Anna Bojarska Anna Bojarska
355
BLOG

"Agitka" - odcinek 4.

Anna Bojarska Anna Bojarska Kultura Obserwuj notkę 0

Dzisiaj, przepraszając za opóźnienie, publikujemy czwartą część powieścią Anny Bojarskiej "Agitka".

 

 

 

6.

 

— Czy jedność jest możliwa? — pyta Dieter Wolt, i natychmiast dziesięć głosów jednocześnie: tak!

Obrady komisji do spraw zjednoczenia lewicy rewolucyjnej. „Czy jedność jest możliwa?”

Tak — mówi Raymond Krivitzky, poprawiając fioletowy krawat w groszki — tak, ale na bazie marksizmu-leninizmu.

To znaczy trockizm!

Trocki i Róża Luksemburg byli jedynymi, którzy...

Ale maoiści?

Nikt bardziej od nas nie chce zjednoczenia: przypominam, że to trockiści od lat nawoływali...

— I nie zdołali nawet zjednoczyć się sami!

— Dążymy do tego.

 

W antyimperialistycznej to samo: Estravados na razie milczy, Martha Doherty już mówiła; „Jesteśmy za szerokim frontem, za szerokim frontem lewicy, całej lewicy...”

— Czy wraz z anarchistami?

— Tak.

Nigdy!

Rola anarchistów w rewolucji hiszpańskiej...

Anarchiści nie są lewicą! Sami nie przyznają się do naszego ruchu! Zjednoczenie z anarchistami?

A z Mao Spontex?

Ci się uważają za maoistów!

Zgódźmy się na jedno: chodzi nam o zjednoczenie wszystkich sił rewolucyjnych, w tym także o wyrwanie wartościowych kadr ze skorumpowanych partii komunistycznych...

Także lewicowi socjaliści.

Chwileczkę — odzywa się wreszcie Estravados — o czym właściwie mówimy: o zjednoczeniu szerokiego frontu sił postępu, czy — awangardy rewolucyjnej, która będzie kierować tym szerokim frontem?

 

Niektórzy pozakładali na uszy słuchawki, ale tłumaczki nie nadążają, gubią się: dyskusja po angielsku, trudno, każdy powinien znać angielski!

— Jak długo możemy czekać? — pyta Jean-Pierre. — Aż wygaśnie cały entuzjazm? Trzeba wreszcie zacząć! Ktoś musi zacząć!

Martha Doherty mieszka w tym samym hotelu, co David Sinclair; przerwa obiadowa. Spotykają się przy recepcji: Numer 82! — mówi Martha. Numer 104! — mówi Sinclair; biorą klucze i patrzą na siebie.

„Nareszcie się spotkaliśmy, to śmieszne, znać siebie nawzajem tylko z gazet!” — „Nigdy nie widziałam zdjęcia, czytałam tylko, czytałam Rewolucja to sposób bycia i tak dalej, nie zgadzam się z panem...” — „Mamy okazję podyskutować na Kongresie, napije się pani?”

Bar jest obok recepcji; wnęka, lada, za ladą bateria butelek, barman w białym kitlu. „Gin z tonikiem” — mówi Sinclair.

Dla mnie coca-cola.

Zapalają papierosy. „Umie pani wróżyć z ręki? Ja umiem”. Bierze jej rękę, otwiera, dotyka palcem linii: normalny początek przygody. Martha patrzy już na to tak obojętnie... „No i co mnie czeka?”

— Nie dokonała pani jeszcze żadnego decydującego wyboru: w sprawach serca wszystko w zawieszeniu, wszystko się jeszcze może zdarzyć; linia życia długa, ale też poplątana, niezdecydowana... Spełnienie ambicji na pewno.

— Ach, ambicji!

Wstąpimy do mnie na drugiego papierosa?

Nie wiem...

Wstąpimy! Tylko na chwilę!

To piętro wyżej, tak?

