Uczono mnie w szkole, że zdarzenia historyczne mają przyczyny pośrednie i bezpośrednie. Najczęściej przyczyny bezpośrednie są tylko impulsem ujawniającym napięcie i w konsekwencji następuje jego rozładowanie - np. zamach w Sarajewie był bezpośrednią przyczyną I Wojny Światowej, żądanie eksterytorialnej autostrady przez "korytarz" drugiej itd. Ale jeśli te fakty by nie nastąpiły - znalazłyby się inne, bo napięcie w stosunkach międzynarodowych było już zbyt wysokie.
Podobnie z katastrofą w Smoleńsku. Napięcie pomiędzy Rządem a Prezydentem rosło właściwie już od samego początku - czyli od wygrania wyborów przez Św.P. Lecha Kaczyńskiego. Słynne "Panie Prezesie, melduję wykonanie zadania" też zapewne nie wpłynęło na jego obniżenie. Porażka boli, a niektórzy zapamiętują ja na całe życie i starają się szukać odwetu. Rząd RP starał się na wszystkie możliwe sposoby umniejszyć znaczenie Prezydenta. Słynny był spór o to, kto tak naprawdę prowadzi politykę zagraniczną, który ośmieszył Polskę na arenie międzynarodowej, zgłoszone veta stały się uniwersalnym usprawiedliwieniem (nie warto wprowadzać żadnej ustawy, bo Prezydent i tak ją zawetuje) - jednym słowem trwała eskalacja konfliktu. Panowie Premier i Prezydent (oraz współpracujący z nimi urzędnicy) prześcigali się w złośliwościach.
Apogeum konfliktu nastąpiło podczas inwazji Rosji na Gruzję. Prezydent Polski śmiał podjąć bowiem konkretne działania nie czekając, aż nadejdą dyrektywy "z Zachodu", zorganizował akcję konkurencyjną do Sarkozy'ego (jak wiadomo, "Zachód" uchwalił później w swojej łaskowości, że wojnę (z Rosją???) rozpoczęła Gruzja, nie biorąc pod uwagę, że po prostu wielkie mocarstwo postanowiło wesprzeć wygodne mu ruchy separatystyczne. Sypały się złośliwości ("Jaki Prezydent - taki zamach" p.Komorowskiego, demonstracje niechęci ze strony Ministra Spraw Zagranicznych). Ludzie Prezydenta starali się nie pozostawać dłużni oskarżając załogę samolotu o tchórzostwo, ponieważ nie podjęłą się lotu do Tbilisi bez jego odpowiedniego przygotowania.
Nadchodzi 70 rocznica Zbrodni Katyńskiej - Putin zaprasza Tuska do udziału w obchodach. Nie wiem, jak to było dokładnie, ale trochę to dziwne. Były funkcjonariusz KGB zaprasza na uroczystość poświęconą ofiarom NKWD? No ale coż, ludzie się zmieniają. I od razu następuje atak propagandowy - "premier zaprasza premier - nie prezydenta" sklamrze w radiu p.Paradowska (ta od "Tusku, musisz!"). W końcu Prezydent RP zapytuje z ironią: "Ale wizę do Rosji chyba dostanę?". Trochę to chłodzi umysły zwłaszcza p.Sikorskiego, który odpowiada - "przecież Pan Prezydent ma paszport dyplomatyczny i oczywiście żadnej wizy nie potrzebuje". Mam nadzieję, że nasz MSZ ustałał warunki i szczegóły tej wizyty drogą dyplomatyczną, ale sądząc z wypowiedzi Ministra Sikorskiego nie naciskano zbytnio na udział p.Prezydenta w skłądzie polskiej delegacji. No bo to i sprawa Gruzji, obecność Wałęsy i Mazowieckiego itd.
Kancelaria Prezydenta zostaje więc "na lodzie" i powstaje idea drugiej wizyty zaraz po pierwszej. Kuriozum dyplomatyczne, które jasno pokazuje Światu jakie stosunki panują w Polsce pomiędzy najwyższymi organami władzy! Właściwie do dziś nikt jasno nie powiedział, jaki charakter miała mieć wizyta Prezydenta RP w Katyniu - oficjalny? Nieoficjalny? Prywatny? Urzędnicy Kancelarii Prezydenta "stają na głowie", aby zapewnić tej wizycie jak najwyższą rangę i zapraszają dowódców sił zbrojnych, Prezydenta Kaczorowskiego oraz innych luminarzy życia politycznego aby podnieść jej znacznie. Rząd zezwala tym razem bez problemów na skorzystanie z samolotów 36 SpecPułku, jednakże poza tym umywa właściwie od wszystkiego ręce. I nadchodzi feralna sobota.
Czy fakt, że miały się odbyć dwie niezależne wizyty spowodował katastrofę? Oczywiście, że nie. Ale był źródłem napięcia i związanego z nim stresu. Przecież już na lotnisku w Warszawie było z grubsza wiadomo, że z pogodą w Smoleńsku może być nieciekawie. Nie mamy żadnej informacji, że ktoś uprzedził o tym Prezydenta przed startem. Następny sygnał o złych warunkach w Smoleńsku przychodzi od kontrolera obszaru z Mińska (szkoda, że nie od polskich woskowych służb meteo..). Gdyby nie "naładowana" atmosfera zapewne szybko zdecydowano by się na wybór lotniska zapasowego i przekazanie odpowiednim służbom zadania organizacji transportu. 100 osób to w końcu tylko 3 autobusy (+ ew. limuzyna dla Prezydenta). Ale to była sobota i zapewne nie bardzo było wiadomo, do kogo się należało zwrócić. Drugi sygnał przychodzi z polskiego Jaka-40. "Jest p...a, ale możecie próbować". Zgrozą wieje! Co próbować? Ze 100 ludźmi i 2 Prezydentami na pokładzie? I zaczyna się jakiś dziwny "Amok opętańczy" - piloci byli młodzi - ale Generał Błasik? Były Rektor szkoły lotniczej, pilot I klasy, instruktor? Dlaczego nie odradził (odpowiednio stanowczo) lądowania i nie wytłumaczył dlaczego VIP-om? Przecież był świadom niebezpieczeństwa! Wiadomo również było, że lotnisko nie dysponuje systemem ILS (Instrumental Landing System) lub PAR (Podejście kierowane precyzyjnym radarem) i nie ma co liczyć na bezpieczne lądowanie bez widoczności! Same światła APM to mało. Dlatego nie wierzę w zamach - bo zamachowcy albo musieliby przewidzieć, że załoga zlekceważy procedury i wleci w mgłę (prawdziwą lub sztuczną - wszystko jedno!), a założenie, że ktoś z załogi był wspólnikiem zamachowców wydaje mi się dość paranoiczne. Gdyby załoga postąpiła zgodnie z przepisami, to w ogóle nie podchodziłaby do lądowania (lub prób) i cały zamach diabli by wzięli.
Niektórzy mówią o zamknięciu lotniska - ale nie biorą pod uwagę, że są różne samoloty. Taki "kukuruźnik" (Po-2 lub w polskiej wersji CSS-13) ma prędkość minimalną ok. 60-70 km/h, a więc 500 m widoczności to dla niego sporo (ok. 25-30 sekund lotu) poza tym jest lekki i można usiąść nawet poza pasem. "Tutka" 154M to 100 ton masy oraz minimalna prędkość 270 km/h i 500 m to ok 4,5 s lotu. To spora różnica. Lotnisko mogło więc bezpiecznie przyjmować jedne typu samolotów - a inne nie. Nie było więc powodów, aby go zamykać.
Co się działo w ostatniej fazie podejścia - po prostu jeszcze nie wiemy. Mam symulacje, ekstrapolacje (niektóre bez sensu świadczące o tym, że ich autorzy nie potrafią czytać stenogramów zezrozumieniem). Dla mnie dość przerażający jest brak profesjonalizmu w kabinie załogi i zupełnie niejasny "Crew Management". Przecież tam było 4 ludzi (+5 gen.Błasik). Ze stenogramów nie wynika żaden podział zadań wyjątek - nawigator - najmłodszy i najmniej doświadczony członek załogi, który wypełnia swój obowiązek do końca. Żadna zarejestrowana wypowiedź nie wskazuje na defekt maszyny lub trudności w pilotażu (typu: "Trzeci silnik zdechł", "Ster wysokości nie reaguje", "Brak ciśnienia w hydraulice" itp.). Wzór działań załogi i obsługi naziemnej w sytuacji zagrożenia:
http://www.youtube.com/watch?v=jZPvVwvX_Nc
to wodowanie na Hudson RIver po zderzeniu z ptakami i awarii obu silników. Ale dopiero zapis parametrów lotu może dać konkretną odpowiedź - a o tych zapisach (także w skrzynce ATM odczytanej w Polsce) nie ujawniono żadnych informacji. Oczywiście co się działo w ostatnich minutach lotu należy wyjaśnić - ale nie może to zaciemnić całego ciągu zdarzeń, który zakończył się tym tragicznym wypadkiem i odpowiedzialności tych, którzy do jego rozpoczęcia doprowadzili.
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka