I znów mieliśmy w Polsce tragedię i zbiorowy pogrzeb. Zginęło 18 osób, które jechały do pracy w VW Transporterze, który nie był przystosowany do przewozu tej ilości osób. Jakby tego było mało, to kierowca zdecydował się na wyprzedzanie we mgle...
Nie mogę powstrzymać się od refleksji, że wypadek Tu154 i VW Transportera mają wiele ze sobą wspólnego - całkowite nieprzestrzeganie jakichkolwiek procedur bezpieczeństwa! Czyżby cecha narodowa opisywana już przez Wieszcza Mickiewicza: "Ja z synowcem na czele - i jakoś to będzie!"? Nie dość, że do samochodu, który może przewozić 6, max. 9 osób ładuje się 18 siadając gdzie popadnie to w dodatku kierowca jadąc przeciażonym autem decyduje się na ryzykowny manewr nie zwracając uwagi na ograniczoną przez mgłę widoczność! Na co liczy? Oczywiście na to, że nic się po drodze nie stanie, że nic nie będzie jechać z przeciwka.
A na co liczył młody kierowca wiozący pielgrzymów wjeżdżając w drogę o tak dużym i długim spadku, że obowiązywał na niej zakaz poruszania się autokarów? Że się uda? Podobne przykłady można mnożyć...
No, ale przecież polscy lotnicy są znakomici, polscy kierowcy potrafią jeździć co najmniej jak Kubica - więc furda wszelkie procedury bezpieczeństwa. One nie są dla nas - my jesteśmy za mądrzy! To ci głupi amerykanie (i inne podobne w naszym rozumieniu mało inteligentne nacje) stosują jakieś idiotyczne procedury, zasady porozumiewania się - nas to nie dotyczy! My wiemy lepiej. Polski mechanik jest genialny - bo zabiera się za wszystko, w razie potrzeby także za naprawę urządzenia elektrycznego pod napięciem. Kto tam by czekał na elektryka - to nie Ameryka, tu ludzie myślą! A że czasem mechanika zabije - cóż, wypadek. Winny będzie nadzór, bo nie dopilnował.
Właśnie - czy naprawdę myślimy i przewidujemy? Wypadki się zdarzają i będą się zdarzać. To jest po prostu nieuniknione. Ale czym innym jest niezauważenie samochodu (lub pieszego) w warunkach dobrej widoczności, co może się każdemu zdarzyć (oby nie!!!) a czym innym pchanie się z premedytacją w sytuację, w której wypadek jest bardzo prawdopodobny. Ile to razy obserwowałem, że wyprzedzający kierowca widząc samochód nadjeżdżający z naprzeciwka z premedytacją "dodaje gazu" licząc na przyspieszenie swego auta. Tym samym oczywiście pograsza sytuację, bo żaden samochód (nawet F1 Kubicy) nie przyspiesza szybciej niż hamuje - a traci szanse na zmniejszenie skutków ewentualnego zderzenia. Jeśli zdążył - zdążyłby i tak! Ale jeśli nie zdąży - to właśnie wali "na czołówę" z pełną prędkością bez śladów hamowania (no bo przyspieszał, żeby zdążyć!). Więc chyba jednak coś z tym myśleniem jest nie tak.
Wlatując samolotem pasażerskim w mgłę w bezpośredniej bliskości terenu podejmuje się spore ryzyko. Jeśli nie ma nowoczesnych pomocy nawigacyjnych, to lot bez widoczności w tych warunkach nie dość, że jest ogromnie stresujący, to w dodatku ekstremalnie niebezpieczny. No, ale kolega przecież powiedział "Pi..da jest, ale możecie próbować - postawili bramkę z 2 APM". Jak można tak mówić do pilota samolotu ze 100 ludźmi na pokładzie (w tym 2 Prezydentów!)! Nawet, gdyby bramkę reflektorów było widać, to nie oznacza to przecież możliwości bezpiecznego lądowania. Nie rozumiem. Co to znaczy w takiej sytuacji "próbować"? Albo jestem w 100% pewien, że mam warunki do lądowania to rozpoczynam podejście - ale jeśli mam choćby kilka procent niepewności - odchodzę na drugi krąg, sprawdzam prognozę i albo odlatuję na zapas, albo czekam na poprawę warunków w kontakcie z kontrolą podejścia. Tak przewidują procedury. I nie ma się co zasłaniać wojskowym charakterem lotu - bo to nie było lądowanie na lotniskowcu w sztormie na Morzu Północnym po powrocie z akcji bojowej na oparach paliwa - lecz przewóz pasażerów. I to bardzo ważnych pasażerów!
Zachowanie kierowcy busa i załogi Tu154 było bardzo podobne - "spróbujemy, może się uda". Jak nie, to może uda się "wykaraskać". W obu przypadkach się nie udało - bo musiałby zajść zbieg korzystnych okoliczności.
Możemy się oczywiście usprawiedliwiać sami przed sobą. Ale to jeszcze gorzej, bo jeśli nie uznamy swoich błędów (winna kontrola lotniska lub brak dwupasmowej drogi) to nie zdołamy swoich błędów nigdy wyeliminować. Zapewne, kontroler mógł zamiast "posadka dopałnitielno" powiedzieć "posadku zaprieszczjetsa" (bo przecież zezwolenia na lądowanie nie udzielił!). Kierowca busa też mógłby mieć pretensje, że wolna ciężarówka, którą wyprzedzał nie zjechała mu z drogi. Jednak jest prostsze rozwiązanie - PRZESTRZEGAĆ PROCEDUR - zarówno lotniczych, jak i przepisów ruchu drogowego - a nie liczyć na to, że znów się uda.
Nawet, jeśli przygotowano zamach - to nic by z niego nie wyszło, gdyby nie świadome wejście we mgłę (czy sztuczną, czy prawdziwą nie ma różnicy). A przecież ostrzeżenia o bardzo złych warunkach na lotnisku załoga otrzymała kilkakrotnie i to z róźnych źródeł.
Zapewne wiele razy się uda - do czasu...
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka