Aby stać w miejscu, trzeba bardzo szybko biec! (z Alicji w Krainie Czarów)
Przymierzałem się do notki o symetriach i twierdzeniu Noether, jednak dyskusja o ruchu obrotowym, siłach bezwładności (inercji) itp. sprowokowała mnie do zmiany planów. Bezpośrednią inspiracją był komentarz nieocenionego Waldemara.M o następującej treści:
„Daję Panu głowę, że żaden człowiek pracujący w warsztacie wymiany opon nie stosuje macierzy przy tej operacji. Gdyby stosował, to do dzisiejszego dnia nie wymieniłby ani jednego koła.”
Ta wypowiedź jest bardzo typowa – ileż to razy spotkałem się z opiniami „jestem od x lat inżynierem i ani razu nie musiałem obliczyć żadnej całki”. Mają one stanowić dowód na to, wiedza ogólna nie jest „praktykom” niezbędna i stanowi właściwie zbędny balast. Oczywiście pracownik obsługujący wyważarkę kół w serwisie powinien być przeszkolony w jej obsłudze i wiedza w tym zakresie jest całkowicie wystarczająca. Jeśli zostanie wprowadzona nowa maszyna, to po prostu pracownik zostanie przeszkolony w jej obsłudze...
Ale czy pracownik wyważający koła nawet na najnowocześniejszej, skomputeryzowanej wyważarce może być „innowacyjny”? W pewnym zakresie tak – może zgłosić np. wniosek racjonalizatorski dotyczący modyfikacji pojemnika na ciężarki, który ułatwi ich segregację. Jednak nie zmienia to faktu, że to maszyna sama podpowiada mu, gdzie umieścić ciężarek – nie odpowiada jednak na pytanie dlaczego. Odpowiedź ta jest zresztą mu do niczego niepotrzebna. Jednak Inżynier (przed duże „I”) powinien wiedzieć, dlaczego procedura wyważania musi być taka, a nie inna. A na to pytanie odpowiada fizyka. Tylko dokładna analiza zjawisk pozwala na działania innowacyjne! Inżynier, który nie musiał nigdy obliczyć żadnej przysłowiowej już całki powinien się poważnie zastanowić, czy pracuje na odpowiednim stanowisku. Inżynier nie powinien być „lepiej wykształconym” pracownikiem serwisu!Dziś często spotykamy się z podstawami w rodzaju „a co mnie obchodzi jak to działa – ma działać i już.”. Co więcej takie podstawy są popierane przez tak zwany „business”, dla którego pracownicy, którzy zbyt dużo myślą są kłopotliwi – zadają niepotrzebne „głupie” pytania. Z drugiej strony ciągle mielą w ustach frazesy o „konieczności stawiania na innowacyjną gospodarkę”. A kto ma robić to innowacje?
Stosunkowo niedawno Koreańczycy produkowali (także i w Polsce) dość podłe samochody– niezbyt udane kopie Opli. Dziś przemysł samochodowy Korei (oczywiście południowej) to światowa potęga, a opinia o jakości jego produktów zasadniczo się zmieniła. Dlaczego tak się stało? Przede wszystkim dlatego, że Koreańczycy nie ograniczali się do „obsługi wyważarek”, lecz starali się możliwie dokładnie poznać technologię produkcji samochodów, wykonywania niezbędnych obliczeń, wprowadzania nowych materiałów, tendencji stylistycznych itp. I dziś Hyundai Automotive jest 5 koncernem samochodowym na Świecie, którego sprzedaż rośnie o ponad 15% rocznie. Co więcej – śmiało sięga po coraz to nowe segmenty rynku – samochody klasy średnio-wyższej (popularny w USA model Sonata). A firma została założona w 1957 r...
Innym przykładem jest czeska Skoda. I w tym przypadku „zastrzyk” technologii otrzymany wraz z kapitałem od VW stał się impulsem do dalszego rozwoju, promocji własnej marki itp.
W Polsce jakoś nam to nie wychodzi. Nawet FSO Polonez opracowywano we Włoszech pod kryptonimem 125PN (Polacco Nuova). I znów licencja nie stała się impulsem do rozwoju polskiej technologii. Podobnie stało się w FSM z „Beskidem”, w FSO z „Warsem” itp. W Polsce opłakujemy „Pandę” i zwolnienia załogi...
Przyjęło się uważać, że dzieje się tak dlatego, iż tak zwane „czynniki odgórne” kładą polskim inżynierom przysłowiowe „kłody pod nogi”. Uważam to jednak za skutek, a nie przyczynę. Moim zdaniem błędów należy przede wszystkim szukać u siebie. Niektórzy zapewne podniosą problem „kasy na innowacje” - jednak nie tylko wsparcie instytucjonalne jest ważne. Świadczy o tym choćby historia polskiej dystrybucji Linuksa (PLD), której nazwa niegdyś brzmiała Polish Linux Distribution, późnej stała się „Polished”, aby w końcu stać się po prostu PLD Linux Distribution.
Co więc jest przyczyną, że tak nam nie wychodzi?
W moim przekonaniu podstawowe przyczyn jest kilka.
Jaką pierwszą wymieniłbym po prostu brak ogólnej wiedzy przyrodniczej i technicznej. Z jednej strony mamy mnóstwo studiów, po ukończeniu których otrzymuje się tytuł inżyniera (lub nawet mgr inż.) - a z drugiej brakuje nam prawdziwych Inżynierów przez duże „I” o otwartych umysłach – bo tylko tacy mogą wprowadzać rzeczywiste innowacje. Ale tacy Inżynierowie nie mogą się bać całek, hamiltonianów i tensorów. Muszą zdawać sobie sprawę, że uczyć się trzeba do śmierci i co ważniejsze chcieć zdobywać nową wiedzę ucząc się choćby od diabła.
Drugą, związaną jednak ściśle z pierwszą jest zjawisko tak zwanego „polskiego piekła”. Przecież ja też mam taki tytuł – mnie też się należy! Wielu z nas zapewne doświadczało takich podstaw – ludzie, którzy wychodzą w laboratorium, biura konstrukcyjnego itp. o 15 czy 16 nie widzą (a raczej nie chcą widzieć) tego, że niektórzy zostają do 21-22 i to bynajmniej nie w celu realizacji „fuch”. Oczekują więc takiego samego traktowania (wszystkim „po równo”). W Polsce nie ma zwyczaju równania do najlepszych – najlepsi są raczej wrogami, bo „zawyżają poziom”. Walka ta często przynosi efekty, bo „Nec Hercules contra plures”.
Trzecia przyczyna to mizeria edukacji, egzaminy „Pro-froma” lub „dla picu”. Przyzwoity limit uznawany na całym Świecie to opanowanie 70% wiadomości – czyli w pełni poprawna i wyczerpująca odpowiedź na dwa pytania z trzech zadanych oraz przynajmniej „ruszenie” trzeciego. Proszę to skonfrontować z zaleceniami i wynikami np. tegorocznej matury:
-
Zdający zdał egzamin maturalny z matematyki, jeżeli otrzymał co najmniej 30% punktów możliwych do uzyskania za rozwiązanie zadań z arkusza dla poziomu podstawowego.
I pomimo tak zaniżonych kryteriów „zdawalność” jest na poziomie 85%, a średni wynik to ok. 55% prawidłowych odpowiedzi. A zdanie matury upoważnia automatycznie do rozpoczęcia studiów wyższych!
Prowadząc egzaminy (praktyczne) na kursach zawodowych z obsługi systemów operacyjnych często spotykam się z prośbami kandydatów o możliwość zmiany kryteriów (trzeba otrzymać 210 punktów na 300 możliwych). Często rzeczywiście taki egzamin kończy się „rzezią niewiniątek” (proszę pamiętać, że przystępują do niego specjaliści, aby otrzymać uznawany na całym świecie certyfikat). A podczas kursu przygotowującego do egzaminu wielu studentów woli przeglądać Internet niż wykonywać ćwiczenia – uważają bowiem, że posiadają wystarczającą wiedzę. Egzamin jednak bezwzględnie to weryfikuje. Przeprowadzone wśród uczniów i nauczycieli badania samooceny wiedzy z matematyki wykazały bardzo wysoki jej poziom – zupełnie nieadekwatny do wyników egzaminów maturalnych... Podobnie wysoki poziom samooceny ma wielu naszych specjalistów.
Na koniec warto zwrócić uwagę na deprecjację zawodu inżyniera. Coraz więcej decyzji podejmuje się w oparciu o przesłanki finansowe czy prawne lekceważąc pogardliwie określane „szczegóły techniczne”. Efekty są widoczne – tylko dziś prasa pisze o pasie startowym w Modlinie, stadionie we Wrocławiu, który uzyskał wręcz druzgocącą opinię nadzoru budowlanego itp. Inżynierowie (ci przez duże „I”) są konsekwentnie eliminowani z procesów decyzyjnych, komisji przetargowych itp. Ocena merytoryczna projektów inwestycyjnych praktycznie nie istnieje – decyduje słynne kryterium „100% cena”, ponieważ jest łatwe w stosowaniu i nie wymaga żadnej wiedzy. Za skutki płacimy wszyscy.
Wiele jeszcze można by o tym pisać – jednak chyba wszyscy przyznają, że z tą „innowacyjną gospodarką” nam nie wychodzi. Łatwo jest zwalać wszystko na „trudności obiektywne”. Pozostające w kręgu porównań motoryzacyjnych czym innym jest jazda samochodem z automatyczną skrzynią biegów – a czym innym jej poprawne zaprojektowanie (lub chociażby dobranie dostępnej na rynku z oferty ZF czy GM). Do tego konieczna jest rzeczywista i szeroka wiedza – a tej mamy w Polsce niestety deficyt.
Polska nie prowadzi już praktycznie własnej produkcji wymagającej wyrafinowanych rozwiązań technologicznych - zadowalamy się praktycznie rolą montowni oraz centrów usługowych (fakturowanie itp.). Inżynierowie (przez duże "I") są wiec nam właściwie niepotrzebni - "produkujemy" więc takich przez małe "i". Tylko jeden problem - oni nie zamienią naszej gospodarki w "innowacyjną". A brak własnych innowacji to upadek do roli zbliżonej do dawnych kolonii...
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie