Nigdy się tyle nie kłamie jak przed wyborami, w czasie wojny lub po polowaniu.
Otto von Bismarck
Zabrzmiały tarabany. Pożegnaliśmy żałobę, rozpoczęliśmy kampanię. Zaczęły się harce przed wielką bitwą. Zgodnie z przewidywaniami kandydatem Prawa i Sprawiedliwości został Jarosław Kaczyński. Niespodzianki nie było, bo być nie mogło. Partia do boju wystawiła swojego najlepszego fightera, najbardziej odpornego, doświadczonego i przebiegłego. Zbolałego i okrutnie przez życie obitego, ale w tej chwili jedynego, który gwarantuje PiS-owi polityczną egzystencję i daje – jak mniema wielu – przepustkę do nowego życia, którego zwieńczeniem będą wygrane wybory parlamentarne w 2011 roku.
W oświadczeniu, a propos swojego kandydowania, prezes PiS Jarosław Kaczyński, tak sprawę ujął:
(…) Tragicznie przerwane życie Prezydenta RP, śmierć elity patriotycznej Polski, oznacza dla nas jedno: musimy dokończyć Ich misję. Jesteśmy Im to winni, jesteśmy to winni naszej Ojczyźnie. Choć pogrążeni w bólu i żałobie, związani wieczną pamięcią o stracie, mamy obowiązek wypełnić Ich testament. (…) Wszystkich, którzy chcą kontynuować dzieło ofiar smoleńskiej tragedii, którzy chcą by prawa Polska i prawi Polacy – jak pięknie powiedział przewodniczący „Solidarności” Janusz Śniadek – na zawsze podnieśli głowy, wzywam do współpracy. Bądźmy razem. Dla Polski. Polska jest najważniejsza.
Dziwne to oświadczenie. Nie ze względu na retorykę, bo ta nie zaskakuje, inna być nie mogła (testament, wieczna pamięć, kontynuowanie dzieła, bądźmy razem, Polska jest najważniejsza, prawi Polacy, Polska to wielkie zobowiązanie, wzywam do współpracy, itp.), ale na formę i chaotyczność oraz jakąś taką niezborność, która dotychczas była obca Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jak na pierwsze tak ważne wystąpienie po smoleńskiej tragedii, można było oczekiwać czegoś bardziej porywającego, a zarazem… ludzkiego. Odnoszę wrażenie, że oświadczenie pisane było naprędce, tak żeby zdążyć na czas, żeby pomieścić w nim akcenty, które w trakcie kampanii będą rozwijane. Nie była to z pewnością narracja męża stanu, którego w Jarosławie Kaczyńskim dostrzega jego otoczenie.
Najbardziej jednak zadziwił mnie enfant terrible Prawa i Sprawiedliwości europoseł Marek Migalski, który uderzył w groteskowe i infantylne w sumie tony, obwieszczając na swoim blogu:
Jarosław Kaczyński zdecydował się kontynuować dzieło brata. Bo któż inny mógłby to zrobić lepiej? Jeśli w boju ginie król, to kto inny, jeśli nie jego brat powinien dalej nieść sztandar? Kto inny lepiej nadaje się do tego, by walczyć o te idee i sprawy, za które poprzednik oddał życie? Kto mocniej i godniej trzymać będzie drzewiec z proporcem zmarłego? Dlatego stańmy przy królu wszyscy, którym bliskie były ideały jego zmarłego brata!
Nawet gdyby przyjąć, że to celowa licentia poetica Migalskiego, to i tak pozostaje pewien niesmak, bo krzewienie tego typu retoryki, delikatnie rzecz ujmując, abstrahuje od układu odniesienia. Zwraca uwagę dziwna logika wywodu sugerująca, że Lech Kaczyński oddał życie za ważne dla niego idee i sprawy, kiedy w rzeczywistości tak nie było. Pan Prezydent nie zginął za idee i sprawy, ale dlatego, że ktoś coś zaniedbał, powodując katastrofę samolotu z 96 osobami na pokładzie. Ginąć dla sprawy można na polu chwały, z wyroku oprawców czy świadomie oddając życie w imię wyznawanych wartości. Tutaj mieliśmy do czynienia jedynie z tragicznym zbiegiem okoliczności, a nie świadomą ofiarą. Nie umniejsza to w żaden sposób żalu i smutku po śmierci pasażerów feralnego lotu TU 154.
Rozpoczęta właśnie kampania nie będzie kampanią jedności Polaków. Będzie kontynuacją wojny PiS i PO. Będzie obłudna do granic możliwości. Będzie eksploatować i grać na uczuciach ludzkich w sposób daleko bardziej perfidny niż dotychczas. Żadna świętość nie zostanie uszanowana, a trumny – już nie Dmowskiego i Piłsudskiego – na nowo podzielą Polaków. Ciosy polityczne zadawane będą nie toporami i kłonicami, jak dotychczas, ale za pomocą wyrafinowanej kroplówki, wbijanej przeciwnikowi w powadze i dostojeństwie żałobnego klimatu. Szybko okaże się, że na wszystkim da się zrobić pijar i polityczny interes. Prawa polityki, podobnie jak prawa dżungli, są nieubłagane. Tu i tam trwa walka o przetrwanie. Bez litości, w imię instynktu, tu władzy, a tam przetrwania. Kto sądzi inaczej, polityki po prostu nie rozumie.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka