Trzecia niedziela Adwentu. Niedziela radości. Pokornej radości. Chociaż – po ludzku sądząc - bohater tej niedzieli, Jan Chrzciciel ginie ostatecznie okrutną śmiercią. Niezłomny, bo wie, że otrzymał światło Prawdy, jeszcze jako poczęte dziecko, gdy usłyszał głos Matki Bożej w łonie swoje matki. Zrodzony z bezpłodnej, wiekowej kobiety, która z pokorą znosiła swój los. Bycie bezpłodną wtedy było znakiem hańby, można w takiej sytuacji stracić wiarę. Ona trwała w ufności. Jej syn, będzie porównywany do Eliasza, ludzie będą w nim widzieć Mesjasza. A on pokornie mówi, że nie jest godzien rozwiązać rzemyka u sandałów Tego, który idzie za nim.
Czy też tak masz, że to, co się wydawało twoją porażka, z której już się nie podniesiesz, z perspektywy dłuższego czasu okazuje się być tym, co było tym, co ci się najlepiej trafiło w twoim życiu?
Zaskakujący Bóg. Rodzi się w stajence, pośród prostaczków. Ten, który wie, jak ze sobą połączyć fizykę kwantową z fizyką relatywistyczną rodzi się pośród ludzi, którzy nie umieli czytać, pisać ani rachować. Nie w pałacu, a w żłobie. Szatan by nie zniósł takiego poniżenia.
Szukasz Boga? Idź śladami pokory. To są jego ślady.