Prorok Eliasz był niewątpliwie gigantem Starego Testamentu. On jest nadzieją wszystkim, którzy w jakiś sposób popadli w stan zwątpienia, beznadziejności.
Eliasz chciał umrzeć. Stan, w którym się znalazł, dziś psychiatrzy pewnie określiliby jako stan ciężkiej depresji. Ten wielki prorok popadł w zwątpienie. Chciał umrzeć. Nie widział dla siebie miejsca na ziemi. Ale Bóg przyszedł po niego. Wyciągnął go z jaskini. Jak kotka swoje małe z głębokiego dołu, delikatnie trzymając je w pysku, aby go nie skrzywdzić. Dał mu nowe zadania. Tchnął w niego nowego Ducha.
Zastanawiam się nad swoim doświadczeniem życiowym. Nad przypadkami, które minie spotkały w życiu. Niby niechcąco. Niby przypadkowo.
Dawno temu. Czekam na swoje dzieci, w szatni przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne. Wspaniałe przedszkole dla dzieci, z którego są zachwycone. Ujęte zwykłą dobrocią tych „szarych myszek”.
Rozglądam się po ścianach, po kolorowych obrazkach dla dzieci. Muchomorach. Słoneczkach, kwiatuszkach. Czytam te same ogłoszenia któryś raz z kolei dla zabicia czasu oczekiwania. I w pewnym momencie zauważam karteczkę z dialogiem. Ktoś się żali:
- Panie, obiecywałeś, że mnie nigdy nie opuścisz. I zawsze widziałem ślady Twoich stóp na piasku obok moich. Ale wtedy, gdy mi było naprawdę źle, to mnie opuściłeś. Widziałem tylko jeden ślad na piasku.
- Nigdy cię nie opuściłem. Ja ciebie wtedy niosłem na rękach.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo