Antoni Dudek Antoni Dudek
2107
BLOG

Historia IPN: Łukasz - trzymaj się mocno!

Antoni Dudek Antoni Dudek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

 

Przez miesiąc publikowałem w tym miejscu fragmenty mojej najnowszej książki „Instytut. Osobista historia IPN”. Dziś, w dniu, w którym dr Łukasz Kamiński złoży w Sejmie przysięgę i obejmie nie obsadzony przez ponad rok urząd Prezesa IPN, pora zamknąć ten cykl publikacją zakończenia książki, które napisałem w kwietniu tego roku, gdy nie sposób było przewidzieć nie tylko kto zostanie prezesem, ale nawet  tego czy Rada IPN zdoła wyłonić kandydata. Dziś ostatecznie kończy się najgorszy etap w dotychczasowej historii IPN, zapoczątkowany katastrofą smoleńską. Mam nadzieję, że zaczyna się okres, który za kilka lat zostanie oceniony bez porównania wyżej. Mam też podstawy by sądzić, że wizja Instytutu o której piszę poniżej jest też bliska nowemu szefowi IPN. Życzę zatem jej realizacji nie tylko sobie, ale także nowemu Prezesowi oraz wszystkim ludziom rozumiejącym, że nowy IPN, lepiej rozumiejący wyzwania dnia dzisiejszego oraz tych które dopiero nadejdą, jest Polsce wciąż bardzo potrzebny.
Łukasz - trzymaj się mocno!!!
***
W październiku 2010 r., w ramach obchodów dziesiątej rocznicy powstania IPN, przy wejściu do głównego budynku IPN przy ul. Towarowej w Warszawie odsłonięto tablicę poświęconą pamięci Janusza Kurtyki. Z tej okazji wdowa po prezesie, Zuzanna Kurtyka, wygłosiła niezwykle emocjonalne przemówienie, w którym padło m.in. stwierdzenie, że Instytut został po śmierci jej męża zniszczony. Powiedziała to w czasie, gdy na wszystkich stanowiskach kierowniczych w IPN wciąż znajdowali się ludzie mianowani na nie przez Kurtykę, a Instytut realizował wytyczone przez niego zadania. A jednak do pewnego stopnia miała rację. IPN w postaci nadanej mu przez Kurtykę przestał istnieć i już nie wróci. I to nie tylko dlatego, że weszła w życie nowelizacja ustawy zmniejszająca zakres władzy prezesa. Instytut Kurtyki mógł po prostu skutecznie funkcjonować tylko pod jego kierownictwem. Gdy go za sprawą katastrofy smoleńskiej zabrakło, cały stworzony przezeń heliocentryczny system zarządzania IPN rozpadł się jak domek z kart. Zadziałała stara zasada głosząca, że kryzys sukcesyjny jest tym głębszy, im silniejsza była pozycja dotychczasowego władcy. W tym przypadku został on też spotęgowany przez stanowczo zbyt długi okres oczekiwania na jego następcę, który w chwili gdy piszę te słowa wciąż jeszcze się nie zakończył.
Jaki będzie ten nowy, postkurtykowy IPN? Odpowiedź na to pytanie przyniosą następne lata. Dużo będzie zależeć od poziomu współpracy Rady i Prezesa IPN, osobowości tego ostatniego, ale i od stabilizacji prawnej i finansowej pionów archiwalnego oraz badawczo-edukacyjnego, które stanowią rdzeń Instytutu. Osobiście Instytut marzy mi się jako wielki ośrodek edukacyjny i naukowy, wspierany przez sprawnie działające archiwum i uwolniony od wyczerpującego swą misję pionu śledczego oraz Biura Lustracyjnego, które powinno funkcjonować – jak niegdyś urząd Rzecznika Interesu Publicznego – jako samodzielna instytucja. Ośrodek, którego władze byłyby wzorem asertywności wobec zmieniających się ekip rządowych, mylących politykę historyczną RP z pseudohistorycznym politykierstwem, którego rzeczywistym celem nie jest obywatelska i patriotyczna edukacja Polaków, ale wybielenie lub skompromitowanie tej czy innej znanej osoby. Marzy mi się też, by w Instytucie na równych prawach funkcjonowały różne narracje historyczne, których twórcy powinni jednak podzielać demokratyczny system wartości. Byłoby bowiem absurdem i kompromitacją, gdyby IPN upowszechniał treści afirmujące i usprawiedliwiające epokę dyktatury komunistyczną nad Wisłą. Instytut ma jeszcze bardzo dużo do zrobienia zarówno na polu opracowania archiwów i usprawnienia ich udostępniania, jak też badań naukowych oraz upowszechniania ich rezultatów. Najwięcej zaś na polu edukacji, bo z każdym rokiem w dorosłe życie wchodzącą tysiące Polaków, którzy na szczęście nie pamiętają już czasów dyktatury. Powinni o niej jednak wiedzieć jak najwięcej, bo demokracja w której dane było im wyrosnąć nie jest dana raz na zawsze.
Czy to wszystko jest możliwe? Z pewnością będzie to bardzo trudne, ale mam wrażenie, że atmosfera społeczna wokół spraw będących przedmiotem działania IPN stopniowo ewoluuje w dobrym kierunku. Mam wrażenie, że do przeszłości odchodzi już bowiem epoka, w której informacje z teczek bezpieki trafiały na czołówki gazet oraz na początek telewizyjnych i radiowych programów informacyjnych. Musieliśmy jednak przez nią przejść, podobnie jak w innych krajach, w których odważono się otworzyć archiwa tajnej policji z czasów dyktatury. Mam świadomość, że są ludzie, którzy – niekiedy bez jakiejkolwiek winy z ich strony – ponieśli negatywne konsekwencje tego procesu. Uważam jednak, że w wymiarze ogólnospołecznym jego bilans jest pozytywny, tak jak wielu innych bolesnych procesów jakie nastąpiły po 1989 r., a które sprawiły, że III Rzeczpospolita różni się dziś od PRL na korzyść w tak znaczący sposób. Za pozytywny uważam też bilans dokonań całego Instytutu, który – co warto nieustannie przypominać – nie jest tylko wielką składnicą bezpieczniackich akt, ale i zbiorowością ludzi, starających się by Polacy nie zapomnieli o epoce zniewolenia i dyktatury. Amnezja w tej sprawie byłaby bowiem pierwszym krokiem w kierunku ograniczenia naszej wolności.
Największym zagrożeniem dla IPN wciąż pozostaje to, co Janusz Kurtyka nazwał w kwietniu 2009 r., w czasie publicznej dyskusji w Fundacji Batorego, „walką o sztandar”. W jej trakcie doszło do ostrej krytyki działalności Instytutu. Broniąc jej Kurtyka powiedział: „Badania historyczne – czy tego chcemy, czy nie chcemy – są wykorzystywane przez uczestników sceny publicznej do weryfikacji lub podtrzymywania nieformalnej hierarchii prestiżu. IPN jest używany do czegoś, co można nazwać walką o sztandar, choć sam nie jest upolityczniony. (…) Kiedy toczy się walka o sztandar, jedna ze stron będzie mówiła, że jest za Instytutem, a druga będzie wobec niego sceptyczna, niezależnie od tego, co IPN robi”. Kurtyka nie wierzył zatem, że Instytut może przynajmniej próbować zachować neutralność w tej walce. Replikował mu Andrzej Friszke mówiąc: „Zgadzam się natomiast, że toczy się walka o sztandar. Jej symbolem są Lech Wałęsa i Andrzej Gwiazda. Jest przy tym rzeczą bardzo niezdrową, że ten drugi zasiada w Kolegium IPN. Instytut stał się przez to stroną w walce o sztandar, gdyż jego najistotniejsze publikacje dotyczą właśnie tych spraw i są raczej jednostronne”. Miałem okazję zabrać głos po obu cytowanych uczestnikach debaty mówiąc: „Obawiam się, że ta walka będzie trwała tak długo, aż ten sztandar już nie będzie miał żadnego znaczenia dla nikogo w Polsce”. Obym się mylił.
Są jednak i tacy uczestnicy sporu o IPN, którym nie chodzi o żaden sztandar. W trakcie wspomnianej debaty w Fundacji Batorego były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Marek Safjan powiedział: „Rzecz w tym, że archiwa służb bezpieczeństwa – abstrahując od ich wartości poznawczej i badawczej – były w ogromnym stopniu tworzone przy pomocy nielegalnych, przestępczych metod, na przykład przymusu. W każdym cywilizowanym społeczeństwie europejskim punktem wyjścia w sprawie związanej z wykorzystaniem danych gromadzonych w przy pomocy kryminalnych metod jest założenie, że ulegają unicestwieniu. Taka jest generalna zasada. Oczywiście Trybunał tego nie powiedział, choć wcale nie było to wykluczone na gruncie artykułu 51. konstytucji”. Jeszcze dalej poszedł Jerzy Stępień, następca Safjana na stanowisku prezesa Trybunału Konstytucyjnego, powołany na to stanowisko decyzją prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W końcu 2006 r. w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” stwierdził: „Najwyższą wartością jest godność, a nie prawda. Prawdziwymi informacjami można też zniszczyć człowieka, znacznie skuteczniej niż bronią palną. Musimy zapytać, w jakim celu się to robi. Prawda jako taka nie jest w naszym porządku konstytucyjnym największą wartością”. Na pytanie dziennikarza o możliwość szerokiego otwarcia archiwum IPN prezes Stępień odpowiedział następująco: „Moim zdaniem, jest [to] absolutnie niedopuszczalne. To były dokumenty zgromadzone nielegalnie, a jeśli jakieś dokumenty w archiwum zostały zgromadzone nielegalnie, to ja jako obywatel, z mocy Konstytucji mam prawo do ich usunięcia, zniszczenia”. Wypowiedzi te jasno wskazują, że nie brakuje w środowisku prawniczym ludzi przekonanych, że takie wartości jak godność i dążenie do prawdy mogą pozostawać ze sobą w sprzeczności, a drogą do jej przezwyciężenia mogłoby być puszczenie z dymem zasobu archiwalnego IPN. Gdy mowa o przyszłości IPN, wówczas o takiej perspektywie również nie wolno nam zapominać, nawet jeśli w chwili obecnej nikt otwarcie nie proponuje zniszczenia ocalałych archiwów bezpieki jako zgromadzonych nielegalnie. Swoją drogą dlaczego nie pójść dalej drogą sugerowaną przez Jerzego Stępnia i nie uznać całego PRL za nielegalny, a w ślad za tym domagać się unieważnienia wszelkich aktów prawnych z tego okresu.
Absurd? Z pewnością nie większy niż twierdzenie, że prawdziwa informacja może człowieka zniszczyć bardziej niż strzały z broni palnej. A jednak nie jestem specjalnie zaskoczony. Pisząc tę książkę przebrnąłem bowiem przez Himalaje demagogii, dezinformacji, ignorancji, a wreszcie najzwyklejszego chamstwa, z których pomocą próbowano poniżyć, ośmieszyć, skompromitować i w końcu definitywnie zniszczyć Instytut Pamięci Narodowej. Jak dotąd to się nie udało. Mam nadzieję, że dla dobra polskiej demokracji to się nie uda również w przyszłości.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Kultura