Piętro wyżej? Nie, dwa piętra!

Piętro wyżej od tego, na którym ja mieszkam.

Ach, tak! Piętro wyżej.

Winda, korytarz, klucz w zamku: pokój, niezupełnie taki sam, łóżko stoi inaczej, kanapa jest brązowa, szafa z lustrem, a u niej jest bez lustra; na szafce nocnej leży otwarta książka. Martha nachyla się nad nią: komiks! Czytasz komiksy?

Komiksy to cała nasza epoka, streszczenie naszej epoki, coś najbardziej dla niej typowego!

A mnie nudzą.

Nie pocałujesz mnie?

Dlaczego miałabym cię pocałować?

Pocałuje mnie!

Pocałunek, i przerażenie Marthy: to ją nudzi! To już ją nudzi!

A więc — czy to możliwe, żeby on był podniecony? Żeby czuł cokolwiek innego, niż tę nudę i absolutną obojętność, nic więcej, ani przyjemności, ani przykrości, niczego? Dopiero w takich chwilach widzi się cały sens miłości: gdyby tu byli z tamtym, z jej jedynym romansem, zaraz po zamknięciu drzwi padliby sobie w ramiona, zaczęliby tańczyć po pokoju. „Jak się cieszę, że jesteś tu ze mną!” — „Jak się cieszę, że jestem tu z tobą!” — „Nareszcie sami!” — ”Wilczku” — „Sarenko” — „Zajączku”. Sens miłości! Ale miłość niszczy wszystko, co wartościowe w człowieku, więc? Więc lepiej żyć właśnie tak, jak w tej chwili. „Gorąco tutaj”, mówi David Sinclair i zdejmuje marynarkę, Martha zsuwa z nóg pantofle, „Rozbierzesz się? — ”Dlaczego miałabym się rozebrać?”, pyta Martha tak znudzona, że robi jej się niedobrze. „Mówię ci, że się rozbierzesz”, to miało być czułe, całuje ją w ucho i szyję, całuje ją w usta, o Boże, to jest nudne, nudne, nudne! Co się stało z tą dawną radością? Są teraz nadzy, leżą na tej brązowej kanapie: nudno! A potem już pierwsza sekunda zmusza Marthę do krzyku, szamocze się pod nim, drży, szarpie palcami kapę, jęczy, popłakuje, oddycha coraz szybciej, tak szybko, że prawie się dusi: to automatyczne, to normalne, to jedyny sens takich chwil. I już koniec; David Sinclair wyciąga się obok niej i pomrukuje. „Co?”

— Nic... jest mi dobrze.

Znowu jest nudno, nudno, nudno; dzięki Bogu zaraz zacznie się sesja popołudniowa, za chwilę będzie coś, co naprawdę ma sens, no, koniec z tym, wyciąga rękę po swój zegarek, zdjęty przed chwilą: to już przeszłość.

 

 

7

 

Tak, zwyciężyli! W Madrycie i w Genewie, w Sewilli i w Barcelonie, tak, jak zwyciężyli potem w Dżakarcie i w Higueras, zwyciężyli najpierw w Katalonii i w Asturii, w Andaluzji i w Walencji, w Sierra Morena i w Kastylii, potem był Bandung i Sajgon, zwyciężyli! Od dnia, w którym przez radio rozległy się słowa: „Nad całą Hiszpanią bezchmurne niebo”, sygnał rebelii faszystowskiej, po tę straszną śmierć w Higueras, w pustej szkolnej klasie: tyle razy zwyciężyli! Ojciec zginął pod Brunete, na brzegu Guadarramy: w nocy widział pożary od bomb zapalających, płonęły lasy, ogień pełzał po polu, huku samolotów nie słyszało się już wcale, oczy same zamykały się ze zmęczenia; dalej był Madryt. Na ulicach Madrytu pisano jeszcze NO PASARAN!, nad ulicami rozwieszano transparenty: NO PASARAN!

