Arkadiusz Robaczewski Arkadiusz Robaczewski
87
BLOG

Czy Kościół powróci do stanowczości i doktrynalnej jasności?

Arkadiusz Robaczewski Arkadiusz Robaczewski Polityka Obserwuj notkę 6
  Opublikowany niedawno dokument Kongregacji Doktryny Wiary jest traktowany jako rzecz adresowana do fachowców: teologów-eklezjologów, teologów-ekumenistów, a także do ekumenistów-praktyków. Czy ten dokument dla tych ostatnich jest jak ojcowski „grożący palec”? Dla niektórych spośród nich – z pewnością. Myślę nie tylko o ekstremistach ekumenizmu, lecz także o tych pełnych ekumenicznego zapału duszpasterzach, którzy dopuszczają się na różnych chrześcijańskich zjazdach interkomunii, tłumacząc, że wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Ojca i wszyscy uznajemy Jezusa za swojego Zbawcę.

            Do rozpowszechnienia tego rodzaju postaw z pewnością przyczyniła się, powiedzmy delikatnie, niewyraźność nauczania na temat Kościoła, jego jedyności, jedności, nieomylności, trwałości i konieczności do zbawienia.

            Do czasów Soboru Watykańskiego II, już po pierwotnym okresie krystalizowania się eklezjologii, rzecz była, przynajmniej na poziomie oficjalnego nauczania, jasna i prosta. Sformułowania dotyczące doktryny o Kościele wolne były od dwuznaczności, widać, że ich Autorzy nie ulegali obecnym już wówczas wśród teologów pokusom heglowskiej dialektyki, która prowadzi do zatarcia granic i implantuje w umyśle relatywizm. Być może jednak to właśnie świadomość owych budzących się pokus skłaniała do jasnych, wyrazistych sformułowań. W epoce encykliki Mortalium animos, i także później, w czasie gdy powstaje encyklika Mystici Corporis, a jeszcze bardziej kilka dosłownie lat po jej ogłoszeniu, gdy papież Pius XII ogłasza encyklikę Humani Generis pokusa uderzania w jedność i jedyność Kościoła jako środka do zbawienia była ogromna i, co trzeba dodać oraz podkreślić, stale rosnąca.

Oto odnośne cytaty ze wspomnianych encyklik: „Skoro to mistyczne Ciało Chrystusa, Kościół, jedno jest, spojone i złączone jako ciało fizyczne, bardzo niedorzecznym człowiekiem okazałby się ten, kto chciałby twierdzić, że ciało mistyczne Chrystusa może się składać z odrębnych, od siebie oddzielonych członków. Kto więc nie jest z Kościołem złączony, ten nie może być Jego członkiem i nie ma łączności z głową – Chrystusem. W tym jednym Kościele Chrystusa jest i pozostaje tylko ten, kto uznaje autorytet i władzę Piotra i jego prawnych następców, słuchając i przyjmując ją (Pius XI, Mortalium animos).

Dalej: „Tak więc by zdefiniować i zobrazować Kościół Chrystusowy – którym jest Święty, Powszechny, Apostolski, Rzymski Kościół – nie można znaleźć określenia bardziej szlachetnego, bardziej dostojnego, bardziej wreszcie boskiego nad to, które nazywa go „Mistycznym Ciałem Jezusa Chrystusa” (Pius XII Mystici corporis).

Jeszcze encyklika tego samego papieża, Piusa XII Humani Generis: Niektórzy sądzą, że nie obowiązuje ich nauka, jaką kilka lat temu, w oparciu o źródła objawienia, wyłożyliśmy w encyklice naszej, że mianowicie Mistyczne Ciało Chrystusowe i Rzymskokatolicki Kościół są jednym i tym samym.

            Także w przygotowywanym w czasie obrad Soboru Watykańskiego II „Schemacie o Kościele” czytamy: „Rzymskokatolicki Kościół jest Mistycznym Ciałem Chrystusa: ten Święty Synod uroczyście naucza, że istnieje tylko jeden prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa, ten, który określamy w Symbolu jako Jeden, Święty, Katolicki i Apostolski. Ten, który Zbawiciel nabył Swą Krwią na krzyżu i z którym złączył się jako Głowa z Ciałem, jak oblubieniec z oblubienicą; ten, który Zbawiciel po swym zmartwychwstaniu powierzył świętemu Piotrowi i jego następcom, papieżom Rzymskim, aby nim rządzili. Dlatego też jedynie Rzymskokatolicki Kościół ma prawo nosić miano Koscioła.” (Acta Synodalna Sacrosancti Consilii Oecumenici Vaticani II, t.I, pars IV, par.5.)

            Nauka bardzo jasno wyłożona i widać, że jeszcze w czasie trwania prac Soboru, w oficjalnie przygotowanym dokumencie, znalazła swój wyraz.

            Później owa wyrazistość zaczęła zanikać. Dały do tego asumpt same dokumenty soborowe, które nie odchodząc jednoznacznie i wprost od dotychczasowego nauczania Kościoła pozwalały na takie choćby komentarze: „ Kościół Chrystusowy jest Komunią. Jeśli rozważy się różne elementy składowe tej Komunii czy też Kościoła Chrystusa, takie jak np. Duch Święty, życie łaski Bożej, charyzmaty, urzędy, chrzest, Eucharystia, to w rezultacie trzeba przyznać, że te elementy mogą realnie istnieć z całą swoją zbawczą mocą we wspólnotach chrześcijańskich, które nie są Komunią katolicką. (…) Stąd też konkluzja, że Kościół Chrystusowy, na swym poziomie struktury sakramentalnej lub instytucji zbawczej rozciąga się o wiele dalej, niż widzialne granice Komunii katolickiej, czyli Kościoła katolickiego”. (Gustave Thilis, Le Decret sur l’oecumenisme du II concile du Vatican, Paryż 1966, ss.46-47).

            Takie i podobne interpretacje stają się częste. Ich wspólną cechą jest wprowadzanie niejednoznaczności, klimatu względności, owej strasznej trucizny jaka toczy umysłowość współczesnych ludzi, nie wyłączając z „grona zatrutych” także teologów, często prominentnych. To właśnie relatywizm, wpuszczony w sformułowania doktrynalne, przynosi wcale nie zaskakujące skutki: Europa, będąca przez długie wieki matecznikiem Kościoła, w latach po Soborze Watykańskim II gwałtownie odchodzi od swej chrześcijańskiej tradycji. Dość obrazowo mówią o tym liczne badania socjologiczne. Zatrważająco mało katolików w takich krajach, do niedawna silnie katolickich, jak Włochy, Francja, Belgia czy Holandia uważa za konieczne praktyki religijne. Co najwyżej procent wierzących traktuje religię jako sprawę ważną, a tylko niewielka część popiera swój pogląd praktykami religijnymi. Takie nastawienie prowadzi do kolejnych konsekwencji: kompletny zanik pojęcia grzechu, brak kryteriów pozwalających odróżnić dobro od zła, piękno od szpetoty, prawdę od fałszu. Także niezdolność, intelektualna, ale mająca u swego podłoża impotencję duchową, do apologii wiary i Kościoła. Tych skutków nie można było uniknąć, jeśli najpierw z profesorskich katedr teologów, później także z ambon, popularnych czasopism, a także z różnych form duszpasterskiej aktywności, poszedł czytelny komunikat: Kościół nie ma granic, wszystko jedno, w co się wierzy, a łaska Chrystusa może dosięgnąć wszystkich. I jeszcze komentarz do tego komunikatu: Jeśli zawężasz pojmowanie Kościoła do katolików, wymagasz przyjęcia określonej doktryny, liturgicznych i obyczajowych zachowań – ograniczasz Pana Boga i stawiasz granice Jego zbawczej mocy. Może samo takie wieszczenie nie byłoby katastrofalnie niebezpieczne, może nawet byłoby szybko zanikającym marginesem, gdyby nie to, że było „katolickim” wyrazem powszechnego prądu heglowskiej dialektyki, zaszczepiającej w umysłach biednych ludzi relatywizm. Oto wszystko jest umową i kwestią indywidualnej opcji: góra, dół, prawda, fałsz, czarne, białe, piękne, szpetne, dobre, złe – wszystko jest dyskutowane, nie ma granic i kryteriów. Zatem i granic Kościoła nie ma i granic ortodoksji też. Wszystko jedno, w co wierzysz, w jakiej wspólnocie czy sekcie jesteś – i tak możesz sobie zapewnić zbawienie. Nawet Chrystus nie jest ci do tego potrzebny, zresztą, jemu i tak wszystko jedno – w Kościele czy poza Kościołem. Czyż przez swe niejasne, nieprecyzyjne sformułowania w swych niektórych dokumentach, a także nauczaniu nie przyczynił się Kościół do umocnienia klimatu relatywizmu; czyż nie osłabił ortodoksji wiary ( co za tym idzie – ortopraksji) wielu, zbyt wielu, katolików? Bć może stanie się toprzedmiotem rachunku sumienia samego Kościoła. Oby tak się stało.

            Wspomniany na początku dokument jest może jakimś wstępem do takiego rachunku sumienia i próbą reakcji na ten relatywizm. Zwłaszcza odpowiedź na drugie pytanie: „Jak należy rozumieć stwierdzenie, według którego Kościół Chrystusowy trwa (subsistit in) w Kościele katolickim? - może budzić nadzieje. Sformułowanie subsistit jest sformułowaniem mocniejszym od est. Oznacza w tradycji filozoficzno-teologicznej nawet nie tyle trwanie, co bytowanie samoistne, zaktualizowane, nie wymagające do swojego istnienia innego bytu. W dokumencie zatem mamy, wbrew pewnym trendom współczesnej eklezjologii podkreślenie absolutnego bytowania Kościoła Chrystusowego w Kościele katolickim. Konsekwentnie oznacza to, że Chrystus założył Kościół katolicki właśnie, rozłamy zaś, które następowały (nie miejsce tu na rozważanie ich przyczyn) są uderzaniem w integralność Jego Mistycznego Ciała. I dalej: jeżeli zagubiony współczesny człowiek chce dziś szukać środków do zbawienia, znajdzie je w Kościele katolickim, nie zaś w innych wspólnotach, choćby nawet chrześcijańskich. Oczywiście, nie stawia to ograniczeń zbawczej łasce Chrystusa. Jednakże, poza swym nieograniczonym, powiedzmy wertykalnym, wymiarem, jej działanie jest jak najbardziej horyzontalne. O ile Kościół, będąc w pewnym wymiarze transcendentny, jest wertykalny jak Chrystus, który jest Jego Głową, o tyle Chrystus jest także „horyzontalny”, jak Kościół, Jego Mistyczne Ciało. W sformułowaniu drugiej odpowiedzi mamy zatem jakby z nową, dawno nieobecną stanowczością, przypomnienie jednej z najstarszych i najbardziej znaczących tradycji dogmatycznych.

 

Text, w zmienionej nieco wersji ukaże się w najbliższym numerze "Pro Fide, Rege, et Lege". Tam też ciekawe materiały na temat tu poruszony i inne.

 

arob@hot.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka