Najwyraźniej doświadczenie jest nieprzekazywalne. Przynajmniej jeśli chodzi o kwestie ustroju politycznego. Gdyby bowiem Czesi, którzy jak i my mają u siebie system parlamentarno-gabinetowy, zechcieli się przyjrzeć ponad dwudziestoletnim doświadczeniom swojego północnego sąsiada z urzędem prezydenta wybieranym w wyborach powszechnych i wmontowanym w system, w którym co i rusz dochodziło do mniej czy bardziej burzliwych kohabitacji, wówczas szybko zrezygnowaliby z wprowadzania tego fatalnego rozwiązania u siebie.
Powszechne wybory prezydenckie to imponujące polityczne igrzyska. Nie przypadkiem w Polsce (i nie tylko u nas), przy ich okazji frekwencja wyborcza bije rekordy. I wszystko byłoby w porządku, gdyby wzorem USA, gdzie ten system doprowadzono niemal do perfekcji (wadą jest tylko pośredniość wyborów umożliwiająca jak w 2000 r. faktyczne zignorowanie woli większości), wybrany w wyborach powszechnych prezydent stał rzeczywiście (a nie tylko formalnie) na czele władzy wykonawczej. A tak nie jest ani w Polsce, ani w Czechach.
W Polsce to tzw. pęknięcie egzekutywy miało już wiele fatalnych dla państwa konsekwencji, a pogląd, że jest jedną z przyczyn katastrofy smoleńskiej jest warty głębszej refleksji. Niestety tej ostatniej brakuje w polskiej klasie politycznej, która nigdy nie zgodzi się na wprowadzenie klasycznego systemu prezydenckiego (bo w nim obowiązuje zasada „zwycięzca bierze wszystko”), ale też nie ma odwagi by odebrać Polakom polityczne igrzyska prezydenckie urządzane co pięć lat .
Czesi słyną z pragmatyzmu. Ciekaw jestem ile czasu zajmie im zrozumienie, że wybierając prezydenta w wyborach powszechnych i nie dając mu równocześnie realnej władzy, po prostu zepsuli ustrój swojej pięknej republiki.
Inne tematy w dziale Polityka