EL FASCISMO QUIERE CONQUISTAR MADRID

MADRID SERA LA TUMBA DEL FASCISMO[2]

Tymczasem czołgi faszystowskie doszły pod Brunete, ojciec zginął, zginął w bitwie, która jednak została wygrana, ale i tak przegrano wojnę. Przegrano wojnę, nad całą Hiszpanią bezchmurne niebo, msze dziękczynne i bijące dzwony w kościołach, tego już nie widział, rozdzwoniona, dziękczynna Hiszpania z Franco klęczącym przed ołtarzem i z trupami wyrzuconymi z grobów została za nim. Zdążył jeszcze zobaczyć Brygady Międzynarodowe defilujące po raz ostatni przed przekroczeniem granicy w Perthus, milczącą defiladę, straszliwie smutną: ci też opuszczali Hiszpanię, tak samo, jak on, dziecko z matką; Los Voluntarios de la Liber— tad![3] Trzydzieści tysięcy cudzoziemców, walczących za republikę hiszpańską; potem największe pragnienie przez całe życie: powtórzyć to! Niech to się stanie regułą, w każdej naszej walce: Los Voluntarios de la Libertad! Odkąd tylko znalazł się, Hiszpan, na drugiej półkuli, na kontynencie mówiącym po hiszpańsku: jego walka w rewolucji kubańskiej! Potem w partyzantce! Głupcy i dranie będą to potępiać, idealiści i dranie będą pleść o idealizmie i donkiszoterii: tak, świat (być może) można zmienić bez cudzoziemców, ginących za obce kraje, ale człowieka? A czym będzie zmieniony świat z nie zmienionymi ludźmi?

Przegraliśmy!

Zwyciężyliśmy!

Wkraczamy do Hawany!

Niech żyje rewolucja!

Biurko z dzwoniącymi telefonami.

Wiece. Jeden po drugim. Przemówienia. Jedno po drugim. Pisać. Dyktować. Telefon. Podpisać. Oddać. Przesłać. Telefon, telefon, telefon.

1 Maja w Pekinie, na Placu Niebiańskiego Spokoju! Tłumy, przelewające się przez miasto. Pokaz ogni sztucznych nad Placem Niebiańskiego Spokoju: rozpryskująca się na czarnym niebie tęcza.

Szanghaj.

Wychował się na tej książce: książka, którą czytał na studiach, w Rio de Janeiro, podręcznik rewolucji dla inteligentów (ale przecież miał za sobą Hiszpanię, Hiszpanię dziecka, i ludzi, żegnających Hiszpanię w Perthus), stąd pierwsze, niecierpliwe pragnienie: mieć pokój na najwyższym piętrze hotelu, i żeby już prędzej była noc: wyjrzeć przez okno, spojrzeć w dół, i zobaczyć Szanghaj Malraux. Morze ruchomych świateł. Tysiące, miliony świetlików. Światła! Nigdy nie wiadomo, co właściwe oświetlają.

Afryka.

Branie pieniędzy za broń jest zbrodnią! Kto podejmie się zbiórki pieniędzy na broń dla rewolucjonistów Afryki i Ameryki Łacińskiej? Godzą się tylko trockiści.

Rok w Afryce: praca polityczna, przede wszystkim, praca polityczna od podstaw, tyle do zrobienia! Ale jak dać im broń? Jak ściągnąć tu ludzi — z Europy, Azji, Ameryki! — w jaki sposób stworzyć znowu brygady międzynarodowe, brygady międzynarodowe innego świata?

Awanturnik! — piszą postępowe gazety — odeszliśmy od eksportu rewolucji!

Ameryka Łacińska, dżungla, muły, błoto, Ramon tonie podczas przeprawy, w oddziale jest Francuz, jest Niemiec: to już początek! Argentyna, Brazylia, Boliwia, Kuba. Tych parę narodowości — to już początek wielkiego marzenia. W plecaku tom Marksa, tom Lenina, tom Trockiego, w najbliższej kryjówce wymieni się te książki na inne.

— Należy podsumować sytuację. Jest dobra. Mimo popełnionych przez nas błędów jest dobra. Strajk górników. Przetargi w rządzie. Nie zmniejsza to ciężaru popełnionych przez nas błędów. Zastanówmy się...

Jesteśmy za pokojowym współistnieniem — piszą postępowe gazety. — Estravados dostarcza kapitalistom argumentów!

Jedna linia, główna linia życia: od Perthus do śmierci, to jedno jest pewne, skończy się w chwili śmierci.

Eksport rewolucji! — piszą postępowe gazety — mieszanie się w wewnętrzne sprawy innych państw — argument przeciw nam!

Walka musi zawierać ryzyko, do zwycięstwa dochodzi się po stopniach, którymi są klęski; ale niczego się nie osiągnie bez walki!

Jeżeli zwycięży, będzie to tak, jak gdyby Madryt i Grenada, Sewilla i Barcelona, Dżakarta i Higueras były tylko tymi stopniami: wielkie, straszliwe schody.

 

 

8

 

Na rysunku w „Jours de France” grubas czyta gazetę, za jego fotelem staje rozpromieniona dziewczyna: „Spłaciłeś wreszcie swój dług wobec rewolucji, tatusiu! Rozbiłam twój samochód, jadąc rozklejać plakaty!”

 

David Sinclair jest w Paryżu: nosi czerwony sweter i czarne wąsy, ręce trzyma w kieszeniach. Spotkali się, pokój pełen dymu, zatłoczony, siedzą na podłodze, na łóżkach, rękami obejmują kolana. „A więc” — pyta Sinclair — „co to dla was znaczy — być rewolucjonistami?”

Robić rewolucję! — woła Roland, ale Sylvie już wpada w jego słowa:

Żyć rewolucją!

Zmienić życie, zmienić moralność!

Zmienić stosunki społeczne!

Ale słuchajcie, dlaczego właściwie chcemy rewolucji?

Bo to jest piękne! — woła Jean-Pierre, a David Sinclair mówi:

— Ale przecież... słuchajcie, w teorii, to prowokacyjne pytanie, ale mówię: w teorii — czego nam brak w starym społeczeństwie?

Głośny wybuch śmiechu.

— Wszystkiego!

Społeczeństwo, w którym się dusimy...

Ale słuchajcie, to jest prowokacyjne pytanie, ale musimy sobie takie pytania zadawać: społeczeństwo kapitalistyczne przeżywa prosperity. Średni poziom rośnie. Wolność osobista jest większa niż kiedykolwiek...

Znów wybuch śmiechu.

Wolność? Wolność osobista?

Widziałeś, co robią z tymi, którzy sprzedają „Cause du peuple”?

Nie popieramy „Cause du peuple”.

Przepraszam, ja popieram.

Wolność osobista! Jeżeli za ubiór nie podobający się policji dostaje się pałką...

Jeśli masz w kieszeni gazetę lub książkę, niezgodną z głęboką filozofią glin...

... z ich epistemologią, ontologią, etyką i estetyką...

Jeżeli masz „płyty goszystowskie”! Jeżeli masz „pisma goszystowskie”! Wolność! W ciągu całego stulecia tylko podczas okupacji zdarzały się takie rzeczy, jak to, co w 1970... aresztowanie dwóch redaktorów naczelnych! Francja...

Francja była ostatnim bastionem wolności, ale już nim nie jest.

Dlaczego nie wolno zażywać narkotyków?

Tak: dlaczego za moje własne pieniądze nie wolno mi kupić narkotyków? Co to komu szkodzi?

Huxley miał rację: w społeczeństwie przyszłości, pamiętacie, każdy dostawał za swoją pracę narkotyki.

— Wolność! To kpiny!

Mamy większą wolność seksualną...

Śmieszne! Tam, gdzie istnieje przymus społeczny, zmuszający do małżeństwa...

Ale czym ma być rewolucja? Tym, czym jest dla tych stęchłych, dogmatycznych...

... dla oficjalnych partii...

Wyzysk klasy robotniczej! Czy o to nam chodzi? Wnoszenie świadomości do klasy robotniczej, skoro do niej nie należymy! Czy o to nam chodzi?

— Nie.

Komuniści z tym ich ple-ple-ple...

Mów: oficjalni komuniści.

Oficjalna lewica! Klasyczna lewica! Śmiechu warte!

Nikt nie chce socjalizmu w stylu oficjalnych, komunistycznych...

Mów za siebie.

Ty chcesz?

Ale nie mów: „nikt”.

Czego nam brak w społeczeństwie kapitalistycznym?

Szczęścia — mówi Sylvie, i wszyscy milkną.

Tak — powtarza David Sinclair — szczęścia.

A więc?

A więc — mówi David Sinclair — chodzi o sam stan rewolucji, o uczucie rewolucji, o przeżywanie rewolucji, niepotrzebna nam partia, ideologia, program: sami zrobimy rewolucję. Wystarczy postawa rewolucyjna. Jeżeli wszyscy będziemy mieli postawę rewolucyjną, nie potrzebne będzie nic więcej.

A Estravados?

Ach, Estravados! To wspaniały człowiek, ale dogmatyk... chce jedności ze skrajną lewicą, bo oficjalna uczepiła się pokojowej drogi i walki parlamentarnej, ale co on ma z tym wspólnego? To klasyczny marksista! Żelazna dyscyplina i tak dalej, co oni zrobili na Kubie? W końcu to jeden z paru ludzi, którzy stworzyli dzisiejszą Kubę — i co z niej zrobili?

Na Kubie mają uroczyste śluby! — woła z obrzydzeniem Roland.

Tak samo, jak w Sowietach, w Sowietach po ślubie robią przyjęcia w restauracji „Bo cian”! Wiecie czemu? Bo według nich bocian przynosi dzieci. Tak, jak u nas mówi się, że w kapuście...

— Niemożliwe!

— Tak.

Na Kubie mają bardzo porządne motele dla par odrzucających małżeństwo, anonimowe i tak dalej... ale dlaczego tylko dla par? I to różnej płci? To moralność burżuazyjna! To nie jest rewolucja!

Komuniści we wszystkim zgadzają się z burżujami. Świętość rodziny...

To szczyt wszystkiego!

Jak ktokolwiek uczciwy może popierać mieszczańską rodzinę?

Przede wszystkim zniszczyć rodzinę! To pierwszy krok do rewolucji!

Tak: najpierw zniszczyć rodzinę!

Wszyscy się zgadzają: wszyscy za, nikt przeciw. Poniżenie. Więzienie dla dwojga ludzi. Ktoś, kto przestaje kochać, jest sztucznie przykuty przez społeczeństwo do niekochanego, musi go upokarzać, choćby nie chciał; a utrudnienia przy rozwodzie? Na ścianie wisi najmodniejszy plakat: wielka, zaciśnięta pięść; palą papierosy, sadowią się wygodnie na łóżkach, poprawiają na podłodze.

A w Ameryce, David? Jak robicie rewolucję w Ameryce?

Weathermen...

Meteorolodzy?

Tak... mają kolektywy w dwunastu największych miastach Stanów, w tylu, ile jest miesięcy w roku i mieszkają po dwunastu w jednym pokoju. Zamiast KC mają Biuro Meteorologiczne, wydają „Biuletyn Pogody” — wiadomości polityczne; poza tym wszystko na oczach wszystkich, seks i tak dalej, wszystko społeczne, nic prywatnego... Lekcje karate. Gimnastyka. Szkolenie polityczne. Sesje krytyki i samokrytyki. Zajmowanie wyższych uczelni, barykadowanie drzwi, bitwy z policją...

Są sukcesy?

Średnie.

Manifestacje?

Po kilkaset osób.

Jak się zabraliście w Ameryce do likwidacji rodziny?

Dajemy przykłady innych rozwiązań: komuny. Małżeństwa grupowe. To samo, co wszędzie. Izolacji od społeczeństwa przeciwstawia się życie w kolektywie.

Tak, życie w kolektywie! A jednak jest w tym coś paskudnego: trudno się tak od razu przyzwyczaić, Jean-Pierre, Sylvie i Roland żyją we trójkę i dobrze im z tym, ale nie wszystkim jest równie dobrze, trudno się przestawić, to nie znaczy od razu, że się chce małżeństwa!

Ale tak trudno znaleźć jednego odpowiedniego partnera, nie do łóżka, tylko do życia razem, a całą grupę?

To wina stalinizmu — wzdycha Louis, trockista z Ligi — w pierwszym okresie rewolucji zniesiono rodzinę i wszystkie te świństwa, zniesiono małżeństwo, a potem? To największa zbrodnia stalinizmu! Przywrócenie tradycyjnego małżeństwa, utrudnienia przy rozwodach, zakaz przerywania ciąży!

A odznaczenia dla wielodzietnych matek? Jak we Francji!

Czy to jest rewolucja?

To największa zbrodnia Stalina!

Więc co robić?

Żyć rewolucją! Być żywym przykładem!

— A konkretnie? Co robić?

David Sinclair nie wie, co robić.

Oczywiście znów przekłuwać opony, rozrzucać ulotki, malować hasła na murach, bić burżujów, zastraszać burżujów, nauczyć się robić bomby plastikowe, powtórzyć Sorbonę 68, zajmować inne uczelnie, tak jak wtedy Sorbonę... co więcej? Lansować życie w komunach, kompromitować jak się da tradycyjne, burżuazyjno— stalinowskie formy moralności. Kłamliwej moralności! Skoro nie ma monogamii — widzieliście wierne małżeństwo? nigdy! nigdy! nigdy! ja, mówi Sylvie, spotykam może jednego żonatego na dziesięciu, który by mnie nie podrywał już przy pierwszym spotkaniu, a nie jestem jedyną dziewczyną na świecie, mogę po prostu nie być w guście dziesiątego! jasne, wszyscy wiemy! a z kobietami jest inaczej? nie ma wiernych małżeństw! może jedno na dziesięć tysięcy, skąd, co ty mówisz, Roland, rzadziej! nigdy! — skoro więc nie ma monogamii, trzeba zwalczać to kłamstwo tak, jak zwalczamy wszystkie burżuazyjne kłamstwa... tak samo mit demokracji, mit parlamentu!

Własnym życiem udowodnić...

— Ale co udowodnić własnym życiem ?

Roland milczy, przygląda się tylko reszcie, wszystkim po kolei, pomyślał o czymś i wzdrygnął się.

 

cdn.

"A jednak ona istnieje, was biorę na świadków, dusze wrażliwe i czyste, istnieje ta namiętność czuła, przemożna, nieodparta, męka i radość wielkich serc, ten głęboki wstręt do tyranii, to rozpaczliwe współczucie dla uciśnionych, ta święta miłość ojczyzny, ta najwznioślejsza i najświętsza miłość ludzkości, bez której wielka rewolucja jest tylko olśniewającą zbrodnią, unicestwiającą inną zbrodnię; istnieje ta szlachetna ambicja stworzenia na ziemi pierwszej republiki świata, ten egoizm ludzi nieupodlonych, znajdujący niebiańską radość w spokoju czystego sumienia i w porywającym widoku powszechnego szczęścia. Czujecie ją w tej chwili, płonącą w waszych sercach; ja czuję ją także." (Robespierre)*************************************** "W polityce nie ma, nie było, i nigdy nie będzie sentymentów." (Stalin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura