Adolfa Nowaczyńskiego cenię od czasów studiów. Wcześniej jego twórczości nie znałem. Dopiero zakup dwóch roczników „Myśli Narodowej” z lat trzydziestych ubiegłego wieku, pozwolił mi zauważyć tę postać. Miał tam swoją stałą rubrykę pn. „Ofensywa”, w której niemiłosiernie i bez znieczulenia chłostał wszystkich tych, którzy mu z takich czy innych względów zaleźli za skórę. Czynił to z wrodzoną sobie lekkością i swadą, bawiąc się słowem, nadając mu nowe konteksty, zmieniając pisownię wyrazów lub łącząc je w oryginalne ciągi myślowe. Smagał polityków, literatów i naukowców. Nie oszczędzał nikogo. O Piłsudskim pisał nie inaczej, jak „komendiant Piłsudski”, co było przyczyną jego licznych kłopotów i napaści nieznanych sprawców. Trzykrotnie pobity, w jednej z utarczek stracił oko. Pomimo tego dalej robił swoje.
Na początku ubiegłego wieku był częścią krakowskiej cyganerii, którą jednak niemiłosiernie chłostał w swoich satyrach i pamfletach. Nie podzielał jej fascynacji erotycznych, które w ówczesnej modernistycznej bohemie krakowskiej, przy oparach alkoholu, zahaczały często o perwersję. Wyśmiewał natchniony poetyzm młodopolski, rugając przy okazji lansowaną filozofię szczególnego miejsca poety, jako swoistego kapłana. Nie interesowała go sztuka dla sztuki, widział dla niej funkcję zdecydowanie bardziej praktyczną, stanowiącą raczej program działania, odpowiadający na dokonujące się przemiany, a nawet je stymulujące. Ze swoim środowiskiem młodopolskim rozprawił się w „Facecjach sowizdrzalskich” i „Skotopaskach sowizdrzalskich”, czyniąc przy okazji pożądany przez siebie rumor. Od 1907 roku zaczął jednoznacznie przechodzić z pozycji młodopolskich na pozytywistyczne.
Był mistrzem napaści prasowych, jakże innych, niż dzisiejsze, tabloidowe. Choć sięgał nader często po argumenty ad personam, nie przebierając przy tym w delikatności, to jednak nie sposób było mu odmówić kunsztu i niezwykłej inteligencji. Był wybornym obserwatorem życia, dostrzegał i umiejętnie syntetyzował to, co innym umykało z pola widzenia. Jego pamflety, będące świadectwem czasów, w których przyszło mu żyć, weszły na trwałe do kanonu tego gatunku. Toczył namiętne i ostre polemiki, często narażając się własnemu środowisku, którego również nie oszczędzał. Jego polemiczna natura pozwoliła mu pozostać prawdziwie wolnym. Nowaczyńskiego nie dało się nigdzie zapisać czy uszeregować. Nie ta osobowość.
Politycznie związał się z narodową demokracją i jej punktu widzenia bronił, w jakże oryginalny i nietuzinkowy sposób. Ostrze krytyki kierował przeciw sanacji, która dawała mu wiele pożywki, o co zresztą nie było trudno, gdyż rządy pomajowe do szczególnie udanych nie należały, a osoby je firmujące aż nadto do świata satyry pasowały. Korzystał z tego Nowaczyński zatem do woli z właściwą sobie „powagą”, doprowadzając do szewskiej pasji panów pułkowników i panie pułkownikowe wraz z całym wachlarzem usłużnych pochlebców. Jako ciekawostkę, ale jakże ważną w życiu Nowaczyńskiego, warto odnotować spotkanie brata Alberta (Adama Chmielowskiego), którego poznał podczas leczenia gruźlicy w Zakopanem. Stał się dla niego jednym z duchowych wzorców, o którym wyrażał się zawsze z atencją.
Nie oszczędzał mniejszości narodowych, w tym Żydów, co do dziś jest asumptem do tego, by nazywać Nowaczyńskiego antysemitą czy wręcz faszystą. To oczywista nieprawda, choć prawdą jest, że język miał w tej materii mocno niewyparzony. W jego publicystyce znaleźć jednak można, czego niektórzy krytycy zauważyć nie chcą, wiele głosów przychylnych Żydom. Mawiał o nich, że są najcenniejszymi drożdżami, ożywczo działajacymi na krnąbrną polską naturę i, gdyby nagle ich zabrakło, to trzeba by ich jak najszybciej sprowadzić.
Mocno drażnił tym co bardziej narowistych endeków, ale cóż, taki już był. Nie bał się pisać i mówić tego, co myśli. Każda nacja drwi z drugiej nacji i wszystkie nie tracą racji – zwykł mawiać i trudno mu odmówić w tym słuszności. Popierał np. postulowany przez cześć środowisk żydowskich, a zwłaszcza syjonistycznych i, co zrozumiałe, narodowo-radykalnych, plan emigracji Żydów do Palestyny. Ot, urok czasów. Jako Polak, kpił przede wszystkim z Polaków, obrywając za to z prawa i lewa. Miał mnóstwo wrogów i przyjaciół. Należał do gatunku ludzi dobrze przyprawionych. Gatunku rzadko spotykanego dzisiaj. Zmarł w 3 lipca 1944 roku.
Z książek Nowaczyńskiego, które posiadam:
„Studia i szkice”, Lwów 1901
„Facecye sowizdrzalskie”, Kraków 1903
„Skotopaski sowizdrzalskie”, Kraków 1904
„Co czasy niosą”, Warszawa 1909
„Fryderyk Wielki”, Warszawa 1910 (grany do dzisiaj na scenach teatralnych)
oraz „Małpie zwierciadło”, „Młodość Chopina”, „System doktora Caro” (powieść sciene fiction z 1927 roku, rzec można o Unii Europejskiej), „Warta nad Wartą”, „Poznaj Poznań”, “Plewy i perły”, a także inne, których na tę okazję nie wygrzebałem.
Inne tematy w dziale Polityka