AsmodeuS AsmodeuS
1054
BLOG

Randka w ciemno 2, część trzecia, ostatnia

AsmodeuS AsmodeuS Rozmaitości Obserwuj notkę 139

 
                           Wbiegałem na schody, no może nie tyle wbiegałem co raczej, zataczając się ze zmęczenia, usiłowałem wejść. Potknąłem się na wyszczerbionym odkąd pamiętam, a dzisiaj dodatkowo śliskim stopniu i padłem na kolana jak w konfesjonale. Oj nie była to moja ulubiona pozycja, zdecydowanie nie była. Chwytając się klamki z trudem wstałem. Włożyłem klucz do zamka i w tym samym momencie uświadomiłem sobie, że dzisiaj jest jakoś inaczej niż zwykle. Teraz za drzwiami panowała martwa cisza. Nie usłyszałem codziennego ujadania Psa. Ilekroć rozpoznał moje kroki, a robił to perfekcyjnie, zaczynał swój koncert. Dzisiaj za drzwiami nie było tej szurniętej parki. Nie mogłem się nadziwić, bo Pies, tak na imię ma mój pies, nie zmarnowałby żadnej okazji, żeby pruć pysk na cały regulator i to z byłe powodu. Właściwie są dwa sposoby nadawania imion zwierzętom, jeden to spontaniczna reakcja na ich wygląd, a drugi, trwający dłużej, opisujący jednym słowem/imieniem ich zachowania, czy upodobania. Kotka właściwie niczym szczególnym się nie charakteryzowała oprócz permanentnej rujki, to niby jak ją mieliśmy nazwać, żeby móc na nią wołać przy ew. gościach, no przecież nie....., tak więc dostała niekontrowersyjne imię Kicia.
Z Psem było gorzej, bo moja Druga, nie zgodziła się na moją skojarzeniową i szczerą propozycję – Salceson, a sama niczego nie była w stanie wymyślić i tak pies został Psem. Teraz, po obserwacji jego poczynań, nazwałbym go bardziej adekwatnie, aż się prosiło, żeby dać mu na imię Alfons.
Ilekroć chciał wyżebrać dodatkowe żarcie, przychodził w towarzystwie Kici i tak się zachowywał jakby mi ją stręczył, a ona sprawiała wrażenie jakby jej to odpowiadało. Miałem w domu parkę zboków, ups !!...... nowoczesnych i ze wszech miar europejskich eksperymentatorów międzygatunkowych. Dałbym głowę, że ze sobą sypiają. Poszedłem do ich pokoju, spały na posłaniu Psa i sprawiały wrażenie wyraźnie zaspokojonych. Gdybym miał trzeciego zwierzaka, to Pies pewnie bawiłby się w „kanapkę”, postawiłbym na to każde pieniądze, doskonale znałem pomysłowość tego......drania.

Pozbyłem się mokrego ubrania i poszedłem wziąć kąpiel. Nie lubiłem natrysku, bo niby po co łysy ma sobie sam zadawać chińskie tortury i jeszcze śmiesznie przy tym wyglądać. Kąpiel była krótka, bo jak na jeden dzień wody miałem w nadmiarze. Wyszedłem z łazienki owinięty ręcznikiem. Od lat planowałem zakup jakiegoś szlafroka, ale stale pozostawało to na etapie planów, a pidżam wprost nienawidziłem. Mówi się, że u nas nawet buty piją, a nikt nigdy nie zwrócił uwagi jak potrafią to robić pidżamy. Dlatego od ogólniaka nigdy na siebie takiego chomąta nie założyłem.

Wyjąłem z lodówki szampana dla ubogich, czyli piwo i skierowałem się do pokoju. Jedyne co mogłem robić wieczorami, to słuchać muzyki i pić, a w „łykendy” odwrotnie. Miałem szczęście, że żadna z moich byłych nie została melomanką, bo i sprzęt by mi się nie ostał. Zapaliłem lampkę i usiadłem na głównym meblu w pokoju, pożyczonym łóżku polowym, sięgnąłem po pilota leżącego na kartonie z książkami, który udawał szafkę nocną już od dobrego roku i w tym samym momencie  zauważyłem kontem oka ruch w nieoświetlonej, najciemniejszej części pokoju.

W moim kierunku zaczął zbliżać się cień, najpierw ulotny o ledwie widocznych konturach, ale w miarę skracania dystansu jaki go ode mnie dzielił , gęstniejący i sprawiający wrażenie coraz bardziej materialnego. Zdrętwiałem. Po kilku sekundach zaczął przypominać kobietę, odetchnąłem z ulgą, no bo niby dlaczego miałbym bać się kobiety, w końcu byłem już trzy razy żonaty, miałem doświadczenie.

Przez tę nieszczęsną lampkę z gównianą, pseudo energooszczędną żarówką niewiele widziałem. Bardziej się domyślałem niż widziałem. Węch zaczął zastępować mi wzrok. Tak, tak, jestem sensualistą, braki informacji pochodzących od jednych zmysłów np. wzroku zastępowały mi informacje dostarczane przez inne. Wyczułem rozgrzaną samicę. Przestałem się bać. Dawno nie miałem kobiety. A ta na dodatek miała całkiem powabne kształty. Odetchnąłem z ulgą, przestałem zwracać uwagę na walące ze strachu serce wiedziałem, że samo się uspokoi. Kiedy puls przestał mi dudnić w skroniach usłyszałem lekko chrapliwy z podniecenia oddech cienia który się właśnie nade mną pochylał.

Nareszcie trafiło mi się coś naturalnego, wręcz zwierzęcego, miałem dość kobiet, w tym swoich trzech byłych, pachnących tanią drogerią, zresztą było dla mnie bez różnicy czy zabijają swój własny zapach tanią, czy drogą chemią. Ważne, że ten cień pachniał rują, a nie „Kwiatem lotosu”, „Morską bryzą”, czy „Chanel 5”. Poprawiłem się na łóżku, włożyłem ręce pod głowę i czekałem z zainteresowaniem. Uśmiechnąwszy się do swoich myśli -będziesz skarbie musiała nieźle popracować, żeby mnie zaskoczyć- pozwoliłem się dosiąść.

Początkowo poczułem jedynie muśnięcie i miłe ciepło, a zaraz potem podniecający ciężar kobiety. Nie musiałem nawet otwierać oczu, żeby wiedzieć jaką budowę ciała ma ta niespodziewana partnerka. Miała właśnie taką, jaką lubiłem najbardziej.
 

***

Ustawa o autocenzurze z dnia 13.12. 2013r. Dz.U. Asmo, poz.69, art.666

                                                                   *
Nie wiem ile czasu upłynęło gdy to wszechogarniające ciepło, które tak mnie dotąd podniecało zaczęło być trudne do zniesienia. To, że Ona była jego źródłem było dla mnie oczywiste i to, że to Ona napełniała nim moje ciało też. Nigdy nie przeżyłem czegoś takiego i do pewnego momentu byłem tym zafascynowany, ale teraz ogarnęło mnie przerażenie, to już nie było ciepło. Trawił mnie ogień, a Ona stawała się coraz cięższa. Nie mogłem się ruszyć. Oddychałem z coraz większym trudem, a właściwie łapałem powietrze haustami. Byłem zlany potem i to nie był już TEN pot. To był efekt panicznego strachu i walki o każdy oddech, a nie seksu. Wyciągnąłem ręce spod głowy i ….zobaczyłem, że pot na nich zamarzł. Byłem pokryty cienką warstewką lodu, ale jednocześnie płonąłem od wewnątrz. Nie byłem w stanie odróżnić gorąca od potwornego zimna. Wszystko zlało się w jedno. Spojrzałem do góry, ale tam nie było żadnej twarzy, tylko rozpalone do białości oczy, które pulsowały w rytm coraz szybszych ruchów jej ciała.

Nagle poczułem dławiący swąd, był to zapach przepalającego się abażuru. Musiałem potrącić go ręką i przekrzywić na początku, jak naiwnie sądziłem, kolejnej zabawy erotycznej. A z wciąż powiększającego się w nim otworu wydobywała się smużka światła, która z sekundy na sekundę oświetlała coraz intensywniej moją partnerkę. Dopiero teraz zobaczyłem tę twarz, a właściwie tylko wulgarnie pomalowane, ogromne usta o cienkich wargach wykrzywione lubieżnym uśmiechem. Reszta nadal była spowita nienaturalnym mrokiem. Jej ciało, a właściwie, to coś, co teraz przypominało galaretowatą masę, oblepiało mnie i usiłowało zmiażdżyć. Rozległ się łoskot i polowe łóżko na którym leżeliśmy złożyło się pod zwiększającym się z chwili, na chwilę, ciężarem. Wyrwałem się spod niej i przekulałem w kierunku drzwi. Tam był włącznik górnego światła. Uderzyłem w niego otwartą dłonią. Żyrandol zaświecił. Chwyciłem leżącą na podłodze puszkę z piwem, której nie zdążyłem wcześniej otworzyć i rzuciłem w to coś. Przeleciała przez Nią i uderzyła w ścianę eksplodując. Piwo zamiast się rozlać, spadło bursztynowym gradem grzechocąc o parkiet. Zamarzło nim spadło. Co jest kurwa mać !....... krzyknąłem, choć prawdę powiedziawszy, to nie był krzyk tylko wręcz ryk. Byłem już wolny od jej pytoniego uścisku i rozjuszony. Mogłem i chciałem zabijać.

Ona tymczasem cofała się jednocześnie rozpływając w świetle żyrandola jak dym z papierosa na wietrze. Zniknęła z przenikliwym, zawodzącym krzykiem nocnego ptaka.

Oczywiście o spaniu nie było mowy. Byłem tak napompowany adrenaliną, że nie mogłem sobie miejsca znaleźć. Ubrałem się z wysiłkiem drżącymi rekami i zapaliłem papierosa. Otworzyłem na oścież okno i ze zdziwieniem stwierdziłem, że na zewnątrz, mimo połowy grudnia, jest znacznie cieplej niż w domu. Zacząłem chodzić po pokoju od ściany do ściany paląc jednego papierosa po drugim z trudem zbierając myśli. Byłem przekonany, że albo coś na mnie zaczęło polować, albo popadam w szaleństwo. Każda z opcji była równie fatalna. Papierosy szybko się skończyły, zgniotłem pudełko i cisnąłem za siebie. Nie miałem wyboru, musiałem wyjść do miasta. Postanowiłem przy okazji zabrać samochód z chodnika, to mnie i tak czekało, ale uznałem, że lepiej będzie teraz czymś zająć myśli, niż dawać pole wyobraźni, która podsuwała mi coraz bardziej absurdalne rozwiązania.

Na ulicy, mimo bardzo wczesnej pory, panował już spory ruch. Było jeszcze dość ciemno i bardzo zimno, ale przynajmniej już nie padało. Szedłem szybko lecz ostrożnie, bo chodniki pokryte były lodem. Myśli o tej nocnej randce nie dawały mi spokoju, ale w miarę oddalania się od domu blakły i zacząłem nabierać przekonania, że musiałem się po prostu potężnie skuć i stracić poczucie rzeczywistości. Tak, zaczynałem być coraz bardziej pewny, że to był sen, realistyczny jak cholera, ale jednak tylko sen. Ulżyło mi. Nie mniej, tak na wszelki wypadek, dziękowałem Bogu, że moja trzecia żona, pozbawiła mnie ostatniego mebla jaki mi został, czyli kompletu wypoczynkowego, znanej ze swej solidności marki Ikea. On by się na pewno nie rozpadł, a ja bym się tym samym nie uwolnił.

Nawet nie zauważyłem kiedy pokonałem spory dystans jaki dzielił dom od porzuconego przeze mnie wczoraj samochodu. Początkowo chciałem zadzwonić od razu po lawetę, ale doszedłem do wniosku, że wydać na tę przyjemność kilkaset złotych zawsze zdążę. Postanowiłem najpierw spróbować odpalić silnik. Wprawdzie nie wierzyłem w takie cuda jak „samonaprawy”, ale kto wie, w końcu nic mnie to nie kosztowało.

I stał się cud. Silnik po trzeciej próbie i z ogromnym trudem, ale jednak odpalił. Wreszcie coś miłego mnie spotkało, utwierdziłem się w przekonaniu, że uczucie jakim darzyłem swój samochód jest w pełni uzasadnione. Teraz wystarczyło wyjąć klin spod tylnego koła i ruszyć w drogę powrotną. Tia......wystarczyło, pewnie tak, gdybym go jednak poprzedniego dnia z taką furią pod koło nie wkopał. Nie miałem wyboru musiałem wsunąć się pod auto i usiłować wyciągnąć to żelastwo obiema rękami. Dłonie mi marzły, a ręce bolały od tej szarpaniny, ale w końcu udało mi się z tym uporać. I kiedy zacząłem się z wysiłkiem wydostawać spod auta, będąc już prawie na kolanach, poczułem przenikliwy ból w karku, usłyszałem chrupnięcie i padłem na wznak, zanim straciłem przytomność zobaczyłem rosnącą w oczach łysą oponę.
 

Samochód nabierając prędkości staczał się tyłem w dół ulicy.

 

 

 

(Zapewniam solennie swoich gości, że jest to moja ostatnia próba „literacka”i już nigdy więcej nie narażę ich na taki stres. Asmo)

 

 

AsmodeuS
O mnie AsmodeuS

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości