axolotl axolotl
290
BLOG

Antychryst mruga powieką

axolotl axolotl Kultura Obserwuj notkę 2

 

 

"Jestem najwybitniejszym reżyserem na świecie a ten film to udowadnia" - powiedział Lars von Trier przed premierą Antychrysta i świat pojął pustą pyszałkowatość wobec dzieła, które jak sprytnie zauważył Tadeusz Sobolewski, jest tylko płaczem reżysera. "Jak pan śmiał zrobić taki film?" usłyszał w Cannes von Trier zaraz po tym jak jakieś rozemocjonowane indywiduum zobaczyło gniecenie jąder albo wiertarkę w nodze i uznało, że coś takiego w kinie go strasznie bulwersuje, chyba że śmienie dotyczyło jakiejś głębszej materii, jednak sądząc po jakości zbulwersowania – śmiem wątpić. W świat popłynęły głosy oburzenia oraz rzekome głosy zachwytu, a czasami nawet rzeczowo brzmiące recenzje. W rzeczowo brzmiących recenzjach, rzeczowo brzmiący recenzenci zastanawiali się (rzeczowo) co kierowało von Trierem, że spłodził film taki, przy czym w rzeczowości swojej nieszczególnie zajęli się tematem filmu, bo skoro von Trier miał depresję, to jasne jest, że zrobił film o depresji właśnie. Mamy więc wędrówkę po meandrach chorego na depresję umysłu von Triera, dogłębne rajdy po vontrierowych stanach emocjonalnych, a nawet nieco recenzenckiego ekshibicjonizmu, jak w przypadku nieocenionego Sobolewskiego, który śpieszy wspomnieć, że dziecięciem będąc słyszał swoich jęczących rodziców ale wcale z tego powodu nie płacze. I dobrze, bo popłakać mógłby nad sobą jako krytykiem.

Jeśli dzieło wydaje się krytykowi zbyt trudne, żeby bez bólu głowy zarobić na wierszówkę, daje się podpuścić jak dziecko i z czystą naiwnością kupuje sugestie, że poza leczeniem własnych lęków, reżyser nie zawarł w filmie jakiejkolwiek treści, co jest tym zabawniejsze, że również lęki posiadają treść i o zgrozo również odniesienia (halo, halo, postmodernizm, słyszał który?). Dlatego interpretują Antychrysta jakby nigdy nie obiło im się o uszy, że warto by było spróbować ugryźć film też w oderwaniu od autora. Dlatego wszystkim całkowicie umknął fakt, że współautorem scenariusza jest Thomas Jensen, znany z kapitalnego filmu „Jabłka Adama”, a którego wpływ na film jest niebagatelny. Dlatego, jeśli von Trier powie, że pisząc scenariusz myślał o Strintbergu, to zaraz krytykowi zaświta (jeśli w ogóle), że aha, schizofrenia i „Dziennik okultystyczny”, dzięki czemu przez myśl mu nie przejdzie, że mogło jednak chodzić o „Historie małżeńskie”. Ale po kolei.

Bo na wstępie, trzeba pochylić się nad zmyślnością krytyków i rzeczywiście analizę Antychrysta zacząć od samego autora, jakkolwiek nie od jego stanów psychicznych, ale zwykłego wyszukania inspiracji. Według Sobolewskiego nie pasuje do Antychrysta tytuł, bo von Trier płacze, a Nietzsche się buntował przeciwko religii litości i Sobolewski nie ma racji nie tylko dlatego, że całkowicie bezpodstawnie odnajduje w bohaterze granym przez Willema Defoe porte parole reżysera ale głównie dlatego, że Sobolewski Nietzschego zwyczajnie nie czytał. Von Trierowi nie wyszedł Manderlay, więc popadł w depresję. Zdarza się. Na depresję zabrał się nie tylko za wspomnianego Strintberga, za Muncha, ale również, jeśli nie przede wszystkim, za innego świra - za Nietzschego. Tam von Trier znalazł warunki, według których artysta, czyli on sam, może być wolny i postanowił je  w odniesieniu do siebie sprawdzić (cytaty: rozdział XVII w „Tako rzecze Zaratustra”).

 Zwiesz się wolnym? Myśl, co tobą włada, usłyszeć pragnę nie zaś, iż z jarzma jakiego umknąć się zdołałeś(…) Zali zdołasz nadać sobie swe zło i dobro i zawiesić wolę swą nad sobą, jako zakon? Zali potrafisz sędzią być sobie i mścicielem własnego zakonu?

W wywiadzie dla Rzepy von Trier wyznaje, że zrozumiał, że Antychrystem musi być kobieta, kiedy uzmysłowił sobie, że religię wymyślili mężczyźni. Ale to tylko punkt wyjścia, bo to nie mężczyźni są słabi dlatego, że stworzyli religię, ale to religia jest słaba, dlatego że została stworzona przez mężczyzn albo raczej – nie została stworzona przez kobiety. Zresztą nie ma co przeceniać religijnego aspektu Antychrysta, bo temat jest znacznie szerszy. Mam wrażenie, że von Trier utożsamił koncepcję Antychrysta, z zaleceniami Zaratustry i skoro planował zrobić film o sobie, skonfrontował sam siebie z Zaratustrą i stwierdził to co zostało już powiedziane: Antychrystem może być wyłącznie kobieta.

W Antychryście nie ma wojny mężczyzny z kobietą.  Jest wojna kobiety z jej siedmioma diabłami, w której jedną z bitew rozgrywa z mężczyzną, przy czym nie jest to wojna najważniejsza, a bohater grany przez Defoe jest wyłącznie elementem tła, jak sarenka z martwym płodem. Mężczyzna w tej walce, może przeciwstawić kobiecie wyłącznie swój własny, kiepski racjonalizm. „Trzej żebracy – powie na końcu Defoe, patrząc na narysowany na reprodukcji układ gwiazd – przecież nie ma takiej konstelacji”. „To nie ma znaczenia” – odpowie Gainsbourg, bo jej wojna nie rozgrywa się tam gdzie chce toczyć ją jej mąż.

Lecz najgorszym wrogiem, jakiego napotkać możesz będziesz zawsze ty oto dla samego siebie: sam czyhasz na siebie po jaskiniach i po lasach. Idziesz, samotniku, drogą ku samemu sobie! Tuż obok ciebie droga twa wiedzie obok twych siedmiu diabłów! Kancerzem będziesz dla siebie i czarownicą, będziesz wróżbiarzem, i błaznem, i wątpicielem, i nieświętym, i złoczyńcą.

Wojna kobiety jest jej wojną z samą sobą (w końcu odkrywa to sam Defoe, wpisując wreszcie w szczyt piramidki strachu swojej żony, zamiast wcześniejszych: „natura”, „szatan” wreszcie właściwe słowo: „ja”). Jej najważniejszym źródłem jest macierzyństwo, przed którym kobieta nie ucieknie, bo będzie to próba ucieczki przed sobą. Mężczyźnie ostatecznie wystarczy seks. Kobieta zawsze musi stawić czoła macierzyństwu w  zdezreniu z własną seksualności, a to jest też kwestia wyboru, którego mężczyzna nigdy nie dokonuje. Śmierć syna Gainsbourg zobaczy (nie ma znaczenia czy widzi, czy tylko wie) uprawiając seks ze swoim mężem. To jej decyzja – wybiera przyjemność. Nie ma przy tym znaczenia czy potraktujemy tę scenę bezpośrednio, czy uznamy, że syna nigdy nie było, bo Gainsbourg usunęła ciążę - wybór i jego konsekwencje w całości obciążają kobietę. Ale oczywiście kobieta to nie tylko jej macierzyństwo, jakkolwiek von Trier wydaje się stawiać ją za źródło jej wyjątkowości i siły. Natura kobiety popycha ją do czynienia dobra równolegle z czynieniem zła, normy społeczne, które kobieta musi być ujęta (jest ich znacznie więcej niż tych określanych dla mężczyzn), boleśnie ścierają się z jej wewnętrznym chaosem. „Chaos reigns” – rzeknie lis z dzwoneczkiem rozrywający sobie brzuch i mimo pastiszowatości sceny, to zdanie nie pozostaje bez znaczenia. Z tego starcia wykluczających się i ścierających potencjałów może postać wartość niedostępna dla mężczyzny i zdolność odnowy w duchu nietzscheańskim i uczynienia nietzscheańskiego boga z siebie samej.

Winieneś pragnąć, abyś się spalił we własnym ogniu: bo jako odnowić się chcesz, jeśliś się wprzódy w popiół nie zmienił! Idziesz samotniku drogą tworzącego: boga chcesz sobie stworzyć z siedmiu diabłów swoich!

Ta kobieca siła rodzi w mężczyźnie strach. Kiedy Nietzsche pisał: „Jeśli idziesz do kobiety, nie zapomnij bicza”, był to wprawdzie tandetny, ale wyraz tego samego strachu, o którym mówi von Trier. Na końcu filmu von Trier, a może bardziej Jensen, mruga jednak cynicznie okiem do zgnębionego rodu męskiego, za pomocą pewnego przeniesienia. Te piękne oniryczne obrazy lasu, którymi zachwycali się krytycy (praktycznie jedyne nie kręcone z ręki) przedstawiały zawsze bohaterkę, były dla niej zarezerwowane, wyrażały jej świat. Zawsze, aż do ostatniej sceny, kiedy w tej samej estetyce, w ten sam sposób przedstawiony jest Defoe, wędrujący po lesie, podpierając się kulą, chwilę po tym jak zabił swoją żonę. Na wzgórzu widzi wchodzące kobiety bez twarzy, zapewne ofiary ludobójstw, o których pracę pisała jego żona. Proszę mężczyzno, mówi ironicznie duet scenarzystów, wymyśliłeś sobie sposób na zostanie antychrystem, sposób praktykowany przez stulecia i całkiem skuteczny – umiesz je po prostu zabić.

 

No i na koniec forma, bo to sprawa najbardziej lud bulwersująca dla odbiorców Antychrysta. Kiedy jeden z drugim krytykiem burzą się wobec okropieństwa i żenującego płaczu von Triera, aż mi się ciśnie: Sobolewski, taki owaki, czyś ty kiedy oglądał jakiś film von Triera? W Antychryście jest sztucznie falujący las i gadający lis z dzwoneczkiem! Czego nie lubię u krytyków to kompletnego braku dystansu, a ten von Trier proponuje od zawsze, a każde śmiertelnie poważne traktowanie jego filmów prowadzi krytyka do zwykłej błazenady. Orliński pisząc całkiem fajną recenzję Antychrysta postawił tezę, że von Trier od kilkunastu lat kręci filmy wyłącznie o udręczonych kobietach i wymienił je jednym tchem, zaznaczając, że wyjątkiem był „Szef wszystkich szefów”. Tchu jednak Orlińskiemu zabrakło, bo zapomniał o filmie „5 nieczystych zagrań”. To film istotny dla zrozumienia von Triera w Antychryście, bo von Trier w 5 nieczystych zagraniach, dał swojemu mistrzowi Jorgenowi Leth propozycję, z której ten nie skorzystał, choć powinien był. Von Trier przedstawił mu 5 sposobów, na poziomie formy, nie treści, dzięki którym Jorgen Leth mógł osiągnąć coś co von Trier poważa ogromnie – pozbycie się obsesji robienia filmów doskonałych, spojrzenia na swoją twórczość z boku i zgoda na autoironię, autopastisz. Leth zrobił wszystko doskonale,  skomentuje w 5 nieczystych zagraniach von Trier i wbrew powszechnej opinii nie będzie to pochwała ale zarzut. Tylko z tej perspektywy, gadający Lis z dzwoneczkiem, falujący las, wrzeszczący ptaszek, którego Defoe bezskutecznie próbuje zatłuc w lisiej norze, „nigdy nie sypiaj ze swoim terapeutą”, „zabijesz mnie? nie, jeszcze nie” i masa innych tandeciarskich zagrywek, nabiera sensu. Von Trier i Jensen chyba nieco przestraszyli się patosu jaki niesie ze sobą film i postawili temat nieco obśmiać, a przy okazji pozbawić demonicznej intensywności, którą zawsze implikuje gatunkowo horror. Duchamp dodał Giocondzie wąsy i nazwał obraz Mona Lisa LHOOQ, co fonetycznie oznacza tyle, że pannie jest ciepło w tyłek.  Von Trier dodał Antychrystowi lisa z dzwoneczkiem i obaj powiedzieli to samo: sztuka i pastisz mogą doskonale współegzystować, więc, na Boga, przestańcie się wszyscy tak napinać.

Być może właśnie dlatego dawno żaden film i żadnego reżysera nie spotkało tyle agresji co von Triera i Antychrysta. Ma to swój urok i dla samego reżysera i, w jakiś sposób, również dla jego osobistego nitzscheanizmu z przymrużonym okiem.

axolotl
O mnie axolotl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura