Istnieje ciągłość między Jerzym Urbanem – zamawiającym telewizyjny materiał o zamordowanym ks. Sylwestrze Zychu, który miał zapić się na śmierć – a kłamcami smoleńskimi. Jak Tomasz Lis piszący, że tragedii smoleńskiej dałoby się uniknąć, gdyby piloci byli bardziej asertywni. Albo Monika Olejnik namawiająca dziś Jarosława Kaczyńskiego, by stonował z tym Smoleńskiem, bo popsuje wizerunek brata.
Oglądam zdjęcia śp. ks. Sylwestra Zycha. Najpierw młody chłopak ze wsi Ostrówek na Mazowszu. Potem szlachetniejąca z wiekiem twarz księdza. Nagle uświadamiam sobie, że gdy zginął, miał tyle lat, co ja teraz – 39. Jego martwe ciało znaleziono 11 lipca 1989 r. na dworcu PKS w Krynicy Morskiej. Było ponad miesiąc po wyborach 4 czerwca. Do dymisji podał się właśnie rząd Mieczysława Rakowskiego.
Materiał o tym, że ks. Zych, który nie pił alkoholu, zapił się na śmierć, zlecono Witoldowi Gołębiowskiemu, dziennikarzowi TVP z Gdańska. W filmie „Zwłoki nieznane” z 1998 r. Gołębiowski opowiadał: „Pamiętam, że to była sobota, koło południa... Nagle do mojego pokoju przyszła podekscytowana sekretarka, mówiąc, że dzwoni prezes Urban i żebym podszedł do telefonu, bo nie ma ani naczelnego, ani zastępcy. Odebrałem telefon, w którym prezes poinformował, że proszę natychmiast pojechać do Krynicy Morskiej, bo tam ksiądz zapił się na śmierć. I trzeba przesłuchać, nagrać wypowiedzi świadków”.
W materiale zamieścił wypowiedzi dwóch barmanów. „Jeden był agentem wojskowych służb, a drugi facet to był student. Prawdopodobnie zwerbowany dokładnie na tę operację” – czytam słowa Jerzego Jachowicza, przyjaciela rodziny księdza.
Oczywiście lista haniebnych cytatów z Urbana na temat zamordowanych ofiar komunizmu jest długa, wystarczy wspomnieć księży Jerzego Popiełuszkę i Franciszka Blachnickiego czy Grzegorza Przemyka. Ale sprawa ks. Zycha różni się od innych zbrodni tym, że Urban nie był już rzecznikiem junty Jaruzelskiego, ale szefem Radiokomitetu. Było po Okrągłym Stole i 4 czerwca 1989 r., a on był dziennikarzem-szefem.
Tak spotkały się rzeczywistość PRL i III RP.
Tomasz Lis: warsztat Urbana to najwyższe „C”
Czy wolno zestawiać Urbana z gwiazdami dziennikarstwa III RP? One same nie wydają się takim pomysłem urażone.
„Od czasów Słonimskiego to tak dobrze w Polsce pisali tylko właśnie pan Daniel Passent i Jerzy Urban, czy ktoś z nimi się zgadza czy nie zgadza, ja się mogę nie zgadzać, ale jeśli chodzi o sprawy warsztatowe, to takie najwyższe »C«”– to słowa Tomasza Lisa wypowiedziane 26 stycznia 2010 r. w czasie spotkania w redakcji „Polityki”. Lis prowadził tam promocję książki Passenta. Urban siedział na widowni. – Komuch. Przyjaciel komuch – mówił o Passencie.
Urban na salonach III RP, zaprzyjaźniony z jej medialnymi gwiazdami – znanych scenek potwierdzających ten fakt uzbierało się wiele. Monika Olejnik i Adam Michnik ruszający z nim wspólnie samochodem w nocną Warszawę to jedna z nietypowych, bo pojawia się tu element konspiracji. To początki III RP, więc jeszcze lepiej się nie afiszować. Wojewódzki i Figurski, prowadząc telewizyjny i radiowy wywiad z Urbanem, robili to już otwarcie.
Nie dziwi to ze względu na fakt, kto jest właścicielem największych prywatnych telewizji. Cytat z rzecznika Urbana zachwalającego w 1983 r. Czesławowi Kiszczakowi Mariusza Waltera, przyszłego właściciela TVN, jako kandydata do ocieplania wizerunku SB i ZOMO, jest powszechnie znany.
Olejnik: pilot z Błasikiem na plecach
Rzecz w tym, że przed 10 kwietnia prawda o polskich mediach była znana tym, którzy chcieli o niej wiedzieć. Ale jednocześnie była rozmyta i usprawiedliwiana na tysiąc sposobów. Smoleńsk odsłonił ją jak na dłoni.
Porzucone fragmenty ciał ofiar smoleńskiej tragedii odebraliśmy jako obcy polskiej wrażliwości, sowiecki brak szacunku dla zmarłych. Ale porzucenie poległych w Smoleńsku przez dziennikarzy polskich mediów było innym odcieniem tego samego barbarzyństwa. Brak śledztw dziennikarskich, rezygnacja z badania niewygodnych dla Rosji tropów, wyśmiewanie tych, którzy na serio próbują szukać prawdy, wreszcie kolportowanie jako newsów numer jeden kagebowskiej dezinformacji – tak zachowały się polskie media.
„Z jakichś względów z samobójczą determinacją samolot pikował w stronę nieuchronnej tragedii. Tej tragedii udałoby się z łatwością uniknąć dzięki odrobinie ostrożności, odpowiedzialności, asertywności” – czytam słowa Tomasza Lisa opublikowane w tygodniku „Wprost”.
„Bo tak, on (kpt. Protasiuk – przyp. red.) tylko znał rosyjski, on się tylko komunikował z wieżą kontrolną, wszystko było na jego barkach i jeszcze na plecach miał gen. Błasika” – mówiła Monika Olejnik w Radiu Zet.
Nie wiedzieli, że powtarzają łgarstwa? Myślę, że akurat oni potrafili ocenić wartość wspomnianych newsów znakomicie. Jak ma się to do pytania o zdradę, które stawiamy w dyskusji „Gazety Polskiej Codziennie”? Czy jeśli ktoś powtarzał, że gen. Błasik był pijany, jest zdrajcą?
A czy bycie idiotą jest zdradą? Pewnie nie. Sejmowy burak, trzymacz mikrofonu powtarzający newsa, który „wszędzie jest”, nie jest zdrajcą. Jest tylko analfabetą.
Ale szefowie polskich telewizji i gwiazdy, które to powtarzały, znają alfabet, a nawet czytały coś o historii najnowszej. Wiedzą, że Rosją rządzi dawna KGB. I świetnie rozumieją, że jeśli ludzie KGB coś twierdzą, to znaczy to tyle, że tak im kazał szef. A dezinformacja, kłamstwo jest dla niego chlebem powszednim.
Troskliwa Monika
Monika Olejnik przed przypadającą dziś 2. rocznicą 10 kwietnia opublikowała w „Gazecie Wyborczej” jeden z brzydszych tekstów, które ukazały się w ciągu tych dwóch lat. Nie, nie był wcale napisany chamskim językiem. Nie było w nim też bezczelności dziennikarskich gnojków, sugerujących, że aktorzy płakali na Krakowskim Przedmieściu za pieniądze.
Przeciwnie, komentarz napisany był językiem pełnym troski. Troski o pamięć o prezydencie Lechu Kaczyńskim. Olejnik napisała, że śp. prezydent był nawet zbyt lojalny wobec swojego brata. Czasem ze szkodą dla samego siebie. Postanowiła skłonić Jarosława Kaczyńskiego do rachunku sumienia: jak odpłaca bratu? I odpowiedziała: „Szkoda, że Jarosław Kaczyński w swojej zawziętości w uprawianiu religii smoleńskiej niszczy pamięć brata. Bo teorie o zamachu nie pomagają w budowie wizerunku, a wręcz odwrotnie. W imię pamięci o bracie warto się nad tym zastanowić”.
Fakt, nie pomagają. Zapytajmy jednak, dlaczego walka o prawdę o Smoleńsku nie służy wizerunkowi poległego prezydenta? Ano dlatego, że w naszym postkolonialnym kraiku o wizerunku tym decydują Olejnikowe, Lisy, Durczoki i reszta medialnej przybudówki posowieckiej oligarchii. Tekst Olejnik interpretuję jako szantaż: przestań pan pyszczyć, to media przestaną pluć na pana zmarłego brata. A że wszystko wskazuje na to, że prezydent został zamordowany? Nieważne, życia mu nie przywrócimy, liczy się wizerunek – tego Olejnik nie pisze, ale to rozumie się samo przez się.
Nawet wiadomo, jakie wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego tekst Olejnik ma uprzedzić – to dzisiejsze. Intryga to całkiem zgrabna. Bardzo w esbeckim stylu. I nawet dość inteligentna. Konferencje prasowe Urbana o Popiełuszce, Blachnickim i Przemyku też niektórzy uznawali za błyskotliwe.
Piotr Lisiewicz/GPC
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka