April66 April66
140
BLOG

CZAS ZA(NA)WRACAĆ czyli, półmaraton katechetyczny w polskiej szk

April66 April66 Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

(poniższy tekst zamieściłem też na www.fronda.pl)

 

Ksiądz Z.P. Maciejewski, twórca najpopularniejszego wśród katechetów portalu tematycznegowww.natan.pl, napisał kiedyś artykuł, którego treści już nie pomnę, nie mniej zapamiętałem dobrze  tytuł: „Biegniecie dobrze, tylko nie w tą stronę”. Świetnie oddaje on istotę ponad 21-letniego półmaratonu katechizacji w polskich szkołach.

 Przez te ponad 20 lat doszło bowiem do mimowolnego przeprowadzenia całego pokolenia młodzieży z salek parafialnych do sal szkolnych. Czy ta przeprowadzka się Kościołowi opłaciła? Coraz liczniejsze są głosy, że nie. Wyrosło pokolenie, które mimo nadal masowego uczestniczenia w katechezie szkolnej, grzeszy ignorancją jeżeli chodzi o wiedzę religijną, a do tego utraciło „nawyk” uczestniczenia w coniedzielnej mszy. Dlatego jeżeli Kościół polski nie znajdzie skutecznej metody zawrócenia nastolatków z powrotem do parafii, to za następne 20 lat polskie kościoły opustoszeją.

 Rodzice za, a nawet przeciw

Dwa fundamentalne powody dla których w 1990 r. wprowadzono katechezę do szkół, czyli wola rodziców i objęcie katechizacją większej liczby, nie uczestniczących w niej przy parafii młodzieży, chwieją się. Obecnie nawet życzliwi Kościołowi rodzice twierdzą, że dla ich wygody, religia powinna być utrzymana w podstawówce , ale już w gimnazjum i szkole średniej niekoniecznie. Poza tym chwieje się przekonanie, że większość rodziców w tradycyjnie katolickim społeczeństwie chce katechizować swoje dzieci. Potwierdza to anonimowy sondaż sprzed ponad rokuprzeprowadzony dla Polskiego Radia przez Instytut Badania Opinii Homo Homini, z którego wynika, że tylko 46 procent Polaków posłałoby swoje dziecko na lekcje religii w szkole, 32 procent dałoby swoim dzieciom wolny wybór, a 15 procent wybrałoby etykę.

Jeżeli chodzi o frekwencję młodzieży na religii, to ta w niektórych szkołach średnich w dużych miastach, dobija do poziomu tej sprzed 1990 roku w salkach parafialnych, a jeżeli utrzymuje się nadal na wyższym poziomie, to nie przekłada się to wcale na praktyki religijne młodych. Bp Marek Mendyk odpowiedzialny za katechezę z ramienia Episkopatu, twierdzi, że w szkołach podstawowych na religię uczęszcza 96% dzieci, a w gimnazjach i szkołach średnich nadal ponad 80% młodzieży. No dobrze, ale to oznacza, że mimo masowej katechizacji całego pokolenia na przestrzeni ostatnich 20 lat jego religijność… pogorszyła się. Jeżeli bowiem na niedzielne msze w Polsce, według Instytutu Statystyki Kościoła (ISKK), w roku 2011 uczęszczało ok. 40% katolików (w roku 1990 – 50%), to katechizowani przez te lata, nie przyszli do kościoła, ale raczej od niego odeszli. Wiadomo też, że frekwencję w kościołach „ciągną” w górę ludzie starsi, a frekwencja wśród młodzieży jest dramatycznie niska. Potwierdzają to szeregowi księża pracujący z młodzieżą w parafiach. Jeżeli więc, parafrazując cytat z filmu „Pokuta”Tengiza Abuładze,  katecheza nie jest drogą, która prowadzi do świątyni, to po co jest? Biskup Tadeusz Pieronek mówi  w jednym z wywiadów, że bez religii w szkole, w której i tak panuje chaos i bałagan, stan moralny młodego pokolenia byłoby jeszcze gorszy. Ale to jest tylko gdybanie. Nikt  bowiem nie zrobił jeszcze w Polsce miarodajnych i całościowych badań na temat wpływu katechizacji na wiarę i moralność dzisiejszych 30-stoparolatków.  Takie badania zrobiono parę lat temu w tradycyjnie katolickiej Hiszpanii(„Młodzi Hiszpanie 2005”). Okazuje się , że młodzi Hiszpanie, choć w zdecydowanej większości ochrzczeni i mający za sobą szkolną katechezę, z Kościołem nie chcą już mieć nic wspólnego. Jedynie 29 proc. z nich zaliczyło się do grona wierzących wyznania katolickiego, podczas gdy w analogicznym badaniu z 1995 r. odsetek ten wynosił jeszcze 77 proc.

Czy minusy nie przerosły plusów

W latach 80-tych, założyciel ruchu oazowego i dzisiejszy kandydat na ołtarze ks. Franciszek Blachnicki ostrzegał  Kościół przed powrotem katechezy do szkół: „Zamiast wejść w inicjację chrześcijańską, wejdziemy w wiedzę religijną". Wydaje się, że jest jeszcze gorzej. Nie mamy bowiem, ani inicjacji, ani wiedzy, bo stan tej ostatniej pozostawia też wiele do życzenia. Katecheci, którzy mają ambicję przekazać uczniom jakieś podstawy teologii, dogmatyki czy historii Kościoła i próbują je egzekwować, w szkołach ponadgimnazjalnych muszą się liczyć ze znikomą frekwencją na lekcjach, bo za bardzo wymagają, a religia ma być przecież „fajna”.  Dlatego dla utrzymania uczniów na religii popularne stały się na katechezie tzw. metody aktywizujące, opierające się na bardzo często cytowanej w czasie szkoleń katechetycznych maksymie Konfucjusza: „Powiedz, a zapomnę, pokaż, a zapamiętam, pozwól mi wziąć udział, a zrozumiem". Na poziomie katechezy dziecięcej ma to jeszcze sens, ale w szkołach średnich często owocuje „zdziecinnieniem" przekazu, a efektem końcowym z jest rezygnacja ambitniejszych licealistów z przedmiotu, który traktują, jako „przedmiot – michałek”. Inność religii w stosunku do pozostałych przedmiotów szkolnych, zaowocowała też tym, że uczniowie traktują ją często jako przedłużoną przerwę, albo lekcję-nie lekcję. Dlatego można na niej przygotowywać się do innych zajęć, odrabiać zadanie domowe, zjeść kanapkę lub posłuchać swojej empetrójki.

Dodatkowym wabikiem i sposobem dyscyplinowania uczniów na katechezie miała być ocena, wliczana od paru lat do średniej. Ale to też średnio wychodzi, bo religia jest traktowana przez uczniów często instrumentalnie, jako przedmiot podnoszący średnią ich ocen. Lekcja, na której można często za nic" dostać szóstkę i liczyć na nią na koniec roku.  Klasowi awanturnicy zaś, wiedzą , że z jedynką z religii i tak zdadzą do następnej klasy, a letni religijnie wypisują się po prostu z religii, gdy stopień z katechezy zaniża średnią ich ocen. Poza tym sama idea stopnia z religii, czyli de facto z wiedzy religijnej (praktyk religijnych katecheta oceniać nie może), jest zafałszowanym komunikatem, że ocena to stopień z wiary, która jest przecież osobistym wyborem Jezusa. A to całkowita nie prawda. Można sobie bowiem wyobrazić gorliwego ministranta, niezbyt lotnego intelektualnie, który nie przyswaja wiedzy religijnej na piątki. Możemy też sobie wyobrazić ateistę-licealistę, który pisze na szóstki wszystkie testy z wiedzy religijnej, a wiarę jako wybór Jezusa odrzuca.

 Wychowanie: Róbta, co chceta

Sami katecheci znajdują się między młotem coraz bardziej liberalnych wizji wychowania religijnego dzieci ze strony rodziców a kowadłem programów ramowych katechizacji, jak sami mówią, „matki kurii”. I nie jest to komfortowa sytuacja.

W swoim czasie śp. bp Życiński „ochrzcił” hasło Jurka Owsiaka poprzedzając je słowem „kochajta”, ale wydaje się współcześni rodzicie owe „kochajta” rozumieją już zupełnie nie po chrześcijańsku. Ostatnio jedna z warszawskich katechetek skarżyła się na wewnętrznym spotkaniu, że w czasie przygotowania dzieci do I Komunii, upomniała chłopca w czasie mszy, żeby nie wchodził do prezbiterium. Po mszy została publicznie zrugana przez matkę dziecka, jak może upominać jej syna, a do tego o jej „niewłaściwym” postępowaniu w kościele, dowiedziała się dyrekcja jej szkoły. Coraz częściej rodzice dają zupełną wolność dzieciom nastoletnim, co do wyboru uczęszczania na religię. „Nie podoba ci się katecheta, to wypiszę cię z religii”, mówi matka do 12-latka. I on to robi. Religia w oglądzie współczesnych rodziców (O ile się nie mylę, większość z nich była katechizowana już w szkole?) powinna być przyjemna i nie stawiać żadnych wymagań. „Jak pan może wymagać prac domowych z religii? Religia powinna być przyjemna, a nie stresować.” miał  przyjemność usłyszeć katecheta na zebraniu rodziców szóstoklasistów w jednej z podwarszawskich szkół. Stary prawda chrześcijańska „kto od ciebie nie wymaga, ten cię nie kocha” odchodzi powoli do lamusa. Przecież według wszelkiej pedagogiki prawdziwie kochać, to wymagać: jedz łyżką i widelcem, a nie rękami, odrób lekcje, a nie graj tylko na komputerze, chodź do szkoły, a nie na wagary. To są oczywistości, które w życiu nawet liberalni rodzice jeszcze stosują, ale w odniesieniu do wychowania religijnego, już nie. Według zsekularyzowanych rodziców, którzy posyłają jeszcze swoje dzieci na religię, ma być ona przede wszystkim przyjemna. Coś jak święconka na Wielkanoc i „Cicha noc” na Boże Narodzenie.

Za katechetą w starciu z rodzicami rzadko ujmuje się sama dyrekcja szkoły (najczęściej jest to życzliwa obojętność). Trudno mu też uzyskać wsparcie w samej kurii, która raczej pilnuje, czy katecheta wypełnia sumiennie obowiązku nauczyciela, realizuje program z zaleconego podręcznika i czy odbył wymaganą liczbę spotkań formacyjnych, warsztatów i rekolekcji wewnętrznych. O oddolnym wysłuchaniu głosu katechetów, zebraniu ich w celu opracowania skutecznych metod katechizacji w sekularyzującym się społeczeństwie, czy w ogóle próbach całościowej rewizji programu katechezy szkolnej, w wydziałach katechetycznych diecezji nie słychać.

I choć na forach dla katechetów można znaleźć dramatyczne wpisy typu: „wolę siedzieć na kasie w supermarkecie, niż użerać się na religii w szkole”, to jednak większość z ponad 30 tys. katechetów w Polsce dobrowolnie ze szkoły nie zrezygnuje. Wszak „zawód” nauczyciela- katechety ma oprócz minusów (niski prestiż społeczny, niskie zarobki, skumulowany stres, coraz większe poczucie bezradności wychowawczej) niezaprzeczalne plusy (długie okresy wakacyjne i świąteczne, wcześniejsze wyjście z pracy, regularne składki ubezpieczeniowe i stabilność zatrudnienia). Dlatego katecheci trwają od wakacji do wakacji. Od nich jednak, przeciążonych obowiązkami i nauczycielskimi i katechetycznymi, impuls do zmian w katechezie szkolnej nie wyjdzie. Winien on się jednak pojawić jak najszybciej, gdyż woda w akwarium, którym jest polskie społeczeństwo. Coraz bardziej dochodzi do głosu, co widać po ostatnich wyborach do sejmu, pokolenie tzw. „młodych, wykształconych z dużych miast”, czyli tak naprawdę zsekularyzowanych i antyklerykalnych snobów.

 Palikotyzacja społeczeństwa

Jakkolwiek idiotycznie brzmią argumenty Ruchu Palikota, że polski budżet traci ponad 1 mld rocznie  na pensje katechetów szkolnych, a jego zwolennicy na forach internetowych wyzywają katechetów i duchownych od darmozjadów i pasibrzuchów, to jednak sam Kościół niech to odczyta jako swoisty „signum temporis”. Do antyklerykałów nie przemawiają bowiem argumenty, że religia w szkole służy wychowaniu, styka młodych  z prawdami odwołującymi się do ducha ludzkiego, uczy dzieciom i młodzieży, żeby byli dobrzy, nie kradli, nie kłamali, nie krzywdzili innych i byli dobrymi ludźmi nie z powodu grożącej im kary, ale dla samej chęci bycia dobrym i w oparciu o wiarę. Palikotowcy widzą tylko marnowanie pieniędzy z budżetu i zrobią wszystko, żeby religię ze szkół usunąć. Co zresztą już się powoli dokonuje, tyle że tylnymi drzwiami. Jak pisał nie dawno „Nasz Dziennik” religia w szkołach od nowego roku szkolnego nie będzie już wśród przedmiotów uwzględnionych w ramowym planie nauczania, które są opłacane z budżetu państwa, ale jako przedmiot nadobowiązkowy, jej nauczanie w szkole i opłacanie katechetów będzie zależne od samorządów. Jeżeli więc, znajdzie się antyklerykalnie nastawiona rada gminy lub miasta, może na religię w szkole pieniędzy nie dać.

 Dać młodym szansę nawrócenia

Jeżeli nawet w skali kraju nie będzie tego typu masowych zdarzeń, arodzice będą skłonni za pracę katechetów dodatkowo płacić,to czas i tak wydaje się krótki. Póki katecheza jest w szkole i młodzież jeszcze na nią, choć bez przekonania,  przychodzi, rzeczą zasadniczą jest radykalna reforma programu nauczania religii na etapie gimnazjum i szkół średnich. Potrzebne są do tego śmiałe decyzje i zdecydowane kroki Episkopatu. Tak aby młodzież sama zaczęła z powrotem szukać drogi do świątyni, tworząc i zasilając istniejące grupy i wspólnoty przyparafialne. Niech to się stanie nawet kosztem pozostawienie tylko jednej godziny religii w tygodniu w szkole. (Byłoby to taktyczne wycofanie się i ukłon w stronę wyborców Ruchu Palikota). Drugą godzinę w tygodniu można by przekształcić w „fakultety”. Takie możliwości daje obecny program szkolny. Mogłyby one polegać na organizacji wyjazdów na masowe spotkania młodych chrześcijan, wyjazdowych rekolekcji w ośrodkach diecezjalnych, przygotowaniu pełnych trzydniowych, a nie parogodzinnych, rekolekcji wielkopostnych, czy organizacji w szkołach warsztatów chrześcijańskich czy spotkań ze świadectwami nawróconych chrześcijan. W polskim Kościele oddolnie wykwitło już bardzo wiele takich charyzmatycznych inicjatyw, grup, wspólnot, które w tego typu katechezę gotowe byłyby się zaangażować. Grzechem zaniedbania jest nie sięgnięcie po taką masę oddolnych inicjatyw ewangelizacyjnych i charyzmatycznych. Tylu nawróconych chrześcijan, którzy są gotowi dawać świadectwo i nieodpłatnie służyć Kościołowi. Trzeba by tylko te bijące źródła i wartkie strumienie, zjednoczyć w ewangelizacyjną olbrzymią rzekę, która ma moc odmienić polską katechezę szkolną. Stworzy ona młodemu człowiekowi, którego mamy na religii w szkole, ale nie mamy już w kościele, przestrzeni do nawrócenia. Obecna szkoła z  „uszkolnioną” katechezą, taką przestrzenią na pewno nie jest.

Wiele lat temu jezuita, ks. Zbigniew Czerwiński, diagnozując ogólnie stan polskiego katolicyzmu i postulując zmianę metod duszpasterskich, napisał, tekst olśniewający nadal swoją trafnością: „Wydaje się, że sedno tego problemu [chrześcijaństwa niekonsekwentnego w przypadku większości naszych parafian] zawiera się w pewnym fakcie, z którego bardzo wielu świeckich, a także spora liczba duchownych nie zdaje sobie sprawy. Chodzi o to, że cała masa chrześcijan jest nimi tylko z nazwy, z imienia. Noszą etykietkę chrześcijan, ale w gruncie rzeczy, wewnętrznie chrześcijanami nie są, nigdy naprawdę nie weszli w chrześcijaństwo. Nie są oni właściwie świadomi tego, że głównym kryterium, na podstawie którego można kogoś nazwać chrześcijaninem, nie jest pobożność, spełnianie praktyk religijnych, troska o potrzeby parafii. Nie jest nim także to, że ktoś jest porządnym człowiekiem, że wstąpił do zakonu lub otrzymał święcenia. Tym kryterium jest pewne wydarzenie, które nazywa się nawróceniem. Jeśli ktoś je przeżył, można go nazwać prawdziwym chrześcijaninem. Jeśli to wydarzenie nie nastąpiło – taki człowiek (mimo że jest ochrzczony) wewnętrznie chrześcijaninem nie jest, i gdy go tak nazywamy – to jest to tylko etykietka".

Etykieta „absolwent katechizacji szkolnej” tym bardziej chrześcijaninem dzisiaj nie czyni.

 

Dariusz Kwiecień

 

April66
O mnie April66

Katecheza szkolna, podobnie jak piłka nożna, to nie jest sprawa życia i śmierci, to jest coś więcej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości