barbie barbie
612
BLOG

Quo Vadis nauko?

barbie barbie Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 29

Trudno nie zaważyć, że mamy do czynienia z poważnym kryzysem nauki. Z jednej strony spada zaufanie społeczeństwa do naukowców, co tworzy znakomitą pożywkę dla wszelkiego rodzaju „obalaczy”, domorosłych „ekspertów od wszystkiego”, „genialnych” (choć niezapoznanych) wynalazców, a nawet „alternatywnych akademii nauk”.

Uczciwie trzeba jednak przyznać, że i naukowcy nie są bez winy. Współczesna nauka staje się coraz bardziej hermetyczna oraz „rozczłonkowana”. Fizyk „od wysokich energii” bardzo słabo orientuje się zazwyczaj w fizyce ciała stałego. W innych dziedzinach jest podobnie. Nie przeszkadza to jednak wielu naukowcom (przez małe „n”) wypowiadać się dziedzinach, o których nie mają większego pojęcia. Pamiętam, że jak wybuchła sprawa „zimnej fuzji” (byłem wówczas czynnym fizykiem) instytut, w którym pracowałem został wprost oblężony przez dziennikarzy, którzy chcieli przede wszystkim uzyskać informację „kiedy będzie Skoda na wodę”. Wielu moich kolegów niestety dało się namówić na wywiad (chęć „lansu” jest jednak bardzo silna) – choć o eksperymencie Fleischmana-Ponsa nie wiedzieli nic – lub bardzo niewiele - w 1989 r. nie mieliśmy do dyspozycji Internetu i dostępność do informacji naukowej nwet „za pieniądze” była znacznie ograniczona. Działały oczywiście prywatne kanały wymiany informacji pomiędzy znającymi się z różnych konferencji fizykami, ale niestety zawsze były one obarczone większością wad „głuchego telefonu”. „Lansierzy” więc kiwali mądrze głowami, a dziennikarze notowali i niestety publikowali – najczęściej zresztą zniekształcone wersje.

Chęć „lansu” powoduje, że pojawia się coraz więcej „obalaczy” i alternatywnych naukowców. Największym powodzeniem cieszą się oczywiście teorie Einsteina – najlepszym przykładem jest popularność „dyskusji” na ich temat na Salonie. Wybuchają one co jakiś czas z różną intensywnością – i niewiele pomagają rzeczowe wyjaśnienia, przytaczanie pozycji literaturowych itp. Co najwyżej osoby usiłujące uprawiać rzetelną popularyzację nauki narażają się na serie niewybrednych epitetów.

Poważniejszym problemem jest komercjalizacja badań naukowych. Szczególnie jest to widoczne w farmacji. Koncerny farmaceutyczne (i nie tylko one) finansują wiele badań nad nowymi substancjami i metodami – i bardzo dobrze. Jednak jak w każdej działalności komercyjnej decyduje efekt finansowy. W styczniowym numerze „Świat Nauki” (polska edycja „Scientific American) ukazał się obszerny artykuł na ten temat. Nie trzeba jednak sięgać do prasy – wystarczy oglądnąć kilka reklam telewizyjnych, aby przekonać się jak często ich twórcy sięgają po autorytet nauki. Te wszystkie zbitki „badania kliniczne wykazały”, „redukcja zmarszczek o 76% potwierdzona naukowo” mogą wywołać jedynie uśmiech – lecz jednak powodują nieodwracalne szkody, ponieważ podważają zaufanie do badań naukowych. Otwiera się w ten sposób pole dla różnych szarlatanów od „leczniczych promieni”. „Zawodowi macherzy od losu” nie zawahają się oczywiście przed niczym, co może przynieść im zysk. Niestety coraz więcej naukowców staje się częścią tego przemysłu ogłupiania ludzi. A społeczeństwo nie chce się zastanawiać – ono chce prostych recept popartych choćby rzekomym lub wręcz fałszywym autorytetem w rodzaju „uznani naukowcy światowi potwierdzają, że...”. W rezultacie spada więc zaufanie do oficjalnej nauki oraz rzeczywistych obiektywnych specjalistów, którzy wskazują na różne aspekty omawianego zjawiska. Ponieważ zazwyczaj chodzi o złożone problemy i ich zrozumienie wymaga skupienia uwagi głos rzeczywistych ekspertów ginie w powodzi gotowych i prostych recept.

Procesowi spadku zaufania do nauki przy równoczesnym oczekiwaniu natychmiastowych efektów sprzyja wbrew pozorom powszechność edukacji. Powszechność wiąże się bowiem nieuchronnie z obniżeniem jej jakości. Uczeń musi odbyć określony „cykl edukacyjny” - a więc w praktyce nauczyciel nie ma w stosunku do niego większego regresu – znakomicie oddaje to cytowana na Salonie odpowiedź pewnej bezczelnej 17 letniej pannicy do nauczycielki matematyki „wali mnie ta twoja pała i te wszystkie twoje uwagi”. W rezultacie takie postawy uzyskują przewagę w nieformalnych grupach klasowych i nawet ci uczniowie, którzy są zainteresowani nauką są skutecznie zmuszani do „niezawyżania poziomu” jeśli chcą uzyskać akceptację grupy.

Obniżenie poziomu wiedzy ogólnej jest widoczne na wszystkich szczeblach – dziś mamy „studia III stopnia” (doktoranckie). Wszystko w imię powszechności i „sprawności nauczania”. Dawniej doktorat był pracą w dużej części samodzielną i wielokrotnie poświęconą tematyce podejmowanej z inicjatywy doktoranta. Dziś dobrze, jeśli odpowiada poziomowi dawnego magisterium. O wiedzy ogólnej ludzi kończących studia doktoranckie lepiej zmilczeć. Oczywiście trafiają się chlubne wyjątki i w moim przekonaniu tylko one są godne przyznania im zaszczytnego tytułu doktora nauk. A tak staje się prawdą popularne powiedzenie „doktorów dziś kupa – a ludzie nadal chorują”.

Nauka staje się powoli komercyjnym zawodem. Oczywiście, niezbędna jest armia szeregowych i sprawnych badaczy – jak jednak społeczeństwo ma ich rozróżnić od wybitnych generałów? Jedni i drudzy mają te same literki przed nazwiskiem. W środowisku rzeczywistych specjalistów sytuacja jest dość prosta – tam działa najprostszy i skuteczny mechanizm – opinia zainteresowanej grupy. Jednak to nie zadowala „scjentometrystów” i specjalistów od różnych rankingów. Jednak dla celów marketingowych wystarczy sam tytuł (może być nawet nieco przekłamany). Ogół i tak nie sprawdzi wiarygodności opinii specjalisty – wystarczy jej odpowiednio sugestywne przedstawienie z wykorzystaniem metod manipulacji. Wielu naukowców daje się niestety nabierać na ten lep chwilowej popularności i często wątpliwej sławy.

W rezultacie mamy prawdziwy wysyp „autorytetów”, „zdrowo-rozsądkowców” oraz „chłopskich filozofów”, którzy dzięki powszechnej dostępności rozsiewczych kanałów komunikacyjnych (żądna sensacji prasa i telewizja, portale internetowe itp.) uzyskują coraz szerszy posłuch w tak zwanego „ogółu”. Wśród nich są niestety coraz częściej posiadacze tytułów naukowych (często w dziedzinah zupełnie niezwiązanych z omawianym tematem).

Prawdziwa nauka wymaga pokory, spokoju oraz głębokiej refleksji – a to obecnie bardzo niepopularne cechy.

 

barbie
O mnie barbie

Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem,  Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie! Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Technologie