną, poplamioną tylko biolodzy w laboratorium raczą wiedzieć czym, śmierdzącą gorzej niż tyłek pawiana po wizycie w przydrożnym wychodku, w porównaniu z którym szał Hitlera na widok cebuli na talerzu i czystej wyborowej firmy Cymes, jest niczym, przyrównać mogę tylko do szału w jaki wpadać miał zbudzony nagle bożek Pan w mitologii greckiej. Nie dziwota zresztą, jeśli zważy się, że tylko podczas tych krótkich chwil wytchnienia mógł nieszczęsny obłapić jakąś ponętną nimfę. Tak i ja, kiedy w magiczny sposób odnajdę w zapomnianym zakamarku jakiegoś białego kruka, od dekad nie wznawianą publikację znanego autora, książkę, o której zdążyłam była nasłuchać się niesamowitych opowieści, zahaczających z grubsza o mit jakiś czy legendę, i widząc później w jak opłakanym jest stanie, nie przez nieubłagany czas, lecz za sprawą ludzkiej ręki, a częściej po prostu z powodu chronicznej absencji mózgu, czuję.... lekko mówiąc, zawód. 
 
 
Takich okrutnych mąk nie życzę najgorszemu wrogowi (hm.... może poza samym KORNIKIEM KSIĄŻKOWYM). Co gorsza, rzecz o której dzisiaj napisałam nie dotyczy wyłącznie niższego poziomu edukacji, gdyż będąc na studiach na własne oczy widziałam w Czytelni, co potrafi zmajstrować goniący za uciekającym pociągiem czasu, student, traktujący wiedzę-mądrość samą w sobie (która dosłownie wrzeszczy mu nad głową, ażeby choć raz poczuł jak wielkie ma szczęście, mogąc zgłębiać jej tajniki), nie tyle po macoszemu, co jak dziurawy, śmierdzący i nikomu niepotrzebny kapeć. W takich razach aż dziw mnie bierze, że "złodziejstwo" w krajach arabskich karane jest ucięciem ręki, podczas gdy u nas -- z całkiem rozsądnego powodu, jakim jest "ratowanie ksiąg" przed debilami z długopisem lub markerem w łapie -- winno się wręcz promować takie zachowanie. Czy nie czujecie tej ironii losu?? W takim razie NIE CZYTACIE ZE ZROZUMIENIEM i pewnie w.w. rzecz dotyczy także Was.
 
 
Dlatego nie pierwszy to już raz, zgadzam się z Terrym Pratchettem, od którego cytatu rozpoczęłam, jak długo istnieją książki (te pisane i drukowane), jak długo potrafimy o nie dbać, szanować etc, tak długo Porządek zwycięża Chaos. Kto tego nie rozumie jest dowodem na to, że także ewolucja potrafi się cofać.... Wszystkim innym, już naprawdę na koniec podrzucam ciekawy cytat twórcy Świata Dysku, ku większej samodyscyplinie czytelniczej i człowieczej*:
"Uniwersytety są skarbnicami wiedzy: studenci przychodzą ze szkół przekonani, że wiedzą już prawie wszystko; po latach odchodzą pewni, że nie wiedzą praktycznie niczego. Gdzie się podziewa ta wiedza? Zostaje na uniwersytecie, gdzie jest starannie suszona i składana w magazynach"— Terry Pratchett (Nauka Świata Dysku).
 

Zobacz galerię zdjęć:

Anhelli
O mnie Anhelli

